Mirek poszedl na obchod okolicy, zas ja mimo soboty konczylam prace lezac w hotelowym lozku z laptopem na kolanach sluchajac tutejszego kanalu muzycznego. Ubaw jest naprawde swietny, bo w naszym telewizorze mamy tylko kanaly muzyczne, badz sportowe. W przypadku muzycznych wybor jest "ogromny": rap, pop, disco plus lokalne wyjace spiewy w kilku wersjach. Wszystko w lokalnych klimatach. Z reguly teledyski to jakas wyjaca pani w kilku wieczorowych tandentnych kreacjach, zas z tylu w tle tanczacy ludzie w strojach regionalnych. Wersja meska - pan w garniturze, biala koszula, czarne buty (skarpetki nie wiem czy biale czy czarne) no i oczywiscie wycie na wysokim tonie i zawodzenie niczym kot w okresie marcowych godow. Teledyski - totalna tandeta na poziomie lat 80tych - nasze disco polo z dawnego pasma Polsatu.
Po jakichs 2h Mirek wrocil ze zdobycza - kupil figi. W zyciu nie widzialam tak ogromnych okazow a smak naprawde nie do opisania. Skonsumowalismy chyba z 1kg.
Zapakowalismy sie i ruszylismy na piechote w kierunku stacji kolejowej. Ok 13.30 bylismy kolo stacji i postanowilsimy jechac pociagiem mimo iz wczesniej odjezdzal autobus. Chcielismy przezyc podroz tutejszym pociagiem. Kolej rozwija zawrotna predkosc do ok 40km/h maksymalnie, co powoduje rozwiew wlosow pokroju Shakiry. Skomplikowanie dworca kolejowego w Tiranie okreslamy na poziomie 1 - bo jest tylko 1 tor w kierunku Durres! Najpierw myslelismy, ze scenografia peronu jest ustawiona do jakiegos filmu katastroficznego. Otoz nie - sklady maja tutaj parking. Nasz pociag to tylko 3 wagony, ktore wygladaly jakby przejechaly przez linie frontu i wygladaly jak po ostrzale - brak szyb, badz stluczone. Przejscia miedzy wagonami na swiezym powietrzu, wiec lepiej w czasie jazdy nie zmieniac wagonu:-) Obsluga konduktorska to az 3 osoby do kontroli biletow, potem 1 osoba do kontroli kontroli i do tego policja we wlasnym przedziale. My, jak to my, zostalismy skierowani do przedzialu policyjnego:-) Co zrobic - bialym i bogatym wolno :-) Standard roznil sie tym od pozostalych przedzialow, ze na plastikowych lepiacych siedzeniach mielismy polozone derki. Okno bylo uszczelnione gazetami, by dolna szyba nie wypadla, zas gornej bylo brak. Uprzejmy policjant - wlasciciel przedzialu, co jakis czas sie pojawial, usmiechal i podawal reke. Kasowanie biletow to tylko i wylacznie przeciecie ich nozyczkami, zas kontrola kontroli przedziera je zaznaczajac swa waznosc - dla rozroznienia. Do naszego policyjnego przedzialu dolaczyl rubaszny pan, ktorego Mirek nazwal "czlowiek kasownik" - brak jedynek i dwojek w gornym uzebieniu. Byl bardzo smieszny. Najbardziej ubawila go kwestia, ze po piwie mozna uprawiac fantazyjny seks - cos a la Travolta i Umma Thurman w tancu w Pulp Fiction, czyli atak na partnerke z upatrzonej pozycji. Swietnie na migi w tej kwestii dogadywal sie z Mirkiem. Pan "kasownik" jak sie okazalo dorabial spiewaniem i o maly wlos nie zaczal wyc. Co wiecej pozyczyl nasze bilety (te byly juz po kontroli kontroli) i to za zgoda policjanta. Na szczescie nasze bilety w Durres wrocily do nas. Przejechanie 60km zajelo nam 1h 15min! Jak widac wrazenia z podrozy kolejowej bezcenne.
Samo Durres w czasie sjesty jest senne i smutne. Na promenadzie kolo portu doslownie nie ma nikogo. Jak sie okazuje - wszyscy sa wtedy na plazach 4km od portu. Buszujac po miescie wpadlismy na knajpe o swojskiej nazwie Birra Polski. Taki mily akcent. Po 2h postanowilismy pojechac dalej - do Berat, ktore jest miastem tysiaca okien okolo 85km od Durres.
Trasa naprawde ciekawa - po 1h 45min jazdy dojechalsimy do celu. Droga minela nam szybko, bo zajelismy sie liczeniem stacji benzynowych. Na tym odcinku - 85km - po jednej tylko stronie byly 53 stacje. Zakladajac, ze po drugiej stronie analogicznie (a bardzo czesto sa na przeciwko siebie) jest tyle samo, wyszlo nam lacznie 106 stacji na 85km, co daje jedna stacje na 0,8km. Nie ma szans na pusty bak w drodze:-) Mega absurd!
Co wiecej - kazda stacja jest sama w sobie kompleksem. Z reguly komplet zabawowy stanowi: stacja, restauracja, hotel i myjnia. I to taki miejscowy standardzik. Nasza teoria jest taka, ze:
- to sposob prania mafijnych pieniedzy
- kazdy klan musi tankowac w swej rodzinie - a naprawde nazwy sie nie powtarzaja.
Loga stacji przypominaja swiatowe sieci jednak nazwy sa tutejsze i pewnie od imienia zony badz ojca :-)
- albo w tych restauracjach pracuja same panie i nie za lada tylko przed lada:-)
W Berat zgarnal nas przemily pan i wyladowalismy w prywatnym domu dostajac pokoj z lazienka. Jak sie okazalo pan jest imamem w meczecie, ktory ma za ogrodzeniem, a oprocz tego pracuje w miejscowym muzeum. Za 20 euro dostalismy pokoj dla nas ze sniadaniem i w gratisie 1,5 litra wina wlasnej roboty.
Wieczor w Berat spedzilismy chodzac glowna promenda, gdzie lansuja sie miejscowe gwiazdy niczego. Przycupnelismy w jednym z lokalnych barow (serwuja tylko piwo, rakije oraz kawe), by obejrzec mecz Kamerun-Dania. Musze sie przyznac, ze Mundial mnie wciagnal i to na dobre - to byl pierwszy mecz jaki obejrzalam w zyciu! Nie sadzilam ze tych nastu facetow ganiajacych za pilka moze budzic takie emocje.
Generalnie wszystko jest w porzadku - cierpie tylko z powodu kilku rzeczy: brak zwyklego soku pomaranczowego oraz zwyklej czarnej herbaty. Wszyscy pytani o herbate siegaja po gazowane napoje z lodowki badz Ice Tea. Gdy tlumacze, ze goraca - pokazuja hibiskus albo rumianek. Juz w Durres byla sytuacja, ze w knajpie pani mi dala wrzatek i parzylam swa wlasna herbate.
Dzien zakonczylismy siedzac na schodach naszej haciendy, pijac wino wlasnej roboty naszego dobrodzieja no i majac piekne winogrona nad glowa.
Jutro nastapi ciag dalszy - czyli jak uplynela nam niedziela.....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz