W niedziele postanowilismy się wyspac i wstac naturalnie bez budzika… no i zeszlo się nam do dobrej 10tej nim opuściliśmy nasz cudowny apartament w kolorze majtkowego rozu. Udalismy się do restauracji hotelowej, gdzie serwowano sniadanie. To, co zobaczyliśmy na talerzach, utwierdzalo nas w przekonaniu, ze kury i kozy mogą tez miec problemy gastryczne – jajka sadzone były w kolorze szarym, a kozi ser przypominal twardy ser zolty:-) Do tego dzem wrecz sprzed stuleci oraz kawa w kolorze herbaty, a smakowala jak siki siostry Weroniki. A na osłodę kwiatuszek z maselka – po naszemu w typie kaktusa. Szkoda, ze nie zrobiliśmy zdjęcia, bo każdego przyprawiloby o wizyte u gastrologa.
Postanowilismy wiec zjesc sniadanie w szkoderskiej knajpie. Ruszylismy w poszukiwaniu sniadaniowej pychoty i trafiliśmy z deszczu pod rynne. Tym razem chcieliśmy uraczyc się typowa kuchnia albanska – tzn. pace (zupa z głowizny), taszkebabem (czyli kebab w zupie) oraz pilawem (bezsmakowy ryz z bezsmakowym sosem). Podane specialite jednak okazalo się niewypalem – malo co było do przełknięcia, wiec serdecznie przeprosiliśmy obsługę za glosne burczenie naszych brzuchow i czym prędzej wyszliśmy z lokalu. Finalnie skończyliśmy akcje na kawie i herbacie w jednym z tutejszych bar-cafe. Siedzialo tam przypuszczalnie stale grono panow, które zasługiwało na miano lokalnego business club: zlote lancuchy na rozbudowanych szyjach, sygnety na palcach, brzuchy zdradzające osiadly tryb zycia i oczywiście merce zaparkowane przed knajpa. Classic Albanian style Panowie jak się okazało swietnie mowili po wlosku, wiec się obstawiliśmy, ze to lokalny oddzial wloskiej cosa nostry:-)
Mafia jednak okazala się przemila i wydelegowala jednego członka, by nas swym mercem (bardzo wysokiej klasy!) odstawil pod same wrota twierdzy szkoderskiej. Twierdza podobna do tych wczesniej widzanych, ale o tyle ciekawa, ze z widokiem na rzeke wyplywajaca z jeziora – taka ciekawostka przyrodnicza.
Zlapalismy okazje, a raczej ona nas wyłapała. Dotarliśmy znow pod nasza „piekna” Rozafe i ruszyliśmy tym razem w poszukiwaniu bazaru. Niestety nie zlokalizowaliśmy go, za to Mirek namierzyl salon fryzjerski, który miał ze mnie uczynic bostwo. W miedzyczasie spotkaliśmy Albanczyka pracującego w Anglii w Shefield, który na czas mojego „zabiegu” zajal się Mirkiem. Chlopaki poszli na piwo, a ja przezywalam meczarnie albańskiej sztuki fryzjerskiej. Po godzinie wyszlam tak wkurzona, że Mirek przez godzine nie wiedział, czy nadal jestem w Albanii. Zlosc przeszla, jak dostalam od niego torbe czereśni:-)
Z powodu naszego opoznienia w czasie obejrzeliśmy druga polowe meczu Niemcy – Anglia. Zasiedlismy w kolejnej miejscowej spelunce. Zadziwil nas jeden „businessman”, który miał swe biuro wewnątrz knajpy w sąsiedztwie kontuaru. Pan posiadal biurko, komputer oraz wlasny telewizor, telefon a przede wszystkim biezacy dostep do informacji z okolicy. Jak widac prowadzenie biznesow nie generuje tu duzych kosztow lokalowych i problemow z wynajęciem biura:-)
Cala Albania - a przynajmniej Szkodra - kibicowala Niemcom. To co się dzialo po ich wygranej można porównać z tym, co dzieje się w Polsce po zwyciestwach Malysza czy Kubicy. Kawalkady samochodow machających niemieckimi flagami. Na wielu budynkach, w oknach domow „faszystowskie” flagi. W naszej obecności w sklepie zrobil się na nie taki popyt, że wykupiono wszystkie niemieckie gadzety. Jednym slowem – szal powygraniowy!
Teraz znow odezwaly się nasze brzuchy, wiec ruszyliśmy w kierunku pasnika. Dlugie poszukiwania dobrej karmy spełzły na niczym, wiec postanowiliśmy udac się na rybe na druga strone mostu granicznego (most „jeziorny” oddzielajacy albanska Szkodre od czarnogorskiej wyspy). Wyladowalismy w „Szutce” Szkodry – tj czesci cygańskiej. Jak to Mirek mowi: „Bialym wolno i kto bogatemu zabroni”, znaleźliśmy się w miejscowym klubie. Zostalismy przyjeci jak VIPy z ONZ – tj poczęstunek papierosem, wzajemnie przypalanie sobie fajek, nawet sciszenie muzyki oraz dostosowanie do norm naszych uszu. Cala knajpa śledziła każdy nasz ruch i gest. Z jednej strony fajne, ale z drugiej – krepujace. Zaserwowano nam dwa dzwonki karpia, których nawet nie tknęliśmy. Mirek zarządził odwrot do knajpy z „biznesmenami”, w ktorej gosciliśmy rano. Zastalismy tu ten sam sklad z poranka. Zaczelismy zastanawiac się jak ten „business club” funkcjonuje skoro od rana panowie siedza na swych stalych miejscach w knajpie. Przypuszczamy, ze zajmuja się kontrolingiem czarnej strefy, przemytem albo handlem żywym towarem.
Po obejrzeniu wraz „klubem biznesmena” meczu Argentyna – Meksyk, wróciliśmy do naszego hotelu, by spędzić ostatnia noc w apartamencie. Zasnac było trudno, bo po drugiej stronie ulicy trwalo karaoke i większość osob nie posiadala talentu muzycznego.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz