Dzien rozpoczelismy sniadaniem w naszym ulubionym Coffee Shop, gdzie pan na nasz widok juz sie usmiechal, bo zawsze zaczynamy i konczymy dzien siedzac w tej knajpce, a raczej barze z dwoma stolikami stojacymi na chodniku. Sok z pomaranczy - bezcenne wrazenia, nie mowiac juz o omlecie, czy tez najlepszych samosach (indyjskie trojkatne pierozki z warzywami i kapusta smazone na oleju) jakie jadlam w zyciu. Jak sie okazalo pan slynie z nich w calej okolicy. Przyjechal z Kerali i prowadzi swoja budke od 6 rano do polnocy i nawet w czasie siesty jest u niego otwarte.
Wymeldowanie z hotelu i ruszylismy w droge.
Na poczatek Barka z fortem, gdzie jak zwykle nikt niczego nie pilnowal i trwaly przygotowania do wystawy jakiejs artystki. Nie musielismy nawet kupowac biletow. Zas obok na plazy - handel najrozniejszymi rybami, lacznie z plywajacymi olbrzymami. Najgorsza rzecz - kolor wody - dziwnie zielona, ze nawet nie chce sie zamoczyc w niej palca.
Potem Nakhal, z kolejna twierdza. Co prawda Mirek jechal z jeczeniem, ze znow kolejna twierdza, bo skoro Nizwa najladniejsza to wszystko inne bedzie gorsze. A tu niespodzianka - to byla najlepsza twierdza jaka widzielismy. Przeogromna i wkomponowana w skaly, tak ze czasami pol wiezy jest na nich oparte.
Tu winnismy jedno wyjasnienie - Oman to nie pustynia lecz przy nabrzezu ogromne, skaliste i bardzo niedostepne gory. Wszystkie wioski, twierdze i forty sa z reguly wkomponowane w pasma gorskie. Mi to uksztaltowanie terenu bardzo przypomina Azerbejdzan. No i warto wiedziec, ze tutejszy najwyzszy szczyt ma chyba 3020m npm, a nasze Rysy (tylko) 2499m npm. To tak dla wyobrazenia sobie skali, ze tu tez jest wysoko i do tego przy morzu.
Oczywiscie drogi sa zrobione w skalach, i nawet na bezludziu wszystko oswietlone i do tego sa na kazdym zadupiu billboardy z oswietleniem. Czasami wrazenie takie, jakby sie jechalo oswietlona pustynia wsrod gor.
Na koniec zarezerowalismy sobie czas, zeby zobaczyc polecany przez miejscowych wodospad, ktory ma byc tutejszym cudem w okolicy. Na nas to nie zrobilo zadnego wrazenia - po prostu struga wody spadajaca z 2m po kamieniach, ale za to woda cieplejsza niz w kranie z ciepla woda u nas w domu. Mirek obstawia, ze na pewno powyzej 40C. Zreszta w hotelu nie sposob myc sie ciepla woda, bo parzy, a zimna wcale nie jest zimna tylko letnia.
Tu tez spotkalismy starszego pana w pelnym "galowym" rynsztunku. Mial jak wszyscy taka dluga suknie do ziemi, laske w reku (prawdopodobnie do kierowania wielbladem) i byl opasany w talii pasem z niezliczona liczba naboi oraz wetkniety za pas noz. Nie znal angielskiego ale koniecznie chcial z nami rozmawiac i nawet zasalutowal na dzien dobry.
Na koniec podrozowania mielismy odpoczac na plazy w Al Seeb - niestety totalna katastrofa, bo projekt pt "water investment" zburzyl cala promenade nadmorska. Wrocilismy wiec do Ruwi (dzielnica Muskatu) i jestesmy teraz w okolicach dworca autobusowego, z ktorego za 2,5h ruszamy do Salalah. Czeka nas ok 1000km w autobusie i 11h jazdy noca. Oczywiscie jak zwykle sa rozbieznosci - jedni twierdza, ze 11h, a niektorzy ze to nawet 13h. Arabskie pojecie czasu:-)
Zakupilismy juz miejscowe przeboje i o dziwo tu nadal kroluja kasety, a mniej popularne jest CD. Mamy 4 plytki CD z miejscowa muzyka i obstawiam, ze to sa islamskie piesni religijne, gdyz sklep jest zlokalizowany w okolicy meczetu.
Ibrahim nie ustepuje nadal i sle smsy, a Mirek uklada odpowiedzi w mym imieniu :-) Zabawa naprawde przednia, tylko po ostatnim smsie zaczynam sie bac, ze 1 maja on sie zjawi w Warszawie :-) Mirek obmysla wlasnie odpowiedz na tego smsa, bo jeszcze nie zostala wyslana.
Kolejny wpis - Inszallah, czyli kiedy Allah nam pozwoli :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz