Odpowiadajac na jeden z postow - piwem byl zainteresowany Mirek a ja mialam nadzieje, znalezc wino przy okazji :-)
W koncu zlokalizowalismy jedno miejsce - ale 0,33l to koszt 1300 riali - czyli 6 USD... wino raczej mission impossible. Ale ponoc podobne efekty daje kat i jego zucie, wiec wszyscy miejscowi polecaja i zachwalaja swe zielsko.
Ostatni dzien w Jemenie - tj sobote spedzilismy na rozjazdach wokol Sany. Udalismy sie terenowa Toyota z bardzo przystojnym Omanczykiem - Ahmedem, ktory jest ojcem Kaisa - wlasciciela hotelu,gdzie mieszkamy.
Mirek nie chcial poczatkowo jechac, by nie uzerac sie z kims, kto nie mowi po angielsku przez pol dnia. Ale kobieca intuicja kazala mi wyrobic i dla niego pozwolenie na wyjazd poza Sane (niestety ale tu nadal turysci sa kontrolowani i na kazdym posterunku wyjazdowym poza miasto trzeba zostawiac kopie pozwolenia). No i dzieki mnie mogl ze mna jechac, bo gdyby chcial rano dolaczyc to nie daloby rady wyrobic pozwolenia. A zdanie zmienil w nocy. Coz by ci mezczyni bez kobiet poczeli :-)
Oczywiscie na wyjezdzie z miasta kontrola wojskowa - stoi samochod z jakims dzialkiem a wszyscy zolnierze pokladaja sie w cieniu, jeden stoi na srodku jezdni i sobie zatrzymuje samochody. Nas potraktowal bardzo przepisowo - bo nawet dowodca posterunku przyszedl nas ogladac i wziac osobiscie papier, by zadzwonic wyzej i poinformowac, ze wlasnie wyjezdzamy. No i jak sie zolnierze dowiedzieli, ze w samochodzie turysci to od razu wszyscy znalezli sie przy szybie, by ogladac nas :-)
W drodze zatrzymalismy sie kolo stacji benzynowej, by zrobic zdjecia wioski w dolinie.... no i natknelam sie na 3 miejscowych, z ktory jeden na moj widok krzyknal "oh my God".... a ja bylam tylko w spodnicy i T-shirt'ie ale bez nakrycia glowy (niestety ale w Sanie zrezygnowalam z chustki, bo miasto bardzo cywilizowane jak na Jemen, ale wczesniej nosilam ze wzgledow szacunku do islamu).
Pierwsze miasteczko jakie odwiedzilismy - Thula. Naprawde piekne z charekterystyczna architektura tylko dla niego - sciany zewnetrzne budynkow maja tak ulozone cegly / kamienie, ze stanowia one wzorki. Na kilku domach widac zydowskie gwiazdy - mieszkali tu bowiem kiedys Zydzi a teraz wyemigrowali do Izraela albo USA. A miasto jest tak rzadko odwiedzanie przez turystow, ze zamknieto jedyne miejscowe muzeum :-(
No i nie obylo sie bez pierwszej przygody - zlapalismy gume w przednim lewym kole.Jak wrocilismy po zwiedzeniu miasteczka to powietrze cale juz zeszlo. Ahmed zachowal sie niczym kaskader - zjechal na feldze do punktu pompowania powietrza i wrocil po jakis 20 min. A my w tym czasie usiedlismy sobie na herbacie przy malym placyku i zabawialismy malego kotka wlasciciela coffe shopu. Kocus nazywal Delgawi i jak sie tylko wymowilo jego imie to sie pojawial. Mi udalo sie wrzucic kartki pocztakowe do skrzynki - przy asyscie z 30 osob i gdy tylko wyladowaly w niej to rozlegly sie doniosle brawa. Poczulam sie jak aktorka.
Po Thuli pojechalismy do Kawbakan, gdzie zjedlismy lunch na wysokosci 3000m npm. To byla prawdziwa uczta dla podniebienia i co najwazniejsze - wszystko wlasnej domowej roboty. Potraw tyle, ze nie sposob zliczyc i przejsc: kurczka na 2 sposoby, ased, sos z zmieniakami, sos z jogurtem, 2 rodzaje chleba, chleb z mlekiem i maslem no i oczywiscie na deser przepyszne ciastko polane tutjeszym miodem. Gdy my zaspokajalismy nasz glod, to zostalo zmienione nasze kolo na zapasowe. Ale ile przy tym bylo zamieszania - kilku panow wsiadalo, wysiadalo, kazdy chcial potrabic, przejechac do przodu i cofnac, itd... jak widac mezczyni nigdy nie dorosleja tylko im zabawki drozeja:-)
Droga do Kawbakan byla ciezka dla tylnej czesci ciala - najpierw bowiem podjazd na gore a potem po samej gorze skaly, po totalnych wertepach dobre z pol godziny. Tylko te "wertepy" to tez pola uprawne. Najpierw trzeba je oczyscic z kamieni a potem rekami uprawiac, bo zbyt turdne warunki dla konia czy tez osiolka.
Kolejny punkt dnia - Shibam (ta sama nazwa jak Shibam kolo Sayun - ale to dwa rozne miasta). Znow inna architektura, stado osiolkow w srodku miasteczka i latajace plastikowe torby w kolorze czerwonym ( w Indiach wszytskie palstikowe torby sa czarne, w RP - glownie biale.... czyzby Chiny robily jakas dywersyfikacje na nacje / rasy?:-) ). W skalach wokol miasteczka jest duzo jaskin, z ktorych kazda nalezala do innej rodziny. Sluzyly one do chowania zmarlych. Udalo sie nam wejsc do jednego z najstarszych meczetow w Jemenie - to duzy sukces, bo z reguly nas jako innowiercow wypedzano, wiec pozniej z zalozenia nie staralismy sie wchodzic. A tu nawet panowie pokazywali mihrab, stare sury koranu napisane jeszcze w jezyku poludniowoarabskim - litery tego alfabetu sa bardzo podobne do alfabetu semickiego. I nawet to, ze jestem kobieta nie stanowilo problemu.
I trzeba dodac, ze w kazdym z tych miast jak i po drodze mozna spotkac handlarzy katu. To zielsko totalnie opanowalo Jemen jak i umysly Jemenczykow. O nim ciagle sie mowi i kazdy zyje tym, by o 13tej cos zjesc a potem poswiecic czas wsplnemu zuciu katu z kolegami. Co gorsze - panowie winni zawitac do domu na obiad w czasie siesty jaka jest miedzy 13 a 16ta. Jednak jedza w 99% w knajpach, by nie marnowac czasu i moc od razu po posilku oddac sie przezuwaniu katu i ok 16tej posiadac policzek wypchany jak u chomika. Zatracaja zdolnosc mowienia, odpowiadania na pytania, bo wszystko to przerwa w czynnosci zucia.
Opracowalam wiec sobie wiec dosc prosty plan podbicia Jemenu - wystarczy zmonopolizowac rynek uprawy i handlu katu - a wtedy Jemencyzcy nalogowo go zujacy, zrobia wszystko, by moc dalej zuc. Dziwne, ze USA do tej pory na to nie wpadlo.... Moze tak wiec namowic Ibrahima na zasponsorowanie mego biznesu?
Kat mnie przeraza - 90% pol uprawnych jakie mijalismy to uprawy tego zielska. Ahmed mowil, ze kiedys w tej wiosce uprawiali kawe, w innej - brzoskiwnie czy migdaly - a teraz wszedzie kat. Wiele owocow sprowadza sie z Arabii Saudyjskiej, bo Jemen koncentruje sie na kacie.... Ahmed ubolewa nad tym, ale nie przeszkadza mu to, by codziennie zuc kat za 800 riali - czyli jakies 4 USD... a prawa rynku dzialaja sprawnie - jak jest popyt do i pojawia sie podaz.
Bylismy ok 16tej znow w Sanie zaliczajac ten sam posterunek kontrolny i znow musielismy zostawic ksero pozwolenia (nonses totalny - przeciez juz takie jedna maja, bo zostawilismy wyjedzajac... taka to arabska filozofia). Posterunek w jeszcze gorszym stanie rozkladu - wszyscy zuja kat. Postanowilam zrobic fotke... ale okazalo sie ze nie mozna i szybko podbiegl wojskowy wyzszy ranga do naszego samochodu. Myslalam, ze wyrwie mi aparat i przeswietli klisze.... dzieki Bogu wybrnelam mowiac, ze robilam zdjecie skal i gory. Uwierzyl. A gdyby byla cyfrowka to latwo mozna byloby sprawdzic, ze klamie.....
Ostatnie godziny spedzilismy na shoppingu i wydawaniu riali jakie nam zostaly. Troche malo kasy mialam, ale moglam zakupic kalasznikowa, bo nawet takei rzeczy leza na targu do kupienia. Zostalismy zaproszeni na herbate przez jednego pana sklepikarza, ktory chwalil sie, ze ma znajomych Polakow. Skusilismy sie, ale ciezko rozmawia sie z kims, kto slabo mowi po angielsku i jednoczesnie je swoj lunch. Oburzony byl totalnie, ze nie smakuje nam kat.... chyba lepiej zachowywac w tej kwestii dyplomacje i nie wypowiadac sie glosno o tym zielsku:-)
Ale wybralismy sie na kolacje na przepyszne dega - tak prosta rzecz: mielone wolowe mieso, cebula, szczypiorek, koncentrat pomidorowy, czosnek oraz sol, pieprz i kumin - palce lizac. Zjedlismy tak jak najbardziej lubimy - w ulicznej knajpce. Jedzenie tak smakowalo, ze wpechalam sie do kuchni - kuchenka turystyczna z palnikiem, zero lodowki, 2 garki, by pan mi pokazal jak to sie gotuje. Jezyk migowy bardzo sie przydal, bo pan ni w zab nie znal angielskiego.
Pakowanie poszlo sprawnie, wiec ok 23ciej poszlismy na pogaduszki do recepcji do Kaisa. Zaczelismy o relacjach damsko meskich... i sam on mowil, ze nam bedzie to trudno zrozumiec. Otoz Kais ma zone i 2 corki ale rodzina zony zazadzila rozwod i przez 2 lata Kais musial walczyc o to, by malzenstwo przetrwalo. Jak sie okazuje wiezi rodzinne sa bardzo wazne i jak rodzina cos kaze to zona musi sluchac. Rodzina jest wazniejsza niz maz. Obecnie zona Kaisa od 3 tygodni siedzi u siostry, ktora urodzila dziecko, i musi jej pomagac. To pomysl rodziny i trzeba go uszanowac. Nie wiem, czy zona Kaisa to jakas "ciapa", co nie potrafi wydusic swego zdania, czy tez rzeczywiscie tak jest... Biedny Kais nie moze sie do niej dodzownic, bo nawet telefon odbiera jej brat.... Zgroza totalna i ostrzezenie dla kazdej dziewczyny, co zakocha sie w chlopaku Arabie
Lepszy przypadek - kolega Kaisa, ktory chcial sie rozwodzic, bo rodzina zony sie nad nim pastwi... ale dzieki Bogu postanowil, ze wynajma mieszkanie i sprobuja zyc sami, bez wplywow ktorejkolwiek z rodzin. No i dodajac wysienke do tortu - znalezc sobie druga zone, bo jak beda dwie to kazda bedzie o niego zabiegac. Ot meska filozofia! A ja tylko chlopakowi tlumaczylam, ze jak 2 zony to 2 tesciowe i 2 tesciow wiec 2 razy wiecej problemow niz przy jednej zonie.
W ciagu 20 mon dotarlismy z hotelu na lotnisku, gdzie dokladnie skontrolowano wiozacych nas Jemencyzkow, gdyz jeden z nich - Kais - mial dluga brode, wiec mogl byc fanatykiem religijnym, co bombe chce podlozyc.
Zreszta Kais moglby, gdyz o maly wlos nie pojechal do Afganistanu, by walczyc przeciw Rosjanom. Opowiadal nam o tym jakie mu pranie mozgu zrobiono w mlodosci - ze gotowy byl zabijac wszystkich, ktorzy wyznaja jakokolwiek inna religie niz islam.
Na lotnisku zas tutejszy sklep Duty Free odpowiada tutejszym standardom jakosci - czyli wszystko tak paciewne, ze czlowieka az glowa boli od tego. No i oczywiscie brak alkoholu.
I tym sposobem o 2.30 rano nasz samolot wystartowal i podroz zakonczona :-(
Mirek mi tylko ciagle przypomina, by zameldowac sie Ibrahimowi, ze jestem juz w RP.
Dokumentacja zdjeciowa bedzie wkrotce.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz