sobota, 4 grudnia 2010

Kuba - Viniales dzien drugi lamania serc (wt 30.11)

Dzis dzien zaczelam od internetu, ktory tu dziala jak za krola swieczka i nie psosob bylo przez1h otworzyc zadnego maila z wp.pl. No coz - zlosc urodzie szkodzi, wiec lepiej sie nie wkurzac. Potem porkecilam sie po miasteczku - naprawde urocze i w co drugim domu tzw casa particular, gdzie przyjmuja miejscowi turystow. I wlasnie wszedzie chodzace biale twarze troche mnie wkurzaly. Ale staram dostrzegac i pozytywy: wypoczelam, posiedzialam na werandzie, zajelam sie nic-nie-robieniem jak to miejscowi maja. Po prostu Cuban Style.

Po poludniu - ok 15tej wybralam sie na piesza wycieczke po oklicy, ktora slycnie z upraw najlepszego tytoniu na swiecie.
Wybralam sie z panem Jose, ktory na koneic wycieczki wreczyl mi przepieknego kwiata i balagal, bym poszla z nim dzis na salse. Oni naprawde maja pradkosc swiatla w stwierdzaniu ze sie zakochali. Dla mie to taki PR i puste slowa. Nie mniej jednak jak juz pisalam - wszystkei zdolowane kobiety trzeba wsadzac w samolot i tu na weekend na terapie i dowartosciowanie.

Od Jose - jest tu typowym rolnikiem dowiedzialm sie wielu rzeczy:
- panstwo decyduje co gdzie ma byc uprawiane. Tu jest przumusowa uprawa tytotniu, bo sa najlepsze ziemie i jesli rolnik nie chce, to mu zabieraja ziemie i daja komus innemu
- 90% musi byc oddanego rzadowi po cenach wyznaczanych przez rzad a 10% rolnik mzoe sam sprzedac badz zostawic na wlasna konsumpcje. Dotyczy to wszystkiego: owocow, warzyw, ryzu, tytoniu itd...
- jesli ktos chce byc prywatnym rolnikiem to ma droge przez meke ' nie ma dostepu do narzedzi, nawozow i sadzonek. Stad wiekszosc oddaje rzadowi a ten tworzy tzw finca - odpowiendiki naszych dawnych PGRow
- konie, krowy oraz swinie za zainwenatryzowane i rolnik nie mzoe tego sam zabic - musi oddac do punktu skupu prowadzonego rpzez rzad. Niestaty nie da rady sobie na boku prosiaczka zostawic, bo sasiedzi kabluja i donosza jedni na drugich
- za zabicie krowy bez zgody panstwa - kara 10 czy 20 lat
- dotykalam ryzu - wyglada jak nasze zyto ... a ja przez cale zycie myslalam, ze on znajduje sie w ziemi
- jada sie tu tez cos o nazwie yuka - myslalam, ze to jak nasze juki w domach.. a to calkiem cos innego i je sie korzenie tej rosliny
- popularna jest to rowniez malanga - odpowiednik naszego ziemniaka
- wszyscy rolnicy chodza tu na zielono - takie maja robocze ubranie... jak sie patrzy na pole to czlowiek ma wrazenie, ze ci ludzie jakby pracowali w obozie. I co gorsze na te upaly - kalosze na nogach!
- maszyny - nalezy zapomniec. Poziom jak w RP przed II wojna swiatowa - wszystko recznie, plug, bawoly badz byki w zaprzegu
- i na co drugim domu we wsi napisy - Fidel vive! na przerdzewialej jakiejs blasze czy kawalku poszarpanego plastiku

Po prostu na to wszystko serce sie kraje, ze ludzie w XXIw tak sie mecza.

Dzis wiecozrme grzecznie poszlam spac (sama) - jutro o 7 rano mam autobus do Trinidadu

Przepraszam za opoznienie w pisaniu - ale to z racji dostepnosic i powolnosci internetu.

Kuba - Viniales (pn 29.11)

Pobudka o 6 rano, bo o 6.45 mialam transport na dworzec autobusowy. Musialam jechac na glowny, gdyz wszystkei bilety byly w rezerwacji i jedyna szansa w tym, ze ktos nie przyjdzie i sie zlapie - tak tlumaczyl mi Gorge. Ale na miejscu wszystko zrozumialam - tu po prostu sprzedaz biletow nie jest skoordynowana komputerowo. Kazde miasto ma jakis przydzial do sprzedania i nikt nie weryfikuje, czy w innym miescie sa jakies wolne zostawione. Glwony dworzec - pozal sie Panie Boze ' jakby wczoraj przeszedl huragan. Najwiekszy sentyment - tu nadal obowiazuje kasy jakie pamietam z dziecinstwa. Ubawila mnie tez informacja. Siedza na niej 3 panie:
- pierwsza spi na krzesle
- druga robi sobie wlasnie makijaz
- trzecia odpowiada na pytania i to takim tonem, jakby byla oburzona, ze ktos przeszkadza jej w pracy.
Od 7 do 9 rano mialam koczowanie na dworcu, bo moj autobus okazal sie byc godzine pozniej niz twierdzil Gorge.
Komunikacja autobusowa jest tu bardzo sprawna - ale niestety jest podzial:
- firma Astro - nia moga jezdzic jedynie miejscowi i turyscie nie wolno
- Transtur, Via Azul oraz Transgaviota i Havanatur (ta ostatnio niby rzadowa ale nalezy do Raula Castro). Bilety sa astronomicznie drogie - mysle ze ok 30 razy drozsze niz w przypadku Astro. Jest to chyba sposob pana fidela na wyciskanie dewiz od turystow. Wkurza mnie to strasznie i meijscowych sie pytam - ze skoro socjalizm mowi o rownosci to dlaczego ja mam placic za niektorze rzeczy 20 razy drozej? Przykald snikiers kosztuje tu 6CUC, czyli ok 5 Euro!!! Totalna przesada.

Co do pociagow - wszyscy powtarzaja by nimi nie jezdzic, bo sa kompletnie niepunktualne i czesto odwolywane. Ale moze gdzies pozniej sie przejade.

Droga do Vniales miala trwac 3h wyszlo 3,5h z obowiazkowym zatrzymaniem sie na obiad w skpecilanej knajpie z cenami dla turystow. Czuje sie obecnie jakbym zwiedzala w autobusie rezerwat, ktore sie nazywa Cuba i mieszkaja w nim ludzie, z ktorymi nie powinnam sie kontaktowac.

Na przystanku czekala na mie Seniora Pupil trzymajac w reku kartke z mym imieniem. Autobus bowiem zostal oblezony przez wiele osob z karteczkami oraz wiele, ktore nie mialy nic i chcialy zaciagnac do siebie. Kazdy bowiem zyej z turystow.
Przecietny Kubanczyk zarabia bowiem 260 - 300 peso - czyli ok 11 -15 CUC, ktory jest odpowiednikiem dawnych naszychh bonow owarowych, na ktore sie wymeinialo dolary Przykladowe ceny:
- hamburger - 10 peso - czyli starczy mu tylko na 26 - 30 hamburgerow w ciagu miesiaca
- buty ok 20-40CUC, czyli musi na nie pracowac 2 miesiace
- T'shirt - ok 7 CUC - czyli 2 tyg pracy
Im dluzej tu jestem to dochodze do wnisoku,ze bez pomocy rodziny za granica nie da rady tu zyc. Inna opcja - moze podrabiaja pieniadze?

U pani Pupil - przemilo. Doslownie od pierwszej sekundy poczulam sie jak czlonek rodziny. Rzucilam plecak i poszlam na objazd tutjeszych atrakcji:
- jaskinie - z ktorych jedna tak ogromna, ze plywa sie w niej lodka
- przepiekne widoki na tutejsze doliny, gdzie uprawia sie tyton glownie
Nawet ublagalam pana z busika, ktory jezdzi wkolko i zbiera turystow badz zostawia, by poczekal na mnie 3 min aby mogla zrobic zdjecia i nie czekala na kolejny busik za 1h.
Przy jaskini rozpoczela sie dyskusja z 3 panami - oczywiscie wszyscy wolni - aczkowliek maja dzieci. Jeden nawet ma stala partnerke i dziecko oraz 2 kochanki w tym samym czasie. Dla niego normalne. I oczwiscie na stwierdzenie a co by bylo gdyby jego kobieta miala kochanka - odpowiada: niemozliwe. A gdy mu tlumacze, ze cos musi byc nie tak, bo skoro na 100 facetow przypada 101 kobiet, to niektore tez musza miec po 2 kochanow - patrzyl sie na mnie z niedowierzaniem i odpowiedzial,ze proporcje na Karaibach sa inne - jest o wiele wiecej kobiet. Tylko z jego polityka zonacza to ze na 100 facetow musialby byc przynajmniej 180 kobiet a tego nie ma nawet w Chinach!!!

Wieczor spedzilam w miejscowym klubie z kuzynem pani Pupil ' nie ma to jak uczyc sie salsy od Kunaczyka, ktory ma to we krwi! Klub przednai klasa tylkoz a duzo w nim meijscowych pan chcacych wyrwac turystow i zarobic na nich.... ale zawsze jest tak,ze jak jest popyt to pojawia sie i podaz.

Wrocilam porzadnie po polnocy z salsoteki i naprawde warto bylo! I rum rownie zmocny tu maja!:-))
- aparat komorkowy - 50-60CUC czyli ok 4 miesiace pracy

środa, 1 grudnia 2010

Kuba - Havana wita (ndz 28.11)

Rano chcialam sie wybrac na ogladanie hodowli zolwi - zrezygnowalam jednak, bo odkrylam ze o 11.30 musze byc juz na lotnisku a przy braku rozkladow busikow i taxi (nota bene nadal nie wiem, jak ono wyglada, bo na pewno koguta nie ma)moze to grozic zostaniem na dluzej na Kajmanach.
Wlascicielka hotelu byla tak mila osoba, ze zawiozla mnie osobiscie na lotnisko. Zreszta chyba cuzje sie ze mna zwiazana troche, gdyz wczoraj przegadalysmy do polnocy nt jej wnukow i jej 4 dzieci, tego , jak kiedys sie tu zylo. Urodzila sie na wyspie cayman Brac i w wieku 6 lat w czasie zabawy stracila oko a na wyspie nie bylo lekarza zadnego i nikt nie byl w stanie uratowac jej oka. Bieda okropna ' ak u nas w czasie wojny.

Samolot wystartowal punktualnie i caly byl zapelniony Kubancyzkami meiszkajacymi w USA... no bo zaden samolot z USA nie lata bezposrednio na Kube jak i statek. Amerykanin nie moze miec tez w paszporcie zadnej kubanskiej pieczatki. Stad samoloty przez Kajmany i statki przez Kanade. Ponoc jesli statek jakis zawinie na Kube to potem przez 5 lat nie moze wplynac do zadnego amerykanskiego portu.
Co przewoza Kubanczycy do domu potrafi wprawic w oslupienie ' komputery, telewizory plazmowe, zabawki dla dzieci i wiele paczek zapakowany i zafoliowoanych na styl rosyjski.
Troche sie balam, czy bede wpuszczona - ale wczesniejsze zajscie z policja i posterunkiem to chyba bylo zastraszenie psychologiczne mnie. Poszlo bez oporu i kolejny raz zrobiono mi fotke na granicy (robia to wszystkim bez wyjatku. Tym razem jedna tylko zmiana - chyba z racji epidemii cholery na Haiti siedzi lekarz i wszystkich przeputuje gdi ebyli w ciagu ostatnich 3 miesiecy. Poterm skonfiskowano mi jeszcze jablko - nie wolno wwozic owocow i warzyw. Gdybym je miala w zdanym plecaku na pewno by dotarlo. A zeby tradycji stalo sie zadosc to 3 osoby zajely sie przegladaniem muszli, ktore ze soba mialam. Ni emogli kompletnie zrozumiec po co je wwoze. Musialam sie szczegolowo wytlumaczyc ze wszystkeigo i dzieki Bogu - nie skonfiskowano

Taxi, 30 min jazdy i bylam w Casa Mirta. A ze swiat jest maly - przekonalam sie kolejny raz. Wlasciciele tego domu byli przez 2 lata w Polsce, bo gorge pracowal w ambasadzie Kuby w W-wie. Mieszkali na Kieleckiej na Mokotowie i przez dobre 2h byla dyskusja na temat co jak teraz wyglada. Gorge tez duzo slowek pamietal z j.polskiego. A dzieki rozmowie trenuje swoj hiszpanski.

Udalam sie w poszukiwaniu internetu a trafilam na Msze Sw do kosciola. Siedzial przede mna bardzo przystojny chlopak i zaraz po zakonczeniu nabozenstwa spytal sie czy jetem Kubanka. Poczekal na mnie pod kosciolem. Jest Wenezuelczykiem i tu studiuje. Naprawde mila osoba i przynajmniej oprowadzil mnie po okolicy a ja mialam spokoj od zaczepiania mnie przez miejscowych.
Wrocilam ok 21ej do Mirty i Gorge a poznany chlopak zadzownil, by sprawdzic, czy dotarlam. No naprawde godne podziwu.

wtorek, 30 listopada 2010

Kajmany - sb 27.11

Sklepy zamykaja tu punktualnie o 17tej, wiec wszystkie sprawy sklepowe nalezy zalatwiac z rana.
Pierwsza rzecz dzis to ogladanie raf ze statku podwodnego. Przyjemnosc kosztuje 99USD a oprocz pieknych raf i ryb oraz zywiatek mozna obejrzec stan zasmiecenia wod. Mnie to bardzo przygnebilo ' butelki po napojach, plasitiki, wraki statkow itd...
Po statku pedem zdazylam na poczte po zakup znaczkow - bylam osttania klientka.

Majac zalatwion wszystkie sprawunki udalam sie na farme motyli. Przejscie 1km w skwrze w poludie jest naprawde meczace a ja zapomnialam jeszcze zbarac cokowliek na glowe - wyszlam na te nieroztropna. Ale jakis pan mnie pokierowal i sie znalazlam tam gdzie powinnam. Problem jednak w tym, ze farme zlikwidowano a obecnie miejsce jest przerabiane na knajpe, ktora bedzie prowadzil jakis przuyjezdny Niemiec. W ogrodzie pracowalo dwoch Jamajczykow i zaproponowali mi na poczekanie na wlasciciela, zeby mnie wpuscil choc do ogrodu. Z tego wszystkiego przegadali ze mna z dobra godzine. Troche mnie irytowal jeden - na sile chcial zostac mym mezem. Co im tak predko z zeniaczka i juz w 5min teierdza, ze jestem ich miloscia zycia.
Stwierdzam wiec, ze kazda zakompleksiona kobieta moze spokojnie na Jamajke czy na Kajmany wybrac sie w celach terapeutycznych. Dowartosciowanie gwarantowane nawet jesli sie ma krzywy nos czy wybite zeby - wazne, ze z Europy i biale cialo:-))

Gdy tak gadalismy przyjechal pan Bernet - wlasciciel firmy ogrodniczej i sam z siebie zaproponowal mi, ze zabierze mnie na 7 mile beach. W tym skwarze bylo to przemile z jego strony a ja przynajmniej dotre szybko, gdzie chce. Pan byl obywatelem Kajmanow z grupka dzieci i rozwodem i rowniez wyrazal ochote spedzenia wieczoru (czy tez npocy w pakiecie razem - ktoz to wie. Nie byl naszczescie tak namolny, bo mi juz to brzydnie i najchetniej zalozylabym arabska burke czy tez dorobila sobie wasy.

Plaza - naprawde piekna. Zlokalizowalam lezak pod palma i zajelam sie uzupelnianiem dziennnika podrozy w oczekiwaniu na zachod slonca. Po 18tej ruszylam do miasta i zwinal mnie minbusik z ulicy i dowiozl pod sam hotel, gdzie mieszkam. Zrobilam sobie zakupy na jutro, bo niestety w ndz nawet najwieksze supermarkety sa zamkniete na 4 spusty. Pochwalam taka decyzje - sprzedawca tez ma prawo do wypoczynku.

Porbuje ciagle w glowie zrozumiec Kajmany i jak dla mie to totalny tygiel roznych narodowosci i chyba male pojecie, ze jest sie obywatelem Kajmanow. Raczej kazdy mowi o swych korzeniach, ktorych de facto sa pozbawieni. Zadziwia naprawde luzackie podejscie do zycia i niestabilnosc instytucji nazywanej rodzina. Wszyscy tu sie mezami i zonami wymieniaja, rozwodza, separuja.... wiec ich dzieci beda to samo powtarzac w przyszlosci.

Kajmany - czyli plaze i plaze (czw 25.11 i pt 26.11)

Po kafejce internetowej w czw znalazlam pana taksowkarza, ktory zrobil ze mna tour po sklepach muzycznych a potem zawiozl na lotnisko. Udalo mi sie zdobyc nawet plyte z autografem tutjeszej gwiazdy reggae, bo akurat siedziala w sklepie, gdzie robilam zakupy.

W przypadku Jamajki zadziwa liczba kosciolow - jak sie okazalo potem jest tu ichnajwiecej na swiecie na 1km2 a kombinacje sa rozneÑ anglikanskie, prezbiterianskie, motodystow, zielonoswiatkowcow. Najczesciej stoja w alei jeden za drugim. Sa tez miejscowe lokalne, np Church of God, Jamaican i Cayman Church.....

Samolot wystartowal punktualnie tym razem i po 45 minutach wyladowal w George Town na Jamajce. Pierwsze wrazenie - okropnie goraco i duza wilgotonosc. Trafilam do taxi, ktora kierowal pan Kubanczyk tu pracujacy, wiec porozmawialam sobie po hiszpansku znow i zawiozl mnie do bardzo taniego hotelu jak na kajmanskie ceny - 40 USD za noc. Poniewaz dotarlam do hotelu ok 21ej to juz nigdzie nie wychodzilam. Lokalizacja blisko plazy oraz duzego supermarketu.

W pt pobudka i ruszylam w George Town, ktore jest stolica Kajmanow - 3 wysp nalezacych do Anglii. Zaczelam od supermarketu, ktory mialam pod nosem i:
- wszystko jest z USA - cala zywnosc
- kg bananow kosztuje 0,64 CI (czyli dolarow kajmanskich a 1 USD to 0,84 CI) a male pudelko jogurtu 0,95CI
- mozna kupic salatke zwieza na kg czy tez gotowe cieple jedzenie - moze zaaplikowac to u nas w RP

Kolejna rzecz w planie - muzeum tutejsze. Znajduje sie w najstarszym budynku na kajmanach, ktory ma ok 130 lat. Wystawa jest naprawde swietna - daje pojecie co sie tu dzialo:
- wyspy odkryte przez Hiszpanow w XVIw
- pierwsza osoba urodzila sie tu dopiero w 1700r, gdzy wczesniej nie byly one kolonizowane
- 1802 - jedynei 933 rezyduje tu oraz dotarl tu komar, gdyz wczesniej nie zyl na tych wyspach i tak sie rozmnozyl, ze stal sie plaga osob tu mieszkajacych
- 1835r zniesienie niewolnictwa
- 1846 dociera pierwszy misjonarz
- 1908 otwarto pierwszy bank
- 1911 jedynei 5564 osoby tu mieszkaja
- 1920 pierwsza publiczna szkola
- 1953 przylatuje tu pierwszy samolot
- 1958 kobiety dostaja prawa wyborcze
- 1964 ustawa podatkowa czyniaca Kajmany rajem podatkowym
- 2007 Kajmany maja 60tys mieszkancow, ktorzy sa mieszkanka wszystkich mozliwych kombinacji miedzy czarnymi, Szkotami, Irlanczykami, Filipinczykami, Kubanczykami itd...

W Muzeum pani, ktora sie nim opiekuje miala dziadka Polaka! Alez swiat maly ' z dobre pol godizny rozmawialysmy o Polsce, bo chce znalezc swe korzenie, skad pochodzila jej rodzina. Sama jest mulatka ale niestety nie ma polskiego nazwiska, gdzy jej dziadek przyjezdzajac do USA zmienil je na inne a potem wyemigrowal tu. Po muzeum udalam sie na druga strone wyspy - do North Side. Zlokalizowalam jakas chyba prywatna plaze i leglam w cieniu palmy. Idac na plaze weszlam na gigantycznych rozmiarow muszle i oczywiscie nie moglam sie jej oprzec i ja zabrac. Piasek jest tu cudny jak i czytosc wody oraz jej blekit. Po jakich 2h postanowilam sie ruszyc, bo ok 16tej mialam meic busik do George Town. I gdy tak szlam, ze swa zdobyczna muszla zlowil mnie jakis pan ( czarny ale akcent iscie Szkocki) i skonczylam na siedzeniu w ogrodzie i popijaniu z miejsowymi Kajmanczykami wody. Dolaczyl do nas Kenny Ebanks i powiedzial wiele ciekawych rzeczy. Chociazby jego nazwisko - Ebanks jest od tego, ze jak pierwsi ludzie tu przyplyneli to kapitan stanku dawal im nazwiska i szlo wedlug alfabetu - pierwszy byl Abanks, potem Bbanks itd...

Wszyscy panowie na sile wpychaja mi swoje adresy i namiary,ze niedlugo zabraknie mi miejsca w notesiku albo winnam byla wziac specjalny tylko na kontakty :-)) Na szczesci eKajmanczycy nie sa tak namolni jak Jamajczycy i przede wszystkim jest tu ciszej aczkowliek okropna liczba turystow z wszystkich tych ogromnych statkow, ktore tu przyplywaja jako do strefy bezclowej na zakupy.

O zawrot glowy przyprawia liczb akur bezpanskich - nawet przed glwonym bankiem jest tu stado kur a ranek zaczyna sie od piania koguta, no a przeciez jestsmy tu w stolicy Kajmanow! Kenny wytlumacyzl mi skad te kury: po huraganie wszystko sie rozwala i wiele kur nie wie gdzie wrocic, wiec staja sie bezpanskie.

Samochody ' o wiele lepsza kondycja niz na Jamajce ale sa te z USA z kierownica do ruchu prawostronnego oraz duo do ruchu lewostronnego, ktory jest tu obowiazujacy. Misz masz i trudno sie w tym polapac nie mowiac, ze kerowac rowniez.

Wieczor zakonczylam opedzaniem sie od jednego Jamajcyzka spotkanego po drodze, ktory koniecznie uparl sie zostac mym mezem.... Wrr od ich namolnosci.

czwartek, 25 listopada 2010

Jamajka - Kingston (czw 25.11)

Obudzil mnie o 6.55 rano Roy, by mi powiedziec do widzenia. Myslalam, ze go za to zamorduje - nawet na urlopei nie jest mi dane wyspac sie. Co za egoistyczny czlowiek - jakby kartki nie mogl napisac. Aj ci faceci!

Dzis sobei uprzytomnilam ze od dwoch dni nie mialam czasu na zjedzenie obiadu i chyba chudne coraz bardizej bo spodnie ze mnie spadaja. Pierwsza atrakcja dnia - wizyta w Muzeum Boba Marleya - czyli jego dawny dom przerobiony na muzeum obecnie. Musze powiedziec, ze jako giazda zyl naprawde skromnie. Nawet kuchnia jest mniejsza niz w mym mieszkaniu. Sypialnia za to przeogromna i prawie wokol calego domu zadaszone balkony i hamaki, by lezec i palic marihuane.
Kolejna atrakcja dnia - dawny dom z 1891r - Devon House. Jestem pdo jego wrazeniem - bo jest cudowny. Zachowalo sie wiele rzeczy z jego wystroju i ubawila mnie najbardziej butelka do karmienia dzieci z XIXw. Cala szklana z bardzo waska dziurka / ustnikiem wsadzanym do buzi dziecka. Wlewalo sie zas mleko przez ogromna dizurke z boku butelki. Trafilo mi sie oprowadzanie solo = tylko ja i pani przewodnik. Przemila osoba i z 30 min zrobila sie 1h, bo weszlysmy na tematy rodzinne oraz sytuacji Jamajki. Typowy przyapdek - matka 4 dzieci a maz ma jeszcze jedno dziecko z inna pania. Obecnie ojciec tej 5tki gdzies oebie uciekl i zadnym sie nie interesuje. Wszystko na glowie matek.Szkola wbrew pozorom jest tu platna, wiec wiele osob zaciaga pozyczki na wyksztalcenie dzieci.

No i trafilam wreszcie na cos, czego szukalam od dobrych 4 dni - cekolade. Utonelam w czekoaldziarni, gdzie sprzedaja czekoaldki na sztuki. I wydalam na nie chyba wiecej niz na obiad. Po prostu tu w marketach bardzo czesto nie ma czekolady na polkach - gdyz by sie rzopuscila z racji ciepla i tylko w specjalnych sklepach mozna kupic. Do tego jak weszlam to rozbolala mnie glowa od mozliwosci wyboru. Czekoaldki dobre - ale musze pwoeidziec ze szwajcarska czekoalda Cailler naprawde jest o wiele lepsza czy tez beligijski Leonidas.

Teraz wpadlam do shaopping malla a za 4h lece na Kajmany. Plan jest taki, by tam wypozyczyc rower iz jechac na nim wyspe dookola. Wszystko zalezy jednak jak goraco bedzie i czy nie rozleniwie sie na tyle, by przejechac ja miejskim autobusem. Hotelu oczywiscie nie mam na Kajmanach - jak przyjade to sie zorganizuje.

Ach gdyby tak moc przetrasportowac jamjaksie slonce i 30C w cieniu do RP :-))

środa, 24 listopada 2010

Jamajka - Port Antonio - Kingston (sr 24.11)

Postanowilam dzis zobaczyc kolejne cudo - Blue Lagoon. Dotrzec jest prosto - bierze sie shared taxi, czyli jakkolwiek samochod z czerwona tablica rejestracyjna i w droge. Laguna jest naprawde piekna - w zyciu nie widzialam tak przezroczystej i lazurowej wody. Pomoczylam nogi oraz posiedzialam na plazy w cieniu plamy. Trafilo mi sie byc na prywatnej plazy. Dwoch panow ja sprzatalo, bo ma byc za 2 dni slub na niej. Dogadalam sie z nimi i pozowlono mi posiedziec. I jak to zwykle - panowie rzucili lopaty i zabrali sie do rozmowy ze mna. A ja szukalam ciszy i spokoju, by wypisac kartki. Oczywiscie panowie zainteresowani jak mi sie Jamajka podoba i czy chce miec Jamaica man. O tak oczywiscie - tylko ja w tym kraju sfiksowalabym przez ich luz i niechlujnosc a takiego Jamaica man wykonczylabym swym perfekcjonizmem. A Jamajczyk naprawde mialby problem z odnalezieniem sie w Europie z racji przestrzegania tak wielkiej liczby przepisow i braku luzu.
Miejscowi tez strasznie naciagaja - jedne pan zaczla mi wmawiac, ze by wejsc na plaze (w innym miejscu, gdzie chcialam wejsc) musze zaplacic. Wysmialam to a inny miejscowy nakrzyczla na niego, by mnie nie naciagal. Christopehr - ten, ktory stanal po mej stronie - poradzil mi gdzie isc, by znalezc piasek. Dotarlam - kilometr pieszo w skwarze. A potem mnie jeszcze znalazl i kolejne 2h spedzilismy razem. Chlopak ma na nazwisko Ming, 23 lata i zupelny luz. Dzien bez jointa to dzien stracony. Pracuje, kiedy ma ochote i ma cudowne dredy na glowie od 3 lat. Byl na tyle gentelmenem, ze rozlupla mi jakies dziwne rosliny, gdzie we wnetrzu byly przepyszne pestki / orzechy do zjedzenia oraz znalazl piekna muszle. Ale co do rugie slowo to bylo Yman, tzn tutjesze all right.
Zajrzalam na poczte - ale tu jak w RP - kolejka tasiemiec i jeszcze wszyscy sie przeciskaja. Kolejka w stylu azjatyckim - kazdy chce wejsc przed kogos. Malo nie doszlo do klotni nawet. Mimo kolejki panie sobie z tylu sidza i gadaja i nic nei robia z tego, ze ludzie stoja. Oj poklady cierpliwosci trzeba miec.

Ok 15tej wsiadlam do minibusa i pojechlam do Kingston. Tym razme w busie na 16 osob jechalo jakies 25. Ja siedzialam doslownie w przedniej szybie na skrzyni biegow. Grzalo od dolu okropnie. Przez to, ze jestem mala i wrecz budowy filigranowej to mnie wciskaja w najmniejsze mozliwe czesci busikow. Panie jak zwykle wychodza z domu nie spogladajac na siebie w lustrze. Najlpesyz okaz jaki widzialam, okreslilabym jako Miss Piggy - tak gruba dziewczyna a zalozyla falbaniasta sukienke w kolorze rozu jak miewaja baletnice. Totalny kicz. Krajobrazy sa piekne - przejezdzalam przez gory tutjesze - waska uliczka, pelna zakretow przez dzungle.
Siedzenie "w przedniej szybie" tez mialo przywileje - zauwazylam, ze kierowcy z reguly jezdza 2 razy szybicje niz mowia znaki. I tak na drodze z ograniczeniem 30km w pewnych momentach na liczniku widzialam 80km/h a najczesciej bylo 50km/h.
Najgorsza byla muzyka - reagge+rap i glosnik pawie nad ma glowa. Do tego jeszcze pan od inkasowania pieniedzy i upychania ludzi w busiku ciagel sobie nucil. Istnie jak na dyskotece.

Do Kingston dotarlam ok 19tej i z milym zlapanym panem dotarlam do Mikuzi Hotel. Wczesniej spotkany Roy (Amerykanin studiujacy medycyne tu) zaprosil mnie na drinka. Dziwna osoba strasznie. Zaprosil, zrobil drinka a potem sluchalismy muzyki via youtube. Nagle ni z tego ni z owego stwierdzil, ze sprawdza poczte prywatna. Wiec odsunelam sie od komputera a po 10 min stwierdzil,ze ogladamy film. Totalny brak szacunku do goscia. Posiedzialam jeszcze 15min i sie wynioslam. Jedyny plus ze spotkania z nim - usiwaodmilam mu, ze w obozach koncentracyjnych nei tylko Zydzi gineli. Wrrr na USA - oni im tam wszystkim wpajaja, ze Niemcy w czasie wojny zabijali jedynie Zydow w obozach. Co za propaganda i brak poszanowania do innych narodwo, ktore tam zabijano a przede wszytskim dla Polakow, ktorzy tylu Zydow uratowali. Coraz bardziej nie cierpie USA.

Jutro ostatni dzien na Jamajce i musze powiedziec, ze chyba bede tesknic za tymi dredami i Yaman. Za tym,ze kazdy pan na ulic pyta "Sweety, how are you doin'?" Z drugiej strony ten balagan, glosna muzyka a przede wszystkim bujne zycie poza domem jest przerazajace. Znalezienie normalnej rodziny - ze ktos sie pobral i zyje razme to jak szukanie igly w stogu siana. Wszyscy panowei - jak pisalam - sa wolni i do wziecia a maja po kilkoro dzieci z roznymi paniami. Totalny brak babskiej solidarnosci chyba...

Jamjaka - z M'Bay do Ochio Rios i Port Antonio (wt 23.11)

Rano obudzilo mnie oberwanie chmury - na szczescie bylo to tylko przez 30 min i wsyzlo slonce. Zmienilam plany i postanowilam odwiedzic Rose Hall - jedne z najstarszych domow w ktorym mieszkali planatorzy. Obecnie niestety jest w rekach Amerykanow, kotyrz zorbili z niego muzeum i pobierja 20USD za bilet wejsciowy. No i jesli ktos ma ochote mozna wiazc tu slub. Aczkowliek nie wiem, czy warto, bo kazdego wlasciciela spotkaly jakies neiszczescia - jedna Amy Palmer zabila 5 mezow i byla posadozna o czarownictwo ktorego nauczyla sie na Haiti, innej maz spadl z tarasu itd... ale mysle ze mimo wszystko warto. gdyz widac jak zyli bogacze a jak niewolnicy. 8-letnie dzieci niewolikow musialy nosic w wiadrach o wadze ok 10kg wode, by wyrabiac sobie miesnie do przyszlej pracy.... okrucienstwo. Z drugiej strony mysle, czemu obecnie na Jamajce jest takie niechlujstwo i byle jakosc - z czego to wynika? Czby miejscowi nadla nei czuli sie, zesa u siebie i nie dbali o swoj kraj?

Po Rose Hall pobralam bagaze i pojechalam mini busem (samochod zarejestrowany na 16 osob a w srodku 20!) do Ochio Rios. Zostawilam ogormny plecka w malym barze i udalam sie do zobaczenia najwiekszego cudu Jamajki- wodospadu Dunn's River Falls. I jak to z atrakcjami - przereklamowane. Zacytujue tu Mirka "Przeciez nasze wodogrzmoty Mickiewicza sa lepsze". I jest w tym duzo racji. Wiekszosc bilaych przyejzdza i wchodzi na sama gore. Tak wiec najkwieszy biznes maja okoliczni sprzedawcow tzwa water shoes. Zjezdzjaa tu cale autobusy bialych turystow z tzw rejsow karaibskich. Wszylam lekko zdegustowana. Nawet w barze zdziwli sie,z e jestem strasznie szybko. Zabralam plecak i kolejnym mini busme pojechalam do Port Maria a stamtad do jakiejs kolejnej miejscowosci przesiadkowej, by wreszice ok 19tej trafic do Port Antonio. W osotatnim mini busie pozalam siwetengo rastafarianinia - Lenny. Mieszanka rasy czarnej z Chinczykiem i jeszcze z bialym. Az sie nogi uginaja. Oczywiscie jak rpzystalo na tutjeszego gentelmena - zaprosil mnie na wyjscie do klubu. Na szczescie wysiadal wczesniej tylko jak ja dotarlam do Port Antonio to on juz dojechal, by mi wskazac droge do hotelu w ktorym chcialam nocowac. No wprawil mnie tym w oslupienie. W hotelu zas zasunieto mi 4tys dolarow jamajkskich - czyli ok 160zl za nocleg. Wklocilma sie jednak na 2tys! I po zostawieniu bagazy ruszylam w misto. A ma ono 4 ulice na krzyz i nie sposob sie zgubic. Wieczna impreza w toku. Znow sie kolejny gentelmen miejscowy pojawil i dzieki Bogu udalo mi sie go splawic mowiac, ze ide juz do hotelu spac. W hotelu neistety jzu czekalo na mnei dowch kolejnych - chcieli namowic mnie na rejs po rzece na tratwie. Miejsowym jakos z oporem idzie, ze nie jestem fanem wody i takich atrakcji.

Leglam ok 22ej, bo wykanczaja mnie psychicznie wiecznie ze mna gadajacy panowie - wyjatek stanowi od tej reguly Lenny:-)

Jamajka - M'Bay (pn 22.11)

Dzis udalam sie do Montego Bay - na polnoco-zachodnie wybrzeze. Plan byl taki, by ucieknac z wielkiego miasta i zobaczyc, cos malego. Droga wiodla przez piene goryu a potem wzdluz nadbrzeza. Niestety Jamajka nie jest tak bogata jak mysalalm. Momentami mialam wrazenie jakbym znalazla sie w Indiach: male przydrozne kramiki, domy jednoizbowe z drewna a na nich balahca przytwierdzona kamieniami. Wszedzie badz dzungla badz pola palmowe czy tez trzcinowe. No i wszyscy czarni wokol. Staram sie jakos tych mieszkancow sonie poukladac w glowie. Przede wszystkim dziwi mnie, ze kobiety sa tak grube i maja takie wystajace brzychy i tylki. Ja na ulicy moglabymz ostac tutjesza miss, bo jestem najszczuplejsza. Panowie - przeciwienstwo, bo bardzo chudzi. Panow poedzielilabym na dwa typu - bardzo wysocy i szczupli oraz nizszi ale nie az tak wychudzeni. Co do koloru skory - ci bardzo wyoscy sa z reguly bardzo ciemni, zas ci nizszy - jasniejsi, jakby przemieszali sie w jakims wczesniejszym pokoleniu z rasa biala czy tez chinska. Najwieksze zroznicowanie zas to fryzury - stwierdzam, ze wlosy bialych nei maja takeigopotencjalu jak wlosy rasy czarnej: wakroczyki, dredy, warkoczyki plecione na glowie we wzory, rozne zawieniecia itd.... istny przeglad pomyslow. Ale jak to zawsze czlowiek sie buntuje i panie w wiekszosci na isle prostuja wlosy - dziwnie to wyglada. Mozna tez zobaczyc panie w wersji blad - az oczy bola.

Jacy sa Jamajczycy? Bardzo wyluzowani i wiecznie slychac: "no problem" oraz "ymana" (tzn all right). Ich angielski to bardzo lamany angielski i wiecej osob mowi to slangiem tzw pathwa. Angielski kruluje w urzedach, szkolach itd a jezyk ulicy to wlasnie pathwa.
Jazda samochodem - przyprawia o mocniejsze bicie serca i grozi zawalem. Zdarzylo mi si ejechac ulica z dowma pasami - kazdy w innymi kierunku - a zmiescilo sie tu 4 samochody jadace w jedna strone.Kazdy samochod to jadaca impreza - bo Jamajczycy to milosnicy jej. Nie dziwia wiec wystawione glosniki w oknach czy tez zamkniete w bagazniku. W autobusie nie mzona wlozyc bagazy z tylu to tam sa wlasnie ogormne kolumny wsadzone. Co jak co - ale glosniki wszedzie musza byc gdzie da rade. Idac ulica mozna ogluchnac - kazdy slucha w domu na full. Pojecie cisza nie jest tu chyba znane.
Ucze sie poruszac i jzu wiem,z e czerwone rejestracje to taxi - trzeba stanac i sie takei zatrzyma. Koszty przejazdy napisane z boku na nakolu. Ach i ruch lewostronny obowiazuje!

Dotarlam przez Ochio Rios ok 14tej do Montego Bay. Oczywiscie na stacji rizpoczyna sie naganianie taksowkarzy i kazdy chcial mnie wiezc wmawjajac mi,ze hotle jest kilometry stad a zgodnie z mapa on byl 500m stad. Wdlam sie tez w dyskusje z jednym rastafarianinem co do dredow. Namawial mnie na ich zrobienie (zreszta jeszcze z 2 dni i beda, bo tak mi sie kreca z racji wilgotnosci powietrza. Gdy powiedzialam, ze to nie byloby dobrze widziane w mej pracy to odpowiedzial: "Rzuc prace, zabiera Ci wolnosc. Wolnosc jest najwazniejsza i nie moze cie nic blokowac w zyciu". Ach miec tyle luzu i takie podjescie do zycia - chyba w Europie nie byloby to dobre do zaakceptowania.
Hotel bardzo obskornyi hcyba dawno nie widzial szczotki ani szmaty do zmywania. Bo Jamajczycy sa bardzo flejtuchowaci - co gdzi epoloza to lezy i niszczeje, bluzka ise zachlapala - nei szkodzi i dalej sie w niej chodzi, cos sie porwalo - szkoda czasu, by zszyc. Wola chyba siedziec i palic marihuane przed domem niz go pomalowac. Do tego jeszcze malzensta sa tu rzadkoscia - wszyscy panowei tlumacza mi, ze sa wolni i do wziecia. ale na pytanie ile dzieci maja - slyszalam odpowiedzi od 2 do 8 dzieci. No i oczywiscie z roznymi paniami.
Rzucialm bagaze w hotelu i poszlam na miasto. Troche mnie jzu meczy ich otwartosc, wiecznie chca rozmawiac a potem sia okazuje,z e zaciagnac do sklepu i pobrac % za przyprowadzenie kogos. No moze Amerykanie sa tak naiwini - ale nie Polacy:-) Nie daje sie! No i dziwia sie, jak chce gdzies isc na piechote - tu wszyscy jezdza smaochodami. A te sa w takim stanie, ze Tato moj dostalby chyba zawalu serca. Samochu nei meisci sie w bramie - to sie go dognie i przyklepie, by sie zmiescil:-)

Montego Bay - male miasteczko z wiecznym korkiem i krzykami. Po jednje stronie plaza a na smaym koncu ulica z hotelami, gdzie spia amerykanscy turysci. Ceny w tym rejonie 4-razy wyzsze niz w centrum.

Wieczorem zaczelo ciut padac - wiec leglam wczesnie w lozku mimo iz mialam wiele zaproszen od Jamajczykow na wyjscie do klubu z nimi - ale ilez czasu mzona rozmawiac o marihuanie i wolnosci....

poniedziałek, 22 listopada 2010

Dzien policyjny na Kubie oraz Jamajce (22.11)

Niedziela iscie policyjna - bo az tylu kontakow z nia w zyciu nie mialam. Dzien sloneczny ale fabryka cygar zamknieta z racji niedzieli. Dzielnica chinska w Havanie zaliczona - aczkolwiek pan kelner do chinskiego stroju mial zalozone adidasy. Zas na tylach dzielnicy chinskiej bazar skladajacy zie z 4 budek sprzedajacych chinskie rzeczy najgorszej klasy jakiej moga byc.

Sklep za peso kubanskie - widok jak w RP w czasie stanu wojennego - puste polki, 4 panie siedzace i nic nie robiace a na kilku polkach rzeczy dziwne - maska karnawalowa, obok szklanki i jeszcze korek do zlewu....nic zalozyc maske i pic rum ze szklanki.

Po drodze na jednej zulic zaczepil nas polski ksiadz, ubrnay po cywilnemu. Jest tu od 5 czy 8 lat i prowadzi parafie. Wracal wlasnie z posterunku policji, gdzie poszeld wyciagnac z wiezenia parafianina. A ten znalazl sie za to, ze mial laptopa. Ksiadz poszedl wiec pokazac, ze laptop jest jego i pozycyzl Kubancyzkowi do przepisania tekstow na kazania. Bo niestety Kubanczyk bez zgody Fidela nie moze posiadac laptopa - jedynei obcokrajowiec. Ksiadz musial pokazac tez dokument, ze laptop jest darem ambasady polskiej dla niego. Paranoja zupelna.... ale na szczescie czlowiek zostal z wiezenia wypuszcozny - po 2 dniach.

Poszlismy do Muzeum Rewolucji, gdzie stoi slawetna loska, na ktorej przyplynal Fidel wraz z 12 innymi przywodcami rewolucji ale tylko 4 z nich przezylo : Fidel, Raul, Che i jeszcze jeden, ktorego nazwiska nie pamietam. Zachcialo mi sie zrobic zdjecie, wiec przeszlam przez maly plotek. Myslalam, ze plotek po to by samochody nie jezdzily z racji odbywajacego sie dzis maratonu. Niestety zlapal mnie pan policjant, wezwal swego przelozonego. Ten mnie spisal i wezwal radiowoz policyjny. Na szczescie w tej dziwnej sytuacji towarzyszl mi Szwed, ktory zrobil to samo. Nie bylo mowy o tlumaczeniu i przepraszaniu - wyladowalismy na tylnych siedzeniach radiowozu i zaqwieziono nas na posterunek policji... Rozpoczely sie rozmowy przez 1,5h czemu przekroczylismy plotek. Tlumaczylam,z e nie ma znakunie przechodzic a barierka byla tak niska, iz myslalam, ze to z racji maratornu. Pan si euparl na ogladanie mego paszportu. Sklamalam, ze mam w hotelu, bo nie chcialam, by mnie spisano- musze przeciez wrocic na Kube po Jamajce. Zaczeto grozic urzedem imigracyjnym. Na szczescie wyjelam bilet na Jamajke i pokazalam,z e za 2h mam samolot. Wiec, jelsi tweierdza, ze jestem szpiegiem, bo upieram sieprzy swoim, to niech mi pozwola dzis wyjechac. Chyba to poskutkowalo, bo nas puszczono. Mysle, ze w tym wszystkim chodzilo o zastraszenie i pokazanie, jak siega wysoko wladza Fidela no i kazdy bal sie o swoj stolek, by go nie stracic.

Na ltonsiku bylam doslownie 1h przed odlotem. Kolejka astronomiczna ale udalo mi sie odprawic tylko przez dobre 20 min sprawdzano, czy moge jechac bez wizy na Kajmany - moj przelot na Jamajke jest z over stopem na Kajmanahc i musze zmienc tu samolot. O 15.10 samolto winien wystartowac a dopiero wtedy ja przechodzilam kontrole imigracyjna. I moje prosby, by szlo szybcije - bez skutku - bo tu nikt sie nigdzie nie spieszy. Wsiadlam sotatnia do samolotu i juz zaczla ruszac, gdy Kubanczycy go zatrzymali i przed dobra godzine stalismy z otwartymi drzwiami. Okazalo sie, ze sa jakei sproblemy z bagazami i rozpoczelo sie wyczytywanie wszystkich, by sprawdzic, czy jest dobrze. Ostatecznie ruszylismy o 16,15 a po 1h lotu bylam jzu na Gran Cayman'ie. Tu bez problemow na szczescie wszystko i nawet punktualny start samolotu do Kingston. Ale wieksze przeboje zaczley sie znow na Jamajce - wezwano mnie do urzedu imigracyjnego nie mowiac dlaczego. Jak sie okazalo - musialam wykupic wize a ja przestraszylam sie, ze jakas kontrola. Na dodatek pani chciala dzownic do hotelu w ktorym mam nocowac i potiwerdzac rezerwacje, a tej ja przeciez nie mam bo jezdze zawsze w ciemno. Na szczescie tego nei zorbila - bo posiwadczylam jej zemam karte kedytowa i srodki na przezycie. Po 1h przebojow opuscialm ltonisku i wreszcie znalazlam sie w hotelu mikuzi. Pogoda genialna - nic tylko spac na hamaku pomiedzy palmami. Dotalam taka fajna jamajska chatke z pokojem i lazienka tylkod la siebie. No ale po godzinie zwalil mi sie Rayan- Amerykanin, ktory studuje tu medycyne i meiszka w domku obok. Myslalam, ze na chwile - a ta chwila przedluzyla sie w 3h. Rozpieszcozny jedynka - mama codziennie dzwoni do niego, w jego domu sprzata mu jakas pani oraz ma pania do gotowania. Troch emnie wkurzal, bo siedzial ze wzgledu na TV, ktorego nei ma u siebie w pokoju. Ale z kazdej rzeczy trzeba wyciagac pozytywy - rozawialismy sobie po hispznasku, bo on keidys przez rok siedzial w Meksyku. Padlam do lzoka ok 1 w nocy a jutro rano pobudka i ruszam w teren:-)

Kuba - impreza z Buena Vista Social Club (sb 20.11)

Postanowila udac sie na piechote do Hotelu Ambos Mundos, gdzie meiszka grupa 5 osob z Polski, do ktorej sie przylaczam na oprowadzanie przez Magde.
Troche przelicyzlam swe umiejetnosci bo z 30 min zrobilo sie 45 na dojscie. Ale zdazylam w akademickim kwadransie. W ciagu dnia widac jednak, jak rujnuja sie domy oraz jakie pojazdy jezdza po ulicach. Niektore to chyba sa powiazan na sznurki i klejone super glue.
Obejrzelismy 3 glowne place Havany. Nie omieszkalam zrobic zdjecia najwazniejszej starej Kubance z cygaro, ktora jest w przewodniku Lonely Planet. Kobieta pobiera 1 CUC (czyli odpiwiednik 1 USD) za kazda fotke i co wiecje obok neij siedzi druga pani, ktora zajmuje sie inkasowaniem kasy - innymi slowy jej menadzerka.

Jacy sa ludzie miejscowi - jest im naprawde ciezko ale nikt nie chodzi glodny, a niektore okazy oponek na brzuchu dorownuja wersjom amerykanskim. Osobiscie przezylam prawdziwa psychoterapie i w kostiume kapielowym na plazy bylabym jedna ze szczuplejszych. Nie wiem czy to moze nie rezulat tego, ze pan Fidel zabronil im posiadanai luster w domu? A moze im wiecej oponek i bardzo wystajacy tylek, tym lepsze powodzenie wsrod panow? Aczkolwiek panowie tez maja niezle wystajace brzuchy. Przejscie ulica to nic innego jak mijanie siedzacych w drzwiach ludzi, ktorzy sie patrza na to co sie dzieje. Zycie toczy sie na ulicy badz w przedpokoju domu. Wnetrza domu sa dosc szczegolne - od razu wchodiz sie do salonu, ktory jest przedpokojemi jadalnia jednoczesnie. Do tego jest mala kuchnia, lazienka i jakies 2 sypialnie. Domu nie sa bogate - ludzie nie gromadza tyel zbytecznych dobr... a my Europejczycy poprostu otaczami sie tyloma gadzetami, be zktorych tez przeciez przezylibysmy zycie bez problemu.
W ciagu dnia sielismy w jendke knajpce i jest tu serwowana czarna fasola gotowana z woda na sos, ktory jest bardzo slodkawy. A przyspakiem sa - prosze sie nei przrazic: skora swinska smazona na glebokim tluszczu. I jeszcze wystaje z niej szczecina. Okropienstwo. Trzeba uwazac bardzo, bo z daleka wyglada jak chips bekonowy.

Zwiedzilismy fabryke rumu z makeita planatcji trzicny cukrowej z 1930r (kolejka jaka na niej jest nadal dziala - sprawdzilismy). Dostalismy jeszcze drinki do degustacji - i przy tym upale naprawde alkohol szybko daje znaki, ze sie go pilo.

Odwiedzilismy tez druga Havane - czyli cmentarz z 800tys grobami. I kolejny paradoks - miejscowi nie placa za wizyte na nim ale truysciu musza, bo przychodza na zwiedzanie. A Fidel twierdzi,z e wszyscy sa rowni - to czmewu turysci za wszystko palca i to czasami 10 razy drozej niz w RP? Turyscie nie mozna nawet jechac odpowiednikiem naszego PKSu - dla nich sa spacjalne innej firmy, ktora nalezy do Raula Castro.

Ponoc polskie media doniosly,z e pan Fidel zrezygnowal z bycia przywodca partii - ale tego jakos tu nie czuc. Mam nadzieje, ze to nie dziennikarska kaczka.

Ok 18tej zakonczylismy zwiedzanie i ja z Magda usiadlam sobie jeszcze na rozmowe, co winnam zobaczyc. Duza szansa, ze moze znajdzie z 4 dni wolnego z jeszcze jedna kolezanka, bysmy razem pojechaly na wschod Kuby. Zobaczymy.

Pognalam do hotelu, by sie przebrac ale mialam pecha - ktos z balkonu wylewal wode z miski po praniu jakis roboczych rzecyz iwszystko polecialo na mnie. Po prostu smarem zaczelam pachniec.... okropne. Na szczescie jest cieplo i umyte wlosyw yschly mi na wieczorny koncert.
Udalsimy sie bowiem do Cafe Taverna, gdzie nadal wystapuje dwoch panow s Buena Vista Social Club. Udalo sie nam nawet zorbic z nimi zdjecia. Koncert genialny - przeglad najwiekszych przebojow Kuby. Spiewala nawet jedna 80letnia pani i ruszla sie wspaniale niemowiac o kolejnej okolo 70letniej, ktora tak dawala czadu w rumbach, ze ja sama bym nei potrafila (miala tylko jeden mankamet - zalozyla czarne legnisy dosc cienkie i widac bylo cale majtki.... tak tu jest, zenikt nie przywiazuej wagi,z e cos zle zszyte, cos wystaje, cos rozprute). Co do ubioru - kroluje mini w kazdej wersji oraz obcisle bluzki z dekoldami, ze wszytsko widac. Panowie - jeansy i jaksi Thisrt badz koszula. Nie brak ksozulek Dolce&Cabbana, Armani.... pan Fidel ucieka przed Zachodem ale ten wchodzi tylnymi drzwiami.
Koncert zaczal sie o 21.45 i skonczyl o polnocy - udalo mi sie zdobyc plyty z autografami panow z Buena Vista! Naprawde to byl cudowny koncert i sama widowania rwala sie do tanczenia. Najwieksze parcie mial jaki pan turysta ze swa pania, co zero taktu a wiecznie krecili sie przed grajacymi. Coz za parcie na szklo!

Wyladowalam po polnocy w swym hotelo-mieszkaniu. I swiat bardzo maly - wiezli mnie z centrum ci sami dwaj chlopcy, co wczoraj. Bo od razu jak mnie zobacyzli pytali o koelzanke (tj Magde) i nawet znali adres gdzie mieszkam! Przezylam jednak moment grozy - zaczeli wiezc nie w tym kierunku.. ale to dlatego ze po drodze chcieli na stacje benzynowa.
Co do Kubancyzkow - gentelmeni - drzwi otworza, zamkna, bagaz zaniosa badz przyniosa. A nasi panowie w Polsce troche sie opuszczaja...

Kuba - Havana wieczorem (pt 19.11)

Wreszcie dorwalam sie do internetu i moge napisac, co sie dzieje.
Ewenement na dzien dobry - kazdemu wjezdzajacemu turyscie sa robione zdjecia - i nawet musialam do niego zdjac okulary, by wygladac hjak na zdjeciu w paszporcie.

Dojechalam bez problemu i zamieszkalam w Havanie u Rosy, ktora prowadzi domowy hostel. Jak dla mnie jest troche z innej bajki albo wiecznie na jakims nacpaniu. Ma tez dziwna suczke Cathy, z ktora nie chodzi na spacery tylko wysadza ja na korytarz.

Reczy dla Magdy (Polka, ktora wyszla za Kubanczyka i obecnie tu mieszka) przewiozlam i od razu jak dotarlam do mego mieszkania u Rosy to poszlysmy do centrum. Ciemno, wiec brudu nie widac tylko wszedzie ludzie siedza w barach i slychac muzyke. USiadlysmy na tarasie na dachu hotelu Ambros Mundos, gdzie mial w zwyczaju nocowac sam Hemigway. Wzielysmy sobie po drineczku i niestety ale tutejsza pina colada jest o niebo lepsza od tej polskiej.
Z relacji Magdy - to wynika iz:
- przecietny Kubanczyk zarabia max 10 USD na miesac
- nie ma prywatnych domow - kazdy dostaje zakwaterowanie dozywotnio i nie placi sie czynszow za mieszkania - jedynie za wode, energie elektryczna i gaz.
- w obiegu sa miejscowe pesa a obcokrajowcy musza uzywac pesos convertibles - odpowiednik naszego dawnego bonu towarowego. Rzecyz za bony sa 10 czy 20krotnie drozsze, wiec moga je kupowac Ci, ktorzy dostaja waluty z zagranicy i moga je wymienic na pesos convertibles
- opieka zdrowotna jest za darmo i bardzo dobra
- wszyscy maja kartki zywnosciowe - ok 2kg cukru na osobe na miesiac
- mleko - towar najbardziej pozadany jak i wolowina, bo nie ma tu prawie wcale krow
- wszystkie swinie, krowy naleza do panstwa i trzeba je oddwac do specjalnych skupow, gdzie mzona to wymienic na mieso.
Ogolnie rolnicy sa zmuszani do bycia w odpowiednikach naszyh PGRow a jelsi ktos chce miec swoje pole i uprawiac neizaleznie to ma problemy nawet z narzedziamii co wiecej panswto zabiera mu 80%, ktore kupuje po rzadowej - czytaj bardzo niskiej cenie.Tak wiec ludzie wola byc w PGRach, bo przynajmniej dostep do nawozow i maszyn maja oraz zapewniona zywnosc.
- osobiscie uzje sie ajk w RP za czasow komunistow - dwa rynki itd.

Magda meiszka w Sanat Clara i ma za siasiada Giermo - tego Kubancyzka opozycjoniste, ktory postanowil zaglodzic sie na smierc w ramahc protestu. I jak Giermo czasami wyjdzie na balkon i krzycy Zabic Fidela, to od razu na dole pod budynkiem ustawia sie grupa ludzi i krzyca "Viva Fidel", by go zagluszyc
- w kazdym miescie zas w wiekszych w kazdej dzielnicy sa tzw Komitety Obrony Rewolucji i maja cotygodniowe spotkania, ktore polegaja, ze schodza sie ludzie z dzielnicy / maista i kazdym kabluje na sasiada. Jak widac inwigilacja straszna.
- zeby posiadac komputer czy tez laptop trzeba miec pozwolenie od panstwa. Obecnie laptop moga kupicy osoby, ktora udwodnia, ze pracowalyz a granica i zorbily to za dewizy
- pan Fidel placi Wenezueli za rope wysylajac tam lekarzy. Nota pene pan Cahvez bardzo sie wzoruje na panu Fidelu.
- Magdy maz jest ciemnoskory i tesciowa mowila, ze gdyby nie pan Fidel Castro to nadal czarnoskorzy byliby marginesem w tym kraju ale rewolucja przyniosla rownosc i nikt nikogo teraz nie poniza. Tak wiec mysle, ze poraz kolejny idee byly dobre tylko ludzie nie sprostali
- i z historii Kuby - USA probowalo jak trzykrotnie kupic od Hiszpanow, ale Ci sie nie zgodzili. Porpozycja wynikala z tego, ze juz w XIXw USA kupowalo 85% cukru wytwarzanego przez Kube. Nie mniej jednak w 1902r postanowili ja podbic i usalic swa wladze a potem byly jeszcze kolejen proby zdobycia Kuby.

Jak wrocilam to byla jakas polnoc i leglam do lozka po tylu godzinach bez normalnego snu na lezaco.

wtorek, 16 listopada 2010

Mediolan - 8-11.10.2010

Krotki wypad do Mediolanu zaczal sie od tego, ze odwolano samolot i lecialysmy z Monia w sb rano.

Miasto bardzo pompatyczne i chyba tylko my bylysmy w nim zainteresowane sztuka a nie moda i zakupami.

Wracac nie ma bardzo do czego, bo Mediolan nie rzucil nas na kolana. Ale za to Moni wygrala trojke w tamtejszym totolotku :-)

Bałkany - dokumentacja zdjeciowa

Wreszcie sie uporalam i obrobilam zdjecia - opisy beda pozniej.

Wszystko dostepne pod nastepujacym adresem:
http://picasaweb.google.com/edyta.talacha

No i oczywiscie fotki Mirka:
http://picasaweb.google.com/miroslaw.mleczko

wtorek, 29 czerwca 2010

Albania – Kruja + znow w Tiranie

Poniedzialek zaczal się od stukania w drzwi naszego majtkowo-rozowego apartamentu, bo check-out jest o 10tej, a my przespaliśmy to. Spakowalismy się i ruszyliśmy z wszystkimi bagazami znow w poszukiwaniu knajpy ze zjadliwym jedzeniem. Mijajac wczorajszy bar-cafe zostaliśmy pozdrowieni przez siedzących w niej panow z „business club”. Niedzielna karma kulinarna jednak nadal na nas wisiala i opuściliśmy Szkodre z pustymi brzuchami. Udalismy się minibusikiem w kierunku miejscowości Kruja, która jest ok. 30km od Tirany. Miasteczko jest naprawde urokliwe – waskie uliczki na stromym wzgorzu no i oczywiście zamek na jego szczycie. Twierdza jest bardzo istotna, gdyz należała do albańskiego bohatera Skanenberga. Bronil się w niej przed 100tys armia turecka posiadając jedynie 17tys swych żołnierzy. Natknelismy się tam na 4 osoby z Polski – studentow robiących reportaż. Mirek bezblednie wyhaczyl, bo od razu zwrocil uwage na piekne dziewczyny:-)
Zrobilismy ostatnie zakupy i o 17tej ruszyliśmy do Tirany. Oczywiście miejscowa mafia taksówkarzy zapewniala nas, ze ostatni autobus odjechal o 16tej i musimy skorzystac z ich usług. Jak widac mężczyznom nigdy nie można wierzyc:-)
Zreszta w Albanii jest straszne zamieszanie samochodowe. Wiekszosc jeżdżących pojazdow ma bowiem niewazne miejscowe bądź zagraniczne tablice rejestracyjne. Ogolnie chodzi o to, ze jakies tablice musza być, wiec sa. Znow oczy bola od ilosci mercow oraz stacji benzynowych, których chyba jest tu wiecej niż w calej Polsce, mimo iż Albania ma 3,5mln mieszkańców.
Starym zwyczajem w czasie podrozy rozpadalo się a gdy dotralismy do Tirany – było slonce. Bez problemu znaleźliśmy nasz hotel, gdzie czekal już na nas pokoj. Lokalizacja Freddy’s Hotel jest naprawde rewelacyjna – blisko stacji kolejowej i autobusowej oraz samego centrum.
Wieczor spędziliśmy oglądając mecz Brazylia-Chile w kolejnym bar-kafe. Podziwialismy tez maniery pana kelnera, który z gracja (tzn lewa reka z tylu) podawal zamowienia do stolikow. Ucielismy sobie z nim pogawędkę. Dowiedzielismy się o czasach komunizmu, gdzie było tylko 15 samochodow prywatnych należących do wysokich notabli partyjnych. Teoretycznie nie było własności prywatnej – ale domy na wsi czy tez w miescie mialy swych właścicieli. Chlopak ma 19lat, zarabia ok. 125-150 Euro na miesiąc z czego na samo mieszkanie wydaje 50 (wynajmuje wraz z 2 kolegami). Napiwkow raczej duzych nie ma, bo klientela baru siedzi po 3-4h przy jednym drinku czy tez piwie. Skonczyl szkole srednia – na studia startowal, ale by dostac się trzeba mieć znajomości bądź 5,5tys Euro lapowki. Nie widzi szans na to, by mogl zmienic swoje zycie w Albanii. Do tego potrzebny jest cash bądź koneksje. Wzielam jego adres mailowy – i naprawde czuje, ze mozna mu jakos pomoc.

Jutro ostatnie chwile i o 14tej wylot do Polski…. a o 19tej koniec urlopu.
A tesknic bedziemy na pewno za tutejszymi mercedesami, stacjami benzynowymi, przepysznymi kebabami a Mirek za najlepsza kawa na swiecie.
Balkany rzeczywiscie sa Azja Europy.. to taka Szutka Europy:-)

Albania - Szkodra - dzien wpadek kulinarnych

W niedziele postanowilismy się wyspac i wstac naturalnie bez budzika… no i zeszlo się nam do dobrej 10tej nim opuściliśmy nasz cudowny apartament w kolorze majtkowego rozu. Udalismy się do restauracji hotelowej, gdzie serwowano sniadanie. To, co zobaczyliśmy na talerzach, utwierdzalo nas w przekonaniu, ze kury i kozy mogą tez miec problemy gastryczne – jajka sadzone były w kolorze szarym, a kozi ser przypominal twardy ser zolty:-) Do tego dzem wrecz sprzed stuleci oraz kawa w kolorze herbaty, a smakowala jak siki siostry Weroniki. A na osłodę kwiatuszek z maselka – po naszemu w typie kaktusa. Szkoda, ze nie zrobiliśmy zdjęcia, bo każdego przyprawiloby o wizyte u gastrologa.
Postanowilismy wiec zjesc sniadanie w szkoderskiej knajpie. Ruszylismy w poszukiwaniu sniadaniowej pychoty i trafiliśmy z deszczu pod rynne. Tym razem chcieliśmy uraczyc się typowa kuchnia albanska – tzn. pace (zupa z głowizny), taszkebabem (czyli kebab w zupie) oraz pilawem (bezsmakowy ryz z bezsmakowym sosem). Podane specialite jednak okazalo się niewypalem – malo co było do przełknięcia, wiec serdecznie przeprosiliśmy obsługę za glosne burczenie naszych brzuchow i czym prędzej wyszliśmy z lokalu. Finalnie skończyliśmy akcje na kawie i herbacie w jednym z tutejszych bar-cafe. Siedzialo tam przypuszczalnie stale grono panow, które zasługiwało na miano lokalnego business club: zlote lancuchy na rozbudowanych szyjach, sygnety na palcach, brzuchy zdradzające osiadly tryb zycia i oczywiście merce zaparkowane przed knajpa. Classic Albanian style Panowie jak się okazało swietnie mowili po wlosku, wiec się obstawiliśmy, ze to lokalny oddzial wloskiej cosa nostry:-)
Mafia jednak okazala się przemila i wydelegowala jednego członka, by nas swym mercem (bardzo wysokiej klasy!) odstawil pod same wrota twierdzy szkoderskiej. Twierdza podobna do tych wczesniej widzanych, ale o tyle ciekawa, ze z widokiem na rzeke wyplywajaca z jeziora – taka ciekawostka przyrodnicza.
Zlapalismy okazje, a raczej ona nas wyłapała. Dotarliśmy znow pod nasza „piekna” Rozafe i ruszyliśmy tym razem w poszukiwaniu bazaru. Niestety nie zlokalizowaliśmy go, za to Mirek namierzyl salon fryzjerski, który miał ze mnie uczynic bostwo. W miedzyczasie spotkaliśmy Albanczyka pracującego w Anglii w Shefield, który na czas mojego „zabiegu” zajal się Mirkiem. Chlopaki poszli na piwo, a ja przezywalam meczarnie albańskiej sztuki fryzjerskiej. Po godzinie wyszlam tak wkurzona, że Mirek przez godzine nie wiedział, czy nadal jestem w Albanii. Zlosc przeszla, jak dostalam od niego torbe czereśni:-)
Z powodu naszego opoznienia w czasie obejrzeliśmy druga polowe meczu Niemcy – Anglia. Zasiedlismy w kolejnej miejscowej spelunce. Zadziwil nas jeden „businessman”, który miał swe biuro wewnątrz knajpy w sąsiedztwie kontuaru. Pan posiadal biurko, komputer oraz wlasny telewizor, telefon a przede wszystkim biezacy dostep do informacji z okolicy. Jak widac prowadzenie biznesow nie generuje tu duzych kosztow lokalowych i problemow z wynajęciem biura:-)
Cala Albania - a przynajmniej Szkodra - kibicowala Niemcom. To co się dzialo po ich wygranej można porównać z tym, co dzieje się w Polsce po zwyciestwach Malysza czy Kubicy. Kawalkady samochodow machających niemieckimi flagami. Na wielu budynkach, w oknach domow „faszystowskie” flagi. W naszej obecności w sklepie zrobil się na nie taki popyt, że wykupiono wszystkie niemieckie gadzety. Jednym slowem – szal powygraniowy!
Teraz znow odezwaly się nasze brzuchy, wiec ruszyliśmy w kierunku pasnika. Dlugie poszukiwania dobrej karmy spełzły na niczym, wiec postanowiliśmy udac się na rybe na druga strone mostu granicznego (most „jeziorny” oddzielajacy albanska Szkodre od czarnogorskiej wyspy). Wyladowalismy w „Szutce” Szkodry – tj czesci cygańskiej. Jak to Mirek mowi: „Bialym wolno i kto bogatemu zabroni”, znaleźliśmy się w miejscowym klubie. Zostalismy przyjeci jak VIPy z ONZ – tj poczęstunek papierosem, wzajemnie przypalanie sobie fajek, nawet sciszenie muzyki oraz dostosowanie do norm naszych uszu. Cala knajpa śledziła każdy nasz ruch i gest. Z jednej strony fajne, ale z drugiej – krepujace. Zaserwowano nam dwa dzwonki karpia, których nawet nie tknęliśmy. Mirek zarządził odwrot do knajpy z „biznesmenami”, w ktorej gosciliśmy rano. Zastalismy tu ten sam sklad z poranka. Zaczelismy zastanawiac się jak ten „business club” funkcjonuje skoro od rana panowie siedza na swych stalych miejscach w knajpie. Przypuszczamy, ze zajmuja się kontrolingiem czarnej strefy, przemytem albo handlem żywym towarem.
Po obejrzeniu wraz „klubem biznesmena” meczu Argentyna – Meksyk, wróciliśmy do naszego hotelu, by spędzić ostatnia noc w apartamencie. Zasnac było trudno, bo po drugiej stronie ulicy trwalo karaoke i większość osob nie posiadala talentu muzycznego.

niedziela, 27 czerwca 2010

Kosovo - Prizren + Albania - Szkodra

Sobota uplynela nam pod znakiem przemieszczania sie - udalismy sie z Prisztiny przez Prizren do Szkodry w Albanii.
W autobusie na trasie Prisztina-Prizren pan kierowca uraczyl nas tutejszym odpowiednikiem naszego serialu Ranczo.... totalna zenada i zero pojecia o montazu. Gra aktorska na poziomie teatru kukielkowego. Majstersztyk roboty chalupniczej. Trase, ktora mielismy przebyc w 1,5h przejechalismy w 2h, bo po drodze utknelismy w kawalkadzie 15 kombajnow jadacych z predkoscia ok.10km/h. Czyzby to byl jakis protest rolnikow przeciwko budowie kosowskich autostrad? No wlasnie - jedyne zastrzezenie do Kosova - totalnie zaniedbane drogi, czesto w rozbabranej budowie, a w miastach brak chodnikow. Smiga sie online pomiedzy samochodami.
Za to Prizren nas urzeklo. Miasto ma atmosfere - waskie uliczki, masa kafejek, malownicze wzgorza wokol miasta, gorujaca nad miastem twierdza, widoczna z kazdego miejsca .
Przesladuje nas jezyk wloski i niemiecki - tutaj to prawie jedyne jezyki obce jakie znaja Kosowianie, czyli wiadomo gdzie chlopaki jezdza na saksy.
Z Prizren zlapalismy taxi do Kukes, tuz za granica z Albania. Miasto-widmo i chyba ze 20 kierowcow gotowych nas zawiezc do Szkodry. Kurs z 40 Euro stargowalismy do 20 (cena juz za 2 osoby). Jechalismy najlepsza autostrada w Europie - oddana zaledwie miesiac temu, a niektore tunele nadal w trakcie budowy. Cala inwestycja kosztowala 41mln USD - finansowana przez organizacje turecka i rzad albanski. Gdy czekalismy na wjazd do jednego z tuneli Mirek zostal porwany przez rozbawione panie z jednego z czekajacych busow, by razem z nimi bawic na autostradzie. Zrobil taka furore, ze ponoc dzis ma byc do obejrzenia na youtube film z nim w roli glownej :-)
Szkodra - miasto nr 4 w Albanii pod wzgledem populacji . Ogromna czesc to komunistyczne bloki. Mieszkamy w apartamencie hotelu o dumnej nazwie Rozafa. Tak samo jak twierdza "chroniaca" miasto. Czas zatrzymal sie w nim jakies 20 lat temu. Po pierwsze wyglad - odrapany 8-pietrowy wiezowiec. Winda nie dziala. Pokoje mialy byc z ciepla woda w lazience i telewizorem w salonie. Wszystko jak najbardziej jest, ale ciepla woda jedynie pod prysznicem, a TV tez, tyle ze bez anteny, wiec robi glownie za dekoracje. Zmusilam pana do poszukania jakiejkolwiek . Tym sposobem zajrzalam do innych pokoi, gdzie w wiekszosci za dekoracje robia czarno-biale odbiorniki TV, zas toaleta jest zbiorowa w korytarzu. My mieszkamy w pokoju o "swiatowym" standardzie. Mamy kolorowy odbiornik, sypialnie i drugi pokoj do patrzenia na nasz odbiornik. Sciany sa w kolorze ostrego rozu, zielony zyrandol z lat 70-tych. Zaslonki z rozu siegajace do wysokosci okien przeszly juz w odcien szarobieli. W tych wnetrzach naprawde mozna odmlodniec:-) Ach i najwazniejsze - przy wejsciu na balkon dywan z dumnym logo Touralbania (pewnie dawny panstwowy wlasciciel hotelu) :-)
Zostawilismy w hotelu bagaze i ruszylismy w poszukiwaniu kolacji. Po zapachu trafilismy do knajpy, gdzie grilowano kebabcze. Zasiedlismy, by przy konsumpcji obejrzec mecz USA-Ghana. Jako jedyni kibicowalismy Afryce. Starym zwyczajem przydala sie takze torebka z wlasna herbata ekspresowa, bo jedyne "herbaty" jakie maja w knajpach to IceTea badz rumianek.
To, co spalaszowalismy bylo prawdziwa uczta dla podniebienia. Przepysznie doprawione miesko, cieply chleb i salatka. No i Mirek mial swe ulubione tutejsze piwo marki Kaon.
W knajpie spotkalismy pana z ministerstwa rolnictwa, ktory bardzo fajnie dawal rade po angielsku. Razem z nim wybralismy sie na spacer nad jezioro szkoderskie. Dowiedzielismy sie przy okazji wielu ciekawych rzeczy. W okresie komunizmu w Albanii prawie nikt nie mial prywatnego samochodu - byly jedynie fury rzadowe, karetki itd.. Panowal totalny zakaz sluchania i ogladalnia zagranicznej telewizji lub radia . Podobnie z sluchaniem muzyki, za co grozilo wiezienie. Co wiecej, trzeba bylo miec zezwolenie na posiadanie pralki czy lodowki. "Jedynie poprawne i wzorowe" rodziny dostawaly takie pozwolenia. To dopiero byl komunizm w wersji hard .. nasz polski to zaledwie wersja light.
Do naszej Rozafy dotarlismy dobrze po polnocy. Milo bylo jeszcze posiedziec na balkonie na wiklinowych fotelach i popatrzec na wymarle o tej porze juz miasto...

Kosovo - Graczanica i Peja

Troche mamy zaleglosci na blogu - wiec zacznijmy od piatku, jak nam uplynal.
W naszym hotelu mamy dostep do kuchni - wiec sami zrobilismy sobie sniadanie - i Mirek robi naprawde przepyszna salatke z pomidorow, cebuli i tutejszego slonego sera owczego. Palce lizac:-). Potem postanowilismy zobaczyc, jak dzialaja stacjonujace wojska KFORu, ktore pilnuja przed atakami Albanczykow osad serbskich w Kosowie . Udalismy sie taxi do Graczanicy, gdzie stacjonuja wojska szwedzkie. Miasto naprawde spokojne - od czasu do czasu jezdzi patrol wojskowy, ale to naprawde cale ich zajecie. Przy cerkwi stoi Szwedzisko, ktore nas zapewnilo, ze obecnie jest tu bardzo spokojnie. I w calej miejscowosci wszyscy mowia po serbsku, brak meczetu, zas waluty to: euro.... i serbskie dinary, mimo iz jestesmy na terenie Kosowa.
Zwiedzilismy cerkiew - wewnatrz jest naprawde przepiekna. Po 30 minutach wsiedlismy do taxi i pognalismy do Prisztiny. Graczanica jest po prostu malym miasteczkem - enklawa Serbow otoczona wszedzie przez Albanczykow. Maja tu taki maly bigosik na terenie :-)

Kolejna podroz to Peja - miasto bardzo wazne ze wzgledow historycznych, gdyz tu znajduje sie siedziba Patriarchy Cerkwi Serbskiej... i o ironio losu, po oddzieleniu sie Kosowa siedziba nie jest juz w Serbii. Miasto jest tez bardzo wazne z zupelnie innych wzgledow. Tu wlasnie znajduje sie jedyny browar Kosowa. Jak nie odwiedzic takiego miasta?
W Peji stacjonuja wloskie wojska KFORu.... i jak przystalo na Wlochow wylacznie"parlo Italiano". Ot lingwisci:-) Caly kompleks patriarchy jest otoczony drutami kolczastymi, kilka zakamuflowanych budek dla wojsk wloskich. wszystko na wypadek, gdyby Albanczykom przypadkiem nie przyszlo do glowy wysadzic tego w powietrze. Za ogromnymi murami zobaczylismy ruiny starego kosciola, a w tle nowszy (moze z XIIIw), ktory ma naprawde przepiekne freski. Ale i tak Armenia ma piekniejsze i nie wszystkie tutejsze robia na mnie wrazenie. Sama Peja ma tez wiele starych meczetow. Bez problemu wskakujemy do nich nawet w t-shirtach. Bektaszyci nie sa az tak radykalni. To w nich bardzo lubimy:-)
W drodze powrotnej do Prisztiny mielismy mozliwosc obejrzenia tutejszych teledyskow, ktore po kilku minutach potrafia zmasakrowac kazde oko i ucho.
Wieczorem poszlismy do naszej knajpki na drinki... udalo mi sie ublagac menadzera, by mimo godziny 22ej zrobil mi herbate . Posiedzielismy do polnocy, a potem smignelismy na zabawe w dyskotece. Jak przystalo na kraj muzulmanski (tu w wydaniu bektaszyckim) w jednym miejscu sa... az 4 dyskoteki - uklad klasyczny jak na bazarach: uliczka z butami, uliczka z dywanami, itd...przynajmniej czlowiek sie nie naszuka.
Mirek obstawil disco Duplex, poniewaz stalo przed nia az 7 ochroniarzy i muzyka byla w miare ok. Jak weszlismy ogarnelo nas przerazenie - prawie nikogo wewnatrz, zas na wiekszosci stolikow "rezerwacja". Doszlismy do wniosku, ze pewnie za jakis czas dotra tlumy. Usiedlismy na pozycjach tzw" jury", by sledzic rozwoj sytuacji i gdzie wala najwieksze tlumy. Na szczescie bylismy tu, gdzie szla wiekszosc lansiarzy. Od polnocy obserwowalismy nie zmniejszajaca sie kolejke. Kreacje pan wprawialy nas w zaklopotanie - ja wygladalam jak sprzataczka w tym przybytku. Panie obowiazkowo niebotyczne szpilki, mini, dekolty, fryz prosto z zakladu fryzjerskiego. Wszystko na tzw. wysoki polysk :-) Panowie w garniakach i wiekszosc wygladajaca jak ochroniarze. Byc moze ochraniali swoje panie...
Muza o charakterze mocno meczacym, wiec i dance srednio realizowalny.
Gibanie sie z kieliszkiem czy butelka piwa w reku nad zarezerwowanym stolikiem znajduje tu wyjatkowe uznanie i taka wlasnie zabawa jest dobrze widziana. Poza tym dobrze tez w tym halasie wykonac do kogos telefon. To nobilituje.
Co jeszcze nobilituje? Podjechac pod dyskoteke hummerem czy mercedesem. To wrecz auta zaprojektowane na waskie uliczki Prisztiny :-)
Posiedzielismy, pokomentowalismy towarzystwo i zmylismy sie. Odwiedzilismy jeszcze 3 pozostale imprezownie, ale wszedzie ta sama sztanca. Dotarlismy do domu ok. 3-ciej i grzecznie polozylismy sie spac.

piątek, 25 czerwca 2010

Macedonia - Skopje. Kosowo - Prisztina

Wyrwalismy sie ze Skopje do Kanionu Matka, bardzo zachwalanego przez oba przewodniki .... ale wszystko okazalo sie zwykla berylowka dla turystow. Kanion ma pieknie wylozona kamienna sciezke, ktora nawet jeden pan z lisci zamiatal. Prowadzi ona do kompleksu restauracyjnego przy tamie, ktora jest jednoczesnie elektrowania wodna. Takie nasze Morskie Oko - a jak wiadomo Morskie Oko konia tuczy, wiec i turystow bylo co nie miara, a my liczylismy ze bedziemy zdobywac wszystko sami. Nastawilismy sie na wspinaczke i strome, karkolomne podejscia gorskie, a tu okazalo sie, ze wszystko mozna pokonac w klapkach.
Wrocilismy do Skopje zlapanym stopem. W drodze dowiedzielismy sie czegos wiecej o zyciu Macedonczykow. Srednia pensja to ok. 300 Euro, zas zakup mieszkania to ok 1.2tys Euro za 1m2. Do tego duze bezrobocie, wiec miodu nie ma :-(

O 16.25 wyruszylismy miedzynarodowym pociagiem "Interbalkans" do Pirisztiny w Kosowie. Sklad liczyl az... 1 wagon. Bilet kupuje sie tylko do granicy z Kosowem, a potem nastepuje zmiana ciuchci oraz obslugi skladu z macedonskiego na kosowski. Pociag jest jeden dziennie i jak sie okazuje wiecej wewnatrz wolnych miejsc niz pasazerow. Pokonuje 95km w zabojczym tempie.... 3h! Na wszystkich zakretach zwalnia do 10-15km/h.
Pasazerowie juz na pierwszy rzut oka sa wielkiej klasy. Wiekszosc to fani haute-couture, bo w koszulkach Dolce & Gabbana, Versace, Pama (zamiast Puma!). Reszta ubioru wskazuje jednak ewidentnie na pochodzenie robotniczo-chlopskie - ale co szyk to szyk. No i w koncu Europa!
Na granicy wstemplowano nam pieczatki graniczne Kosowa - najmlodszego panstwa swiata.
Istnieje od 2008 r, ma ok. 2mln obywateli (mniej niz cala W-wa!). Do tego bezprobocie na poziomie ok 60-70%!!!!!!!! Srednia pensja to 200-300 Euro na m-sc, brak panstwowej opieki zdrowotnej, korupcja rzadu oraz jednostki KFOR pilnujace enklaw serbskich. Generalnie cyrk na kolkach. W tej najmlodszej "demokracji" poza glownymi grupami narodowosciowymi, czyli Albanczykami i Serbami, sa rowniez: Chorwaci, Romowie, a co ciekawe ujawniaja sie coraz bardziej egzotyczne mniejszosci jak na przyklad....... Egipcjanie (stanowia 0,2% ludnosci Kosowa). Ciekawi jestesmy, czy beda walczyc o swe male panstewko w tej czesci Europy - np Maly Egipt:-)

Kosowo jako najmlodsze panstwo nie ma swego wlasnego numeru kierunkowego..... i tak mamy tu az 3 roznych operatorow telefonii komorkowej: slowenskiego, serbskiego i z Monako. Takze poczta kosowska musi korzystac z uslug serbskiej, bo np. Poczta Polska ... nie rozpoznaje panstwa Kosowo
Po przekroczeniu granicy od razu nastepuje zmiana swiata za oknem - naprawde widac potworna biede: brak peronow (pociag zatrzymuje sie z reguly na srodku przejazdu kolejowego lub skrzyzowania z droga), gorsze samochody, wiele zniszczonych domow i rozpoczete budowy nowych domow. Ludzie za oknem ubrani naprawde jak z lumpeksu. Na kazdej stacji widac wiejskich blokersow, podpierajacych sciany byle czego.
Po tym wszystkim nastawilismy sie na bazarowy charakter Prisztiny. Stoleczny dworzec potwierdzal nasze oboawy, ale jakiez bylo nasze zdziwienie, gdy dotarlismy do centrum. Tu okazalo sie, ze Prisztina jest metropolia ze swiatowym zadeciem - sklepy Terranova, Tally Weijl, Tom Tailor, miedzynarodowe banki (wszechobecny Raiffeisen). Ogolnie ludzie ubrani bardzo gustownie i zgodnie z europejskimi trendami. Przy Prisztinie Skopje to Szutka Balkan:-)
Po dotarciu do naszego hotelu ruszylismy o 21ej na miasto, gdzie spotkalismy wprost tlumy na glownej promenadzie. I to sami mlodzi ludzie!!! Po krotkim rozeznaniu sie i orientacji w terenie zasiedlismy w milej knajpce, jakich tu wiele. Przezylismy jednak kolejne zaskoczenie - po 21ej w knajpach nie podaje sie zadnych cieplych napojow - tj. ani herbaty ani kawy. Na szczescie Mirek uzyl swego czaru, wdzieku i powabu, bym otrzymala herbate w.... kuflu od piwa:-) Herbata miala przed szefostwem udawac browar. Generalnie chodzi o to, ze nie chca sie bawic w jakas drobnice, za to my bawilismy sie doskonale do 1 w nocy. Zakupy takze mozna spokojnie robic po polnocy, bo wszystko jest otwarte.
I kolejna ciekawostka - CD-skladanki Smooth Jazz Marka Niedzwieckiego mozna kupic tu za 1 Euro, co tez zrobilismy. Jak sie okazuje miejscowi maja faze na acid jazz i nasze polskie plyty-podrobki ciesza sie duza popularnoscia.

Ostatecznie wskoczylismy do taksowki i za 2 Euro (to jest obowiazujaca waluta w Kosowie) popedzilismy do naszego hotelu.

środa, 23 czerwca 2010

Macedonia - Skopje z niezwykla Szutka

Niestety, ale pogoda plata nam figle i ciagle pada. Na szczescie tylko wtedy, gdy jestesmy w drodze, ale przez wciaz naplywajace chmury deszczowe nie mozemy wybrac sie w gory na zwiedzanie macedonskich monastyrow. Zbyt ryzykowne, bo moze nas zlac jak matka lobuza ;-)

Dzis dotarlismy z Ochrydu do Skopje - tylk0 3h jazdy autobusem przez piekne gory. Krajobraz bardzo sie zmienia - w Ochrydzie i okolicach widac duzo kosciolow i sporadycznie minarety. Jednak im blizej Skopje tym wiecej minaretow, kobiet w chustach na glowach oraz - jak ja to okreslam - "plaszczykach - mundurkach". Z okien widac wiele wiosek porozrzucanych na zboczach gor i widoczny z daleka wysoki minaret.

Pierwsze chwile w Skopje - kompletny balagan i wszystko wyglada jakby nastapilo tu tydzien temu trzesienie ziemi, a przeciez tak bylo kilkanascie lat temu. Ochryd w prownaniu do stolicy Macedonii jest bardziej naswiatowym poziomie - nawet miejscowi ludzie byli tam lepiej ubrani. Obok dworca autobusowego jest kolejowy, wiec poszlismy sprawdzic jak mozemy dostac sie do Kosowa, gdyz chcemy jeszcze raz przejechac sie balkanskim pociagiem. Sama informacja glowna - to pan siedzacy w rozwalajacym sie "kantorku", nie mowi po angielsku, ale jakos na migi sie dogadalismy. Niestety o cene mozna dowiedziec sie jedynie w kasie.. i kolejne zdziwnie, bo bilet mozna kupic tylko w dniu odjazdu i placi sie tylko za przejazd po do granicy Macedonii, zas za dalszy przejazd zbiera pieniadze Kosowo. Nalezalo sie jeszcze spytac, czy nie czeka nas czasem przesiadka do innego zestawu wagonowego.

Najwazniejsza czescia dzisiejszego dnia byla wizyta w Szutce - dzielnicy Skopje zamieszkanej przez Romow.
Zeby uzumyslowic jak to wyglada - polecam zajrzec na ponizszy link:
http://www.youtube.com/watch?v=vBrJ-TpGSRo&feature=related
albo obejrzec dokument jaki powstal o mieszkajacych tu Romach:
http://www.youtube.com/watch?v=0S03BYHbTHs - link do czesci pierwszej - kolejne rowniez na youtube.com

No i musimy potwierdzic, ze rzeczywistosc faktycznie tak w Szutce wyglada. Po wyjsciu z miejskiego autobusu czlowiek wchodzi w inny swiat - miejscowi ubraniami nie schodza ponizej Armaniego czy Versace - kazdy w podrabianych ciuchach. Do tego w przypadku panow czesto diamentowy kolczyk w lewym uchu . Wiekszosc siedzi i dyskutuje przy glosnej muzyce. Co jakis czas zdarza sie "palac w stylu Carringtonow", ale niestety wiekszosc osob mieszka w bardzo zaniedbanych domach, gdzie w dwoch izbach zyje z 11 osob i do tego jeszcze wszedzie placza sie zwierzeta domowe. Widok gesi biegnaych ulica czy tez kur nikogo tu nie dziwi. Do kompletu zabawowego dochodza jeszcze jezdzace wozy konne - czytaj regularne furmanki.
Zycie toczy sie tu wlasnym rytmem i zwyczajami - nam sie trafilo dostac zaproszenie na majace miejsce sie odbyc w piatek obrzezanie 5 letniego chlopca. To jest wydarzenie dla calej ulicy i juz dzis w srode stoi na ganku przed domem cos w rodzaju lektyki (ale bez raczek do noszenia) wyslane poduszkami i z baldachimem. Tu ma siedziec "najwazniejszy"chlopiec podczas gdy goscie beda sie bawic. Pokazano nam rowniez stroj - chlopaczyna podczas uroczystosci bedzie wygladal jak krol, bo nawet berlo bylo w zestawie. I wszystko z powodu bolesnego usuniecia "zbednej" skorki...
Obecnie trwaja przygtowania, czyli:
- 3 panow przygotowuje najrozniejsze miesiwa
- powstaly specjalne profesjonalne zaproszenia, tzn tandetny fotomontaz zdjec chlopca w garniturze i stroju krolewicza - beda one wreczane zapraszanym osobom
- z domu plynie muzyka na full, by wszyscy w okolicy wiedzieli o zblizajacej sie dzamprezie

Spotkalismy w Szutce rowniez maestro od prac kamieniarskich - jak sie nam sam zaanonsowal. Przedstawil nam swe "cudne" dziela sztuki uzytkowej, w tym "przepiekna" fontanne z krasnoludkami i amorkami, z ktorych jeden mial na szyi dopiety zloty medialon na przegrubym lancuchu - tzw wersja bulgarska:-)

Chwile spedzone w Szutce naprawde niezapomniane.

Skopje jest miastem, ktore po 19tej niestety zamiera i ulice sa puste, zero zycia w knajpach ulicznych. Sytuacja wyjasnila sie wlasnie przed chwila - w calej Macedonii jest zakaz sprzedazy alkoholu po 19tej. Mozna pic jedynie w restauracjach. Jest tez zakaz palenia wewnatrz knajp. Dziwne o tyle, ze w Ochrydzie o kazdej porze mozna kupic alkohol i wszedzie palic.

Jutro ma byc ladna pogoda, wiec zamierzamy sie udac do Kanionu Matka a po poludniu udajemy sie do Prisztiny - stolicy Kosowa.

wtorek, 22 czerwca 2010

Macedonia - Ochryd

Dzis wstalismy dosc wczesnie, bo plan byl taki, by poszwendac sie po najpiekniejszej ponoc okolicy Macedonii, czyli po okolicach jeziora Ochrydzkiego. Jak mowia kto nie widzial Ochrydu ten nie widzial Macedonii. A my przeciez chcemy zobaczyc Macedonie!!!
Najpierw jednak poszlam po swieze buleczki na sniadanie, pomidorki, i takie tam. Gdy wrocilam, juz trwala walka Mirka z przygotowaniem sniadania. Dolozylam mu od siebie produkty i smignelam pod prysznic. Gdy wyszlam z lazienki sniadanie z pachnaca salatka z pomidorow i goraca herbata stalo juz na stole. Tak wiec trzeba bylo sie sprezyc i zmykac z apartamentu. W szybkim uporaniu sie z posilkiem pomogla nam VH1, ktora wyjatkowo skocznie grala tego poranka. Po wyjsciu na miasto skierowalismy sie glownym deptakiem w kierunku dworca autobusowego, ale jak sie okazalo nie trzeba bylo tak daleko dreptac. Wskazano nam blizszy przystanek - przy bazarze, ktory nie omieszkalismy odwiedzic. Znalezlismy tu czeresnie monstra, wielkosci malych pomidorow. Nabylismy je bezzwlocznie droga kupna. Widzielismy tez zolto - biale czeresnie i tych tez sie przestraszylismy, bo myslelismy, ze to jablka :-)
Natomiast Mirek bezblednie rozpoznal w butelce po wodzie mineralnej ... rakije domowej produkcji. Tu takze nastapil zakup (pol litra za 100 denarow = 6 PLN) i mozna bylo ruszac w droge. Cel na dzis to Vevcani lezace ok.35 km od Ochrydu. Droga na Struge i stad autobusem prosto do wioski. A wies to niezwykla - po odzyskaniu niepodleglosci przez Macedonie w obawie przed represjami ze strony mieszkajacych wokol Albanczykow - powolano to Republike Vevcani. Oczywiscie jak przystalo na niezalezne panstwo - jest i wlasna waluta - Licznici (caly pakiet walutowy zostal tu naturalnie nabyty). Jesli ktos mialby ochote mozemy za niewielka oplata sprowadzic paszport republiki Vevcani :-) Oprocz tego w miasteczku stylowe zabudowania i ciekawy kosciol. Godzina zwiedzania i mozna bylo wracac. Starym indianskim zwyczajem wsiedlismy do autobusu i rozpadalismy deszcz.
Znow bylismy w Ochrydzie, ale o nie... nie zamierzalismy sie nudzic, wszak to jedyne miasto Macedonii wpisane na liste UNESCO. Przeszlismy trase po wszystkich najwazniejszych punktach miasta i skoro bylismy w podrozy to jak zwykle padalo... a zwiedzanie ciezkie jak z nieba woda sie leje. Udalo sie nam dotrzec do fortesy Samuela, kilka cerkwi. No i wiemy jak wyglada renowacja po macedonsku - rekonstrukcja zaczyna sie od dachu a konczy na fundamentach:-) Prawdziwa magia... Ale tak na serio - najpierw stawia sie zelbetonowa konstrukcje slupow, na ktorych pojawia sie piekny dach z dachowek, a potem nastepuje wypelnianie przestrzeni miedzy fundamentami a dachem. Moze warto to opatenotwac dalej?:-)

Jaka jest Macedonia w blizszym zetknieciu?
Czujemy sie jak w Polsce, bo podobne domo-szesciany. Brak takiej floty mercedesow jak w Albanii - marki jak w Polsce oraz jezdzace stare samochody marki Yugo i Zastawa.
Ludzie wydaja sie nam ladniejsi niz w Albanii - bardziej okrzesani i zdecydowanie bardziej slowianscy. Natomiast to, co ich laczy z poludniowcami to klimaty choinkowe w ubiorze - u mezczyzn caly zestaw zlotej bizuterii w postaci traktorowego lancucha na szyi oraz bransoletki i kilku sygnetow na dloni. Panie nie sa gorsze i takze bardzo lubia grube lancuchy z krzyzykiem w kolorze zlota oczywiscie.

Zdobycie czarnej herbaty w tej czesci Europy to nie lada wyczyn. Wszedzie w knajpach rumianek i hibiskus, a czarna herbata sluzy ponoc do leczenia problemow zoladkowych - moze trzeba szukac jej w aptekach? A tak powaznie w jedym supermarkecie w Albanii udalo sie nam nabyc paczke herbaty ekspresowej i teraz wszedzie z nia chodzimy, proszac w knajpach jedynie o wrzatek:-)
Kawa za to, w przeciwienstwie do herbaty, jest dostepna wszedzie i w kazdej ilosci, i jak twierdzi Mirek - espresso najlepsza na swiecie.

Caly czas sledzimy pilkarskie Mistrzowstwa Swiata - chyba dopadla mnie mundialowa zaraza - wiec pewnie wieczorem zasiadziemy w jakiejs knajpie przed telebimem wraz z tysiacami Argentynczykow i Grekow na stadionie. Jestem za przystojnymi Argentynczykami, nie lubie jak ktos udaje Greka :-)

Strasznie pada - i jutro na pewno uciekamy z Ochrydu - tym razem do Skopje, no chyba ze do wieczora jeszcze sie cos wydarzy i plany ulegna modyfikacji.

poniedziałek, 21 czerwca 2010

Z Albanii do Macedonii czyli 8,5h autobusem po gorach

Wstalam o 6 rano, by przejsc sie po uliczkach budzacej sie Gjirokastry. Jak sie okazalowszystkie miejscowe barki serwujace piwo i kawe juz otwarte, a w nich panowie juz siedza i debatuja.
Budynek Partii Demokratycznej rowniez otwarty, a w mrocznej sali (chyba zeby nie bylo widac czy ma miejsce dawanie lapowek) obecni juz poranni dzialacze.
Ale co najgorsze - leje jak z cebra!

O 6.45 bylam znow w naszym hotelowym pokoju - Mirek gotowy, ale jeszcze pod koldra i droczacy sie, ze wyjdzie spod niej o 7 rano. Nie mialam odwagi sciagac koldry, bo kto wie, co ta gotowosc oznaczala:-) Okazalo sie jednak, ze byl gotowy do drogi i o 7.05 zajelismy sie szukaniem jakiegos fast foodu, ale ze nadal tylko dostepne bylo piwo i kawa, to wskoczylismy w takse. Pan kierowca jak uslyszal haslo "autobus Korcza" nabral przyspieszenia i to ogromnego mamroczac cos pod nosem. Sprawa stala sie jasna, gdy dotarlismy na przystanek - autobus odjechal o 7 rano, bo tak mial w rozkladzie. Jak widac w zadnym kraju nie nalezy wierzyc policji:-) Wczoraj nas zapewniala, iz odjazd jest o 7.45 :(
Szybka decyzja - zarzadzilismy poscig za uciekajacym pojazdem. Po 10 min ujrzelismy na widnokregu autobus. Pan kierowca spokojnie jednak rzucil haslo - Tirana. Poscig nadal musial trwac. Na szczescie kolejny autobus napotkany po 5 minutach wywolal westchnienie ulgi u pana taksowkarza. Spokojnie rzucil haslo: Korcza. Po chwili zatrzymal go nam i nastapila przesiadka. Nasze wejscie do autobusu wygladalo jak kontrola kontroli, ktorej bylismy swiadkami w pociagu do Durres. Jazda do Korczy trwala 6,5h, a to tylko 240km trzesienia sie na serpentynach gorskich. Oprocz tego dwa postoje na cos do zjedzenia. Na pierwszym - sniadanie w postaci zupy i rakiji. Mirek ma bowiem swa wlasna buteleczke i szybko przelamuje lody z miejsowymi raczac (rakijujac) sie nia po kieliszeczku. Po alkoholowym poczestunku nastepuje wymiana papierosowa i wzajemne podpalanie sobie fajek. Taki miejsowy rytualik :-)
W autobusie przezylismy urwanie chmury deszczowej, co spowodowalo, ze lalo sie na nas z okien i sufitu. Na szczesie jako wytrawny McGyver szybko przywiazalam reklamowke do polki, dzieki ktorej woda nie ciekla na nas. Bylismy uratowani.
Nasze zainteresowanie zbudzil jeden pan jadacy z jakims ptaszkiem w klatce. Czy dla ptaszka tez wykupil bilet?
Atrakcja byla takze pewna pani, ktora dostala ksywke Niunia, bo.... byla po prostu malo atrakcyjna, ze az Mirek postanowil to uwiecznic na zdjeciu, a wczesniej podac jej noge do towarzystwa (tak: noge - to nie literowka) .

W Korczy nie ma nic ciekawego - nawet Lonely Planet nie zamiescilo mapy tego miasta, choc inne przewodniki nazywaja to miasto "malym Paryzem". Niestety nie wiemy dlaczego - moze z powodu jednej ulicy pelnej samych Exchange?

Znow zaczelo padac wiec po krotkim obejsciu "malego Paryza" wpakowalismy sie do minibusika do Pogradeca, by dalej kierowac sie do przejscia granicznego z Macedonia przy jeziorze Ohrydzkim.
Podroz w dosc ciekawym towarzystwie - w busie dla 9 osob jechalo az 14 oraz pan z reklamowka pelna swiezych sledzi...nie musze wiec nadmieniac jaki zapach sie roznosil wewnatrz. Oprocz tego radio zastapil nam jeden rubaszny pan, ktoremu dalismy ksywke " DJ wolna Europa" - od samego poczatku nawijal jak nakrecony i zameczal rozmowa wszystkich - takze nas.

Albanskie budownictwo wiejskie to eklektyzm w 200%. Kazdy chce byc lepszy niz sasiad, tak wiec mozna spotkac domy z dachami jak pagody albo ewenement z wczorajszej drogi Berat - Gjirokastra - dom w ksztalcie statku. Smialismy sie, ze jakis kapitan postanowil dozyc konca zycia w stacjonarnych kajutach.
Stacje benzynowe - nadal sa i to w jeszcze wiekszym nadmiarze. Moze nic nie byc wokol - tylko pasace sie owce, ale stacja bedzie.
Pan z busika byl na tyle mily, ze dowiozl nas do punktu granicznego, ktory dobiero sie buduje, a sluzba graniczna siedzi w 2 kontenerach. Bez problemu opuscilismy Albanie i na piechote przespacerowalismy sie ok. 200m wzdluz jeziora Ohrydzkiego do kontroli macedonskiej. Po drodze minelismy dwie tablice graniczne - Albanii i Macedonii - obie z wielkimi dziurami po kulach. Troche zboczylismy z trasy i znalezlismy sie w przykoscielnym osrodku kempingowym pamietajacym czasy swietnosci Jugoslawii. Kosciolek Sveti Naum jest naprawde piekny, a my przy okazji spotkalismy tu malzenstwo wagi ciezkiej z Grojca - wegeterianka Marlenka oraz wedkarz Rafal - razem wazacy z 350kg. Dzieki nim nie musielismy czekac na autobus odjezdzajacy o 7 do Ohrydu, tylko zabralismy sie wszyscy razem ich autem. A droga wiodla poprzez chmury...

Pogoda znow sie popsula i do Ohrydu zajechalismy w strugach deszczu. Zawsze jakos tak sie dzieje, ze jak jedziemy, to pada - jak wychodzimy zwiedzac, to przestaje.

W Ohrydzie znow nocleg nas sam znalazl - znow Pan na rowerze wylapal nas i dostalismy swietny apartament w wiezowcu (tzn mieszkanie) z widokiem na jezioro. Cena 20 Euro - mamy farta albo po prostu jest poza sezonem.

Na kolacje wybralismy sie wreszcie na typowa balkanska kuchnie - wysmienite miesiwo z grilla nie mowiac o ohrydzkim torcie, ktory z racji przejedzenia Mirek poprosil o zapakowanie nam na jutro.

Jezyk macedonski jest zrozumialy dla nas - wiec my mowimy po polsku, badz rosyjsku i obie strony rozumieja. Uzywany tu alfabet to cyrylica. No i najwazniejsze - nareszcie jacys ladni ludzie, bo Albanczycy maja w sobie cos ze "zbirow".

Planow na jutro brak - wszystko zalezy od pogody. Jedno jest pewne - Mirek robi rano sniadanie.... tylko ja musze najpierw zrobic zakupy...

Albania - od tysiaca okien (Berat) do tysiaca dachow (Gjirokastra)

Pobudka o 9 rano, bo pan przyniosl nam sniadanie do lozka. I dostalismy okropna herbate cytrynowa z granulatu - uprosilismy wiec o wrzatek i poszly ostatnie herbaty przywiezione z Polski. Zas sniadanie to jakis albanski "chleb" smazony na glebokim tluszczu, do tego slony ser bialy i jajko na twardo. Przygnebila nas pogoda - pelno chmur i lekko padajacy deszcz, ale jak skoncyzlismy sniadanie, to pojawilo sie slonce. Ruszylismy w miasto. Zaczelismy od przejscia przez piekne mosty na rzece i dotarlismy do dzielnicy chrzescijanskiej znajdujacej sie po drugiej stronie. Domki sa piekne, pobudowane w waskich spadzistych uliczkach. Weszlismy tez do monastyru Sw. Spiridona. Tam uratowal sie kawalek freskow sredniowiecznych, ale ikonostas jest juz ze wspolczesnej boazerii.
Kolejny etap - twierdza gorujaca nad miastem, gdzie kiedys mieszkalo 40tys osob. Z racji upalu wjechalismy tam taksowka. Szybko obeszlismy teren twierdzy, ruiny kilku kosciolow i zeszlismy na piechote do centrum miasta, by o 14tej zlapac autobus do Gjirokastry. Busik maly i bardzo klimatyczny - tzn kiepsko dzialajaca klima. Droga przez piekne wzgorza i doliny pd Albanii. W oslupienie wprawila nas liczba mini szybow naftowych. Prawie na kazdym skrawku pola po kilka sztuk i wiele z nich pracujacych. Czyby Albania miala zostac kolejna petrodolarowa potega?
W Gjirokastrze bylismy ok 18.30., pierwsza taksa do centrum, zajecie rewelacyjnego pokoju w hotelu Relax za 20 Euro, a potem marsz kretymi uliczkami miasta na szczyt gory z ruinami dawnej twierdzy. Udalo sie nam tam dotrzec przed zachodem slonca i zrobic kilka fot. Widok z gory imponujacy i sprawa jasna, czemu Gjirokastra to miasto tysiaca bialych dachow - wszystkie domy pokryte sa bialymi kamieniami z pobliskich gor. Twierdza zapiera dech w piersiach - wszystkie omanskie odpadaja przy niej. Z gory zobaczylismy tez, ze w miescie nie ma zadnego kosciola - jak sie okazalo dlatego, ze w czasach imperium osmanskiego miasto bylo centrum handlu, a aby byc kupcem trzeba bylo byc muzulmaninem, wiec wszyscy przeszli na islam.
W samym centrum Gjirokastry stoja obok siebie dwa meczety - jeden z minaretem to meczet sunnicki, drugi - bez minaretu -bektaszytow.
Sa oni odlamem islamu, ktory jest bardzo "luzacka" odmiana - mozna pic, palic i jesc mieso wieprzowe. Jest to prawda, bo przed tym meczetem siedzialo 2 panow na plastikowych krzeselkach popijajac browarek.
Wieczor zakonczylismy w knajpce jedzac miejscowe przysmaki wraz z domowym winem, rakija i piwem. No a ja po raz kolejny obejrzalam mecz jako jedyna kobieta w meskim towarzystwie.
Na sam koniec dnia uzupelnilismy wpisy na blogu i jak dotarlismy do hotelu, to bylo juz ok 1 w nocy. A jutro pobudka wczesniej, bo autobus wedle relacji miejscowej policji juz o 7.45 .

A noc ciezka byla, bo duszno i chrapiaco - za duzo rakiji i wina :-)

niedziela, 20 czerwca 2010

Albania - w wagonie policyjnym do Durres

Obudzilam sie ok 8 rano i zza okna dobiegal odglos deszczu, ale na szczescie, gdy juz wstalismy na dobre tzn ok 10tej bylo slonce.
Mirek poszedl na obchod okolicy, zas ja mimo soboty konczylam prace lezac w hotelowym lozku z laptopem na kolanach sluchajac tutejszego kanalu muzycznego. Ubaw jest naprawde swietny, bo w naszym telewizorze mamy tylko kanaly muzyczne, badz sportowe. W przypadku muzycznych wybor jest "ogromny": rap, pop, disco plus lokalne wyjace spiewy w kilku wersjach. Wszystko w lokalnych klimatach. Z reguly teledyski to jakas wyjaca pani w kilku wieczorowych tandentnych kreacjach, zas z tylu w tle tanczacy ludzie w strojach regionalnych. Wersja meska - pan w garniturze, biala koszula, czarne buty (skarpetki nie wiem czy biale czy czarne) no i oczywiscie wycie na wysokim tonie i zawodzenie niczym kot w okresie marcowych godow. Teledyski - totalna tandeta na poziomie lat 80tych - nasze disco polo z dawnego pasma Polsatu.

Po jakichs 2h Mirek wrocil ze zdobycza - kupil figi. W zyciu nie widzialam tak ogromnych okazow a smak naprawde nie do opisania. Skonsumowalismy chyba z 1kg.
Zapakowalismy sie i ruszylismy na piechote w kierunku stacji kolejowej. Ok 13.30 bylismy kolo stacji i postanowilsimy jechac pociagiem mimo iz wczesniej odjezdzal autobus. Chcielismy przezyc podroz tutejszym pociagiem. Kolej rozwija zawrotna predkosc do ok 40km/h maksymalnie, co powoduje rozwiew wlosow pokroju Shakiry. Skomplikowanie dworca kolejowego w Tiranie okreslamy na poziomie 1 - bo jest tylko 1 tor w kierunku Durres! Najpierw myslelismy, ze scenografia peronu jest ustawiona do jakiegos filmu katastroficznego. Otoz nie - sklady maja tutaj parking. Nasz pociag to tylko 3 wagony, ktore wygladaly jakby przejechaly przez linie frontu i wygladaly jak po ostrzale - brak szyb, badz stluczone. Przejscia miedzy wagonami na swiezym powietrzu, wiec lepiej w czasie jazdy nie zmieniac wagonu:-) Obsluga konduktorska to az 3 osoby do kontroli biletow, potem 1 osoba do kontroli kontroli i do tego policja we wlasnym przedziale. My, jak to my, zostalismy skierowani do przedzialu policyjnego:-) Co zrobic - bialym i bogatym wolno :-) Standard roznil sie tym od pozostalych przedzialow, ze na plastikowych lepiacych siedzeniach mielismy polozone derki. Okno bylo uszczelnione gazetami, by dolna szyba nie wypadla, zas gornej bylo brak. Uprzejmy policjant - wlasciciel przedzialu, co jakis czas sie pojawial, usmiechal i podawal reke. Kasowanie biletow to tylko i wylacznie przeciecie ich nozyczkami, zas kontrola kontroli przedziera je zaznaczajac swa waznosc - dla rozroznienia. Do naszego policyjnego przedzialu dolaczyl rubaszny pan, ktorego Mirek nazwal "czlowiek kasownik" - brak jedynek i dwojek w gornym uzebieniu. Byl bardzo smieszny. Najbardziej ubawila go kwestia, ze po piwie mozna uprawiac fantazyjny seks - cos a la Travolta i Umma Thurman w tancu w Pulp Fiction, czyli atak na partnerke z upatrzonej pozycji. Swietnie na migi w tej kwestii dogadywal sie z Mirkiem. Pan "kasownik" jak sie okazalo dorabial spiewaniem i o maly wlos nie zaczal wyc. Co wiecej pozyczyl nasze bilety (te byly juz po kontroli kontroli) i to za zgoda policjanta. Na szczescie nasze bilety w Durres wrocily do nas. Przejechanie 60km zajelo nam 1h 15min! Jak widac wrazenia z podrozy kolejowej bezcenne.

Samo Durres w czasie sjesty jest senne i smutne. Na promenadzie kolo portu doslownie nie ma nikogo. Jak sie okazuje - wszyscy sa wtedy na plazach 4km od portu. Buszujac po miescie wpadlismy na knajpe o swojskiej nazwie Birra Polski. Taki mily akcent. Po 2h postanowilismy pojechac dalej - do Berat, ktore jest miastem tysiaca okien okolo 85km od Durres.
Trasa naprawde ciekawa - po 1h 45min jazdy dojechalsimy do celu. Droga minela nam szybko, bo zajelismy sie liczeniem stacji benzynowych. Na tym odcinku - 85km - po jednej tylko stronie byly 53 stacje. Zakladajac, ze po drugiej stronie analogicznie (a bardzo czesto sa na przeciwko siebie) jest tyle samo, wyszlo nam lacznie 106 stacji na 85km, co daje jedna stacje na 0,8km. Nie ma szans na pusty bak w drodze:-) Mega absurd!
Co wiecej - kazda stacja jest sama w sobie kompleksem. Z reguly komplet zabawowy stanowi: stacja, restauracja, hotel i myjnia. I to taki miejscowy standardzik. Nasza teoria jest taka, ze:
- to sposob prania mafijnych pieniedzy
- kazdy klan musi tankowac w swej rodzinie - a naprawde nazwy sie nie powtarzaja.
Loga stacji przypominaja swiatowe sieci jednak nazwy sa tutejsze i pewnie od imienia zony badz ojca :-)
- albo w tych restauracjach pracuja same panie i nie za lada tylko przed lada:-)

W Berat zgarnal nas przemily pan i wyladowalismy w prywatnym domu dostajac pokoj z lazienka. Jak sie okazalo pan jest imamem w meczecie, ktory ma za ogrodzeniem, a oprocz tego pracuje w miejscowym muzeum. Za 20 euro dostalismy pokoj dla nas ze sniadaniem i w gratisie 1,5 litra wina wlasnej roboty.

Wieczor w Berat spedzilismy chodzac glowna promenda, gdzie lansuja sie miejscowe gwiazdy niczego. Przycupnelismy w jednym z lokalnych barow (serwuja tylko piwo, rakije oraz kawe), by obejrzec mecz Kamerun-Dania. Musze sie przyznac, ze Mundial mnie wciagnal i to na dobre - to byl pierwszy mecz jaki obejrzalam w zyciu! Nie sadzilam ze tych nastu facetow ganiajacych za pilka moze budzic takie emocje.

Generalnie wszystko jest w porzadku - cierpie tylko z powodu kilku rzeczy: brak zwyklego soku pomaranczowego oraz zwyklej czarnej herbaty. Wszyscy pytani o herbate siegaja po gazowane napoje z lodowki badz Ice Tea. Gdy tlumacze, ze goraca - pokazuja hibiskus albo rumianek. Juz w Durres byla sytuacja, ze w knajpie pani mi dala wrzatek i parzylam swa wlasna herbate.

Dzien zakonczylismy siedzac na schodach naszej haciendy, pijac wino wlasnej roboty naszego dobrodzieja no i majac piekne winogrona nad glowa.

Jutro nastapi ciag dalszy - czyli jak uplynela nam niedziela.....

Albania - Pierwszy etap podrozy czyli slynna austriacka goscinnosc

Pedem z pracy taxi po Mirka i doslownie 1h 10 min przed odlotem bylismy na odprawie. Cale szczescie udalo sie nam przed ogromna wycieczka Niemcow. Obsluga okropna w Austrian Airlines a jedzenie najgorsze jakie sie nam przytrafilo. Chyba walcza o jakosc czarna patelnie linii lotniczych i ida w czolowce. Byly 2 kanapki z czego jedna wygladala jak posypana kupa (przepraszam ale tak naprawde bylo). Ubior stewardess nadaje sie do rosyjskiego zurnala bazarowego i to z lat '80tych. do tego maja okropne czerwone buty na plaskim obcasie. Jednym slowem klasyka horroru podniebnego - i nie mylic z podniebieniem:-)

Ale najwieksze atrakcje transportowe byly jeszcze przed nami - tzn lotnisko w Wiedniu. A tam slynna austriacka goscinnosc objawila sie nam w pelni. Najpierw tonem folksdojcza Mirek zostal cofniety z bramki, gdzie kontrolowano i przeswietlano bagaz, bo zgubil karte pokladowa. No ale to pani z obslugi nie oddala nam jej z korytka, ktore szlo na tasmie. Dalej czekalo nas tylko jedno dzialajace okineko z kontrola paszportowa a przed nim totalny tlum pasazerow w 90% stanowiacy nastolaktow austriackich w letnich kapeluszach i z girlandami kwiatow na szyi. Wszyscy oni wybierali sie na wyjazd szkolny do Antalyai w Turcji - chyba ze 3 samoloty. My fuksem poszlismy za panem z Armenii, ktory zaczal sie przez nich przedzierac, bo mial lot do swego kraju. Na calym lotnisku wszystkei punkty gastronomiczne zamkniete, wiec nic nie uswiadczy sie do wypicia. Dziury w suficie. Ale i tak furore robily krzyczace i dobrze bawiace sie tlumy nastolatkow. Wrzawe wywolal chlopak, ktory otworzyl torbe podrozna, w ktorej mial wypasiony glosnik. Podlaczyl komorke z muza i zrobila sie swietna impreza. A palacych fajki bylo tyle osob, ze nie miescily sie w specjalnej kabinie i palenie odchodzilo tuz obok. Naprawde totalny czad i wspolczuje pilotom, ktorzy te mlodziez transportowali do Turcji.

Do Tirany dotarlismy z opoznieniem 1h. Na szczescie pan Freddy wlasciciel hostelu, w ktorym spalismy czekal na nas. Od razu uderzyl nas wysoki standard lotniska mimo, iz jest male i super zrobiony parking. Samochody - pierwsza klasa - same mercedesy.
Kilka slow dygresji - takiego natloku mercedesow nie ma chyba w samych Niemczech - obstawiamy, iz 80% samochodow tu jezdzacych to wlasnie ta marka. Kolejna to BMW oraz audi... znalezienie fiata, kia, czy tez renault - naprawde ciezkie. I samochody naprawde sa dobre i wypucowane. Pokazaniem pozycji spolecznej jest to wlasnie samochod, wiec jesli ktos chce sie liczyc to musi miec mercedesa. Inne marki pozostaja w tyle. Przypuszczamy, iz rynek albanski jest oczkiem w glowie koncernu ze Stuttgartu. Jak widac mafia miejscowa dobrze zarabia.

Na lotnisku bylismy o 24.55. Po jakichs 30 min bylismy w naszym hotelu Freddy's i po zostawieniu bagazy wypuscilismy sie w miasto, ktore tetni zyciem 24h na dobe. Doszlismy to dzielnicy tzw Bloku pelnej knajp, kebabowni, lodziarni. I naprawde ludzie siedzieli i jedli badz imprezy byly w toku.
Nasze pierwsze wrazenia:
- natlok bankow i bankomatow oszalamiajacy - wiec nie wiadomo z ktorego wyplacic pieniadze. Raiffeisen bank ma multum placowek
- brak wiezowcow - raczej niska zabudowa. Cos z pogranicza stylu wloskiego (stare i nowe budynki) przemieszanego z obskornymi blokami, ktore sa pozostaloscia komunizmu
- zadziwil nas jeden budynek - bardzo ladny i nowoczesny, ktory mial kompletnie zniszczone pierwsze pietro - czyzby mafijne porachunki?
- minelismy kilka meczetow z pieknie podswietlonymi minaretami
- tu jest okropnie cieplo i bardzo parno - rosna przepiekne palmy i fikusy z tak sztywnymi liscmi, iz sadzilam, ze to sztuczne drzewo
- ulice sa pelne kwiatow i pieknie pachnie w uliczkach

Przechadzke po nocnej Tiranie zakonczylismy o 3 nad ranem, a ja jeszcze do 4 pracowalam, konczac sprawy sluzbowe.

Jeszcze kilka spraw bardzo istotnych dla zrozumienia Albanii, ktora ma niepodleglosc i jako panstwo powstala w 1912r. Wczesniej byly to tereny, na ktorych byli Grecy, Rzymianie, byl okres podboju przez Turcje i byla to czesc terytorium osmanskiego.
Gdy powstala Albania pierwszy problem stanowilo uporzadkowanie jezyka - wszyscy mowili tak samo, ale w zaleznosci od regionu, w ktorym mieszkali to uzywali alfabetu arabskiego, badz cyrlicy, badz alfabetu lacinskiego. Ostatecznie wybrano alfabet lacinski jako obowiazujacy. Sam jezyk albanski jest trudny do zrozumienia - chyba najbardziej podobny do j. rumunskiego. Ale jesli ktos zna wloski to naprawde latwo sie dogadac, bo wiele osob go zna. A gdy sie trafi na kogos starszego- kiedys w szkolach za czasow komunizmu rosyjski byl jezykiem obowiazkowym - to idzie dogadac sie po rosyjsku.
My radzimy sobie swietnie, bo jak nie angielski to zawsze wloski, ktory ja rozumiem a odpowiadam po hiszpansku i jakos idzie do przodu. Zdarza sie tez nam poslugiwac wlasnie po rosyjsku.

Wracajac jednak do historii Albani to po 1912r wladze przejal Zogu, kotry oglosil sie krolem Albanii. Kraj byl bardzo uzalezniony od Wloch i ponoc 80% wymiany handlowej miala miejsce wlasnie z Italia. Okres II wojny swiatowej to podboj Albanii przez Musolliniego, ktory okupowal ten kraj. Potem gdy Niemcy zaczely przegrywac, Grecja i Serbia siegnely po tereny Albanii. Finalnie jednak Albania przyjela komunizm i nawiazala silna wspolprace propagandowa z ZSRR. U wladzy stanal Enver Hodza - totalny despota, ktory doprowadzil kraj do ruiny. Jego pomysly byly naprawde szokujace, bo:
- w latach 70tych ogosil Albanie pierwszym na swiecie krajem ateistycznym - zamknieto wszystkie koscioly i klasztory prawoslawne i rzymskokatolickie, meczety. Zamieniono je na szkoly badz inne budynki uzytecznosci o ile nie zostaly zburzone.
- w latach 60tych stwierdzil, iz rosyjski komunizm odchodzi od swych podstaw i idei, wiec zerwal stosunki z ZSRR nawiazujac silna wspolprace z Chinami, ktore jego zdaniem realizowaly prawdziwy komunizm. Tak wiec w Europie znalazl sie w tym okresie kraj, ktory kompletnie nie pasowal - nie byl ani po stronie ZSRR ani Zachodu. Jednakze w latach 70tych Chiny zerwaly stosunki z Albania, ktora zostala sama sobie. Rozpoczal sie czas totalnej izolacji Albanii.

Demokracja albanska to poczatki lat '90tych i protestow ludzi (wtedy zginelo 500tys sztuk broni z jednostek wojskowych i do tej pory nie wiadomo gdzie ona sie podziala) ale i tak jest to kraj bardzo skorumpowany i wiekszosc jest zalezna od rodzinnych i klanowych powiazan.
Miejscowa mafia kontroluje rynek przemytu zywego towaru (tzn kobiet), wiec nie powinna dziwic liczba samochodow marki mercedes na ulicach:-)

Tyle tytulem wprowadzenia do albanskiej historii. Teraz wchodzimy w nasza wyprawe:-)

poniedziałek, 12 kwietnia 2010

Oman + Jemen - Dokumentacja zdjeciowa

Jesli ktos ma ochote obejrzec fotki z tej wyprawy zapraszam:
http://picasaweb.google.pl/edyta.talacha

Wszystkie sa opisane, wiec doskonale zilustruja wczesniejsze opowiesci na blogu.

I jeszcze link do fotek Mirka:
http://picasaweb.google.pl/miroslaw.mleczko

poniedziałek, 29 marca 2010

Jemen - Krolestwo Kata + rodzinne zawilosci

Odpowiadajac na jeden z postow - piwem byl zainteresowany Mirek a ja mialam nadzieje, znalezc wino przy okazji :-)

W koncu zlokalizowalismy jedno miejsce - ale 0,33l to koszt 1300 riali - czyli 6 USD... wino raczej mission impossible. Ale ponoc podobne efekty daje kat i jego zucie, wiec wszyscy miejscowi polecaja i zachwalaja swe zielsko.

Ostatni dzien w Jemenie - tj sobote spedzilismy na rozjazdach wokol Sany. Udalismy sie terenowa Toyota z bardzo przystojnym Omanczykiem - Ahmedem, ktory jest ojcem Kaisa - wlasciciela hotelu,gdzie mieszkamy.
Mirek nie chcial poczatkowo jechac, by nie uzerac sie z kims, kto nie mowi po angielsku przez pol dnia. Ale kobieca intuicja kazala mi wyrobic i dla niego pozwolenie na wyjazd poza Sane (niestety ale tu nadal turysci sa kontrolowani i na kazdym posterunku wyjazdowym poza miasto trzeba zostawiac kopie pozwolenia). No i dzieki mnie mogl ze mna jechac, bo gdyby chcial rano dolaczyc to nie daloby rady wyrobic pozwolenia. A zdanie zmienil w nocy. Coz by ci mezczyni bez kobiet poczeli :-)

Oczywiscie na wyjezdzie z miasta kontrola wojskowa - stoi samochod z jakims dzialkiem a wszyscy zolnierze pokladaja sie w cieniu, jeden stoi na srodku jezdni i sobie zatrzymuje samochody. Nas potraktowal bardzo przepisowo - bo nawet dowodca posterunku przyszedl nas ogladac i wziac osobiscie papier, by zadzwonic wyzej i poinformowac, ze wlasnie wyjezdzamy. No i jak sie zolnierze dowiedzieli, ze w samochodzie turysci to od razu wszyscy znalezli sie przy szybie, by ogladac nas :-)
W drodze zatrzymalismy sie kolo stacji benzynowej, by zrobic zdjecia wioski w dolinie.... no i natknelam sie na 3 miejscowych, z ktory jeden na moj widok krzyknal "oh my God".... a ja bylam tylko w spodnicy i T-shirt'ie ale bez nakrycia glowy (niestety ale w Sanie zrezygnowalam z chustki, bo miasto bardzo cywilizowane jak na Jemen, ale wczesniej nosilam ze wzgledow szacunku do islamu).
Pierwsze miasteczko jakie odwiedzilismy - Thula. Naprawde piekne z charekterystyczna architektura tylko dla niego - sciany zewnetrzne budynkow maja tak ulozone cegly / kamienie, ze stanowia one wzorki. Na kilku domach widac zydowskie gwiazdy - mieszkali tu bowiem kiedys Zydzi a teraz wyemigrowali do Izraela albo USA. A miasto jest tak rzadko odwiedzanie przez turystow, ze zamknieto jedyne miejscowe muzeum :-(
No i nie obylo sie bez pierwszej przygody - zlapalismy gume w przednim lewym kole.Jak wrocilismy po zwiedzeniu miasteczka to powietrze cale juz zeszlo. Ahmed zachowal sie niczym kaskader - zjechal na feldze do punktu pompowania powietrza i wrocil po jakis 20 min. A my w tym czasie usiedlismy sobie na herbacie przy malym placyku i zabawialismy malego kotka wlasciciela coffe shopu. Kocus nazywal Delgawi i jak sie tylko wymowilo jego imie to sie pojawial. Mi udalo sie wrzucic kartki pocztakowe do skrzynki - przy asyscie z 30 osob i gdy tylko wyladowaly w niej to rozlegly sie doniosle brawa. Poczulam sie jak aktorka.

Po Thuli pojechalismy do Kawbakan, gdzie zjedlismy lunch na wysokosci 3000m npm. To byla prawdziwa uczta dla podniebienia i co najwazniejsze - wszystko wlasnej domowej roboty. Potraw tyle, ze nie sposob zliczyc i przejsc: kurczka na 2 sposoby, ased, sos z zmieniakami, sos z jogurtem, 2 rodzaje chleba, chleb z mlekiem i maslem no i oczywiscie na deser przepyszne ciastko polane tutjeszym miodem. Gdy my zaspokajalismy nasz glod, to zostalo zmienione nasze kolo na zapasowe. Ale ile przy tym bylo zamieszania - kilku panow wsiadalo, wysiadalo, kazdy chcial potrabic, przejechac do przodu i cofnac, itd... jak widac mezczyni nigdy nie dorosleja tylko im zabawki drozeja:-)
Droga do Kawbakan byla ciezka dla tylnej czesci ciala - najpierw bowiem podjazd na gore a potem po samej gorze skaly, po totalnych wertepach dobre z pol godziny. Tylko te "wertepy" to tez pola uprawne. Najpierw trzeba je oczyscic z kamieni a potem rekami uprawiac, bo zbyt turdne warunki dla konia czy tez osiolka.

Kolejny punkt dnia - Shibam (ta sama nazwa jak Shibam kolo Sayun - ale to dwa rozne miasta). Znow inna architektura, stado osiolkow w srodku miasteczka i latajace plastikowe torby w kolorze czerwonym ( w Indiach wszytskie palstikowe torby sa czarne, w RP - glownie biale.... czyzby Chiny robily jakas dywersyfikacje na nacje / rasy?:-) ). W skalach wokol miasteczka jest duzo jaskin, z ktorych kazda nalezala do innej rodziny. Sluzyly one do chowania zmarlych. Udalo sie nam wejsc do jednego z najstarszych meczetow w Jemenie - to duzy sukces, bo z reguly nas jako innowiercow wypedzano, wiec pozniej z zalozenia nie staralismy sie wchodzic. A tu nawet panowie pokazywali mihrab, stare sury koranu napisane jeszcze w jezyku poludniowoarabskim - litery tego alfabetu sa bardzo podobne do alfabetu semickiego. I nawet to, ze jestem kobieta nie stanowilo problemu.

I trzeba dodac, ze w kazdym z tych miast jak i po drodze mozna spotkac handlarzy katu. To zielsko totalnie opanowalo Jemen jak i umysly Jemenczykow. O nim ciagle sie mowi i kazdy zyje tym, by o 13tej cos zjesc a potem poswiecic czas wsplnemu zuciu katu z kolegami. Co gorsze - panowie winni zawitac do domu na obiad w czasie siesty jaka jest miedzy 13 a 16ta. Jednak jedza w 99% w knajpach, by nie marnowac czasu i moc od razu po posilku oddac sie przezuwaniu katu i ok 16tej posiadac policzek wypchany jak u chomika. Zatracaja zdolnosc mowienia, odpowiadania na pytania, bo wszystko to przerwa w czynnosci zucia.
Opracowalam wiec sobie wiec dosc prosty plan podbicia Jemenu - wystarczy zmonopolizowac rynek uprawy i handlu katu - a wtedy Jemencyzcy nalogowo go zujacy, zrobia wszystko, by moc dalej zuc. Dziwne, ze USA do tej pory na to nie wpadlo.... Moze tak wiec namowic Ibrahima na zasponsorowanie mego biznesu?
Kat mnie przeraza - 90% pol uprawnych jakie mijalismy to uprawy tego zielska. Ahmed mowil, ze kiedys w tej wiosce uprawiali kawe, w innej - brzoskiwnie czy migdaly - a teraz wszedzie kat. Wiele owocow sprowadza sie z Arabii Saudyjskiej, bo Jemen koncentruje sie na kacie.... Ahmed ubolewa nad tym, ale nie przeszkadza mu to, by codziennie zuc kat za 800 riali - czyli jakies 4 USD... a prawa rynku dzialaja sprawnie - jak jest popyt do i pojawia sie podaz.

Bylismy ok 16tej znow w Sanie zaliczajac ten sam posterunek kontrolny i znow musielismy zostawic ksero pozwolenia (nonses totalny - przeciez juz takie jedna maja, bo zostawilismy wyjedzajac... taka to arabska filozofia). Posterunek w jeszcze gorszym stanie rozkladu - wszyscy zuja kat. Postanowilam zrobic fotke... ale okazalo sie ze nie mozna i szybko podbiegl wojskowy wyzszy ranga do naszego samochodu. Myslalam, ze wyrwie mi aparat i przeswietli klisze.... dzieki Bogu wybrnelam mowiac, ze robilam zdjecie skal i gory. Uwierzyl. A gdyby byla cyfrowka to latwo mozna byloby sprawdzic, ze klamie.....

Ostatnie godziny spedzilismy na shoppingu i wydawaniu riali jakie nam zostaly. Troche malo kasy mialam, ale moglam zakupic kalasznikowa, bo nawet takei rzeczy leza na targu do kupienia. Zostalismy zaproszeni na herbate przez jednego pana sklepikarza, ktory chwalil sie, ze ma znajomych Polakow. Skusilismy sie, ale ciezko rozmawia sie z kims, kto slabo mowi po angielsku i jednoczesnie je swoj lunch. Oburzony byl totalnie, ze nie smakuje nam kat.... chyba lepiej zachowywac w tej kwestii dyplomacje i nie wypowiadac sie glosno o tym zielsku:-)
Ale wybralismy sie na kolacje na przepyszne dega - tak prosta rzecz: mielone wolowe mieso, cebula, szczypiorek, koncentrat pomidorowy, czosnek oraz sol, pieprz i kumin - palce lizac. Zjedlismy tak jak najbardziej lubimy - w ulicznej knajpce. Jedzenie tak smakowalo, ze wpechalam sie do kuchni - kuchenka turystyczna z palnikiem, zero lodowki, 2 garki, by pan mi pokazal jak to sie gotuje. Jezyk migowy bardzo sie przydal, bo pan ni w zab nie znal angielskiego.

Pakowanie poszlo sprawnie, wiec ok 23ciej poszlismy na pogaduszki do recepcji do Kaisa. Zaczelismy o relacjach damsko meskich... i sam on mowil, ze nam bedzie to trudno zrozumiec. Otoz Kais ma zone i 2 corki ale rodzina zony zazadzila rozwod i przez 2 lata Kais musial walczyc o to, by malzenstwo przetrwalo. Jak sie okazuje wiezi rodzinne sa bardzo wazne i jak rodzina cos kaze to zona musi sluchac. Rodzina jest wazniejsza niz maz. Obecnie zona Kaisa od 3 tygodni siedzi u siostry, ktora urodzila dziecko, i musi jej pomagac. To pomysl rodziny i trzeba go uszanowac. Nie wiem, czy zona Kaisa to jakas "ciapa", co nie potrafi wydusic swego zdania, czy tez rzeczywiscie tak jest... Biedny Kais nie moze sie do niej dodzownic, bo nawet telefon odbiera jej brat.... Zgroza totalna i ostrzezenie dla kazdej dziewczyny, co zakocha sie w chlopaku Arabie

Lepszy przypadek - kolega Kaisa, ktory chcial sie rozwodzic, bo rodzina zony sie nad nim pastwi... ale dzieki Bogu postanowil, ze wynajma mieszkanie i sprobuja zyc sami, bez wplywow ktorejkolwiek z rodzin. No i dodajac wysienke do tortu - znalezc sobie druga zone, bo jak beda dwie to kazda bedzie o niego zabiegac. Ot meska filozofia! A ja tylko chlopakowi tlumaczylam, ze jak 2 zony to 2 tesciowe i 2 tesciow wiec 2 razy wiecej problemow niz przy jednej zonie.

W ciagu 20 mon dotarlismy z hotelu na lotnisku, gdzie dokladnie skontrolowano wiozacych nas Jemencyzkow, gdyz jeden z nich - Kais - mial dluga brode, wiec mogl byc fanatykiem religijnym, co bombe chce podlozyc.
Zreszta Kais moglby, gdyz o maly wlos nie pojechal do Afganistanu, by walczyc przeciw Rosjanom. Opowiadal nam o tym jakie mu pranie mozgu zrobiono w mlodosci - ze gotowy byl zabijac wszystkich, ktorzy wyznaja jakokolwiek inna religie niz islam.

Na lotnisku zas tutejszy sklep Duty Free odpowiada tutejszym standardom jakosci - czyli wszystko tak paciewne, ze czlowieka az glowa boli od tego. No i oczywiscie brak alkoholu.

I tym sposobem o 2.30 rano nasz samolot wystartowal i podroz zakonczona :-(

Mirek mi tylko ciagle przypomina, by zameldowac sie Ibrahimowi, ze jestem juz w RP.

Dokumentacja zdjeciowa bedzie wkrotce.