środa, 24 listopada 2010

Jamajka - Port Antonio - Kingston (sr 24.11)

Postanowilam dzis zobaczyc kolejne cudo - Blue Lagoon. Dotrzec jest prosto - bierze sie shared taxi, czyli jakkolwiek samochod z czerwona tablica rejestracyjna i w droge. Laguna jest naprawde piekna - w zyciu nie widzialam tak przezroczystej i lazurowej wody. Pomoczylam nogi oraz posiedzialam na plazy w cieniu plamy. Trafilo mi sie byc na prywatnej plazy. Dwoch panow ja sprzatalo, bo ma byc za 2 dni slub na niej. Dogadalam sie z nimi i pozowlono mi posiedziec. I jak to zwykle - panowie rzucili lopaty i zabrali sie do rozmowy ze mna. A ja szukalam ciszy i spokoju, by wypisac kartki. Oczywiscie panowie zainteresowani jak mi sie Jamajka podoba i czy chce miec Jamaica man. O tak oczywiscie - tylko ja w tym kraju sfiksowalabym przez ich luz i niechlujnosc a takiego Jamaica man wykonczylabym swym perfekcjonizmem. A Jamajczyk naprawde mialby problem z odnalezieniem sie w Europie z racji przestrzegania tak wielkiej liczby przepisow i braku luzu.
Miejscowi tez strasznie naciagaja - jedne pan zaczla mi wmawiac, ze by wejsc na plaze (w innym miejscu, gdzie chcialam wejsc) musze zaplacic. Wysmialam to a inny miejscowy nakrzyczla na niego, by mnie nie naciagal. Christopehr - ten, ktory stanal po mej stronie - poradzil mi gdzie isc, by znalezc piasek. Dotarlam - kilometr pieszo w skwarze. A potem mnie jeszcze znalazl i kolejne 2h spedzilismy razem. Chlopak ma na nazwisko Ming, 23 lata i zupelny luz. Dzien bez jointa to dzien stracony. Pracuje, kiedy ma ochote i ma cudowne dredy na glowie od 3 lat. Byl na tyle gentelmenem, ze rozlupla mi jakies dziwne rosliny, gdzie we wnetrzu byly przepyszne pestki / orzechy do zjedzenia oraz znalazl piekna muszle. Ale co do rugie slowo to bylo Yman, tzn tutjesze all right.
Zajrzalam na poczte - ale tu jak w RP - kolejka tasiemiec i jeszcze wszyscy sie przeciskaja. Kolejka w stylu azjatyckim - kazdy chce wejsc przed kogos. Malo nie doszlo do klotni nawet. Mimo kolejki panie sobie z tylu sidza i gadaja i nic nei robia z tego, ze ludzie stoja. Oj poklady cierpliwosci trzeba miec.

Ok 15tej wsiadlam do minibusa i pojechlam do Kingston. Tym razme w busie na 16 osob jechalo jakies 25. Ja siedzialam doslownie w przedniej szybie na skrzyni biegow. Grzalo od dolu okropnie. Przez to, ze jestem mala i wrecz budowy filigranowej to mnie wciskaja w najmniejsze mozliwe czesci busikow. Panie jak zwykle wychodza z domu nie spogladajac na siebie w lustrze. Najlpesyz okaz jaki widzialam, okreslilabym jako Miss Piggy - tak gruba dziewczyna a zalozyla falbaniasta sukienke w kolorze rozu jak miewaja baletnice. Totalny kicz. Krajobrazy sa piekne - przejezdzalam przez gory tutjesze - waska uliczka, pelna zakretow przez dzungle.
Siedzenie "w przedniej szybie" tez mialo przywileje - zauwazylam, ze kierowcy z reguly jezdza 2 razy szybicje niz mowia znaki. I tak na drodze z ograniczeniem 30km w pewnych momentach na liczniku widzialam 80km/h a najczesciej bylo 50km/h.
Najgorsza byla muzyka - reagge+rap i glosnik pawie nad ma glowa. Do tego jeszcze pan od inkasowania pieniedzy i upychania ludzi w busiku ciagel sobie nucil. Istnie jak na dyskotece.

Do Kingston dotarlam ok 19tej i z milym zlapanym panem dotarlam do Mikuzi Hotel. Wczesniej spotkany Roy (Amerykanin studiujacy medycyne tu) zaprosil mnie na drinka. Dziwna osoba strasznie. Zaprosil, zrobil drinka a potem sluchalismy muzyki via youtube. Nagle ni z tego ni z owego stwierdzil, ze sprawdza poczte prywatna. Wiec odsunelam sie od komputera a po 10 min stwierdzil,ze ogladamy film. Totalny brak szacunku do goscia. Posiedzialam jeszcze 15min i sie wynioslam. Jedyny plus ze spotkania z nim - usiwaodmilam mu, ze w obozach koncentracyjnych nei tylko Zydzi gineli. Wrrr na USA - oni im tam wszystkim wpajaja, ze Niemcy w czasie wojny zabijali jedynie Zydow w obozach. Co za propaganda i brak poszanowania do innych narodwo, ktore tam zabijano a przede wszytskim dla Polakow, ktorzy tylu Zydow uratowali. Coraz bardziej nie cierpie USA.

Jutro ostatni dzien na Jamajce i musze powiedziec, ze chyba bede tesknic za tymi dredami i Yaman. Za tym,ze kazdy pan na ulic pyta "Sweety, how are you doin'?" Z drugiej strony ten balagan, glosna muzyka a przede wszystkim bujne zycie poza domem jest przerazajace. Znalezienie normalnej rodziny - ze ktos sie pobral i zyje razme to jak szukanie igly w stogu siana. Wszyscy panowei - jak pisalam - sa wolni i do wziecia a maja po kilkoro dzieci z roznymi paniami. Totalny brak babskiej solidarnosci chyba...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz