czwartek, 25 marca 2010

Sana - milosc od pierwszego wejrzenia, ale uwaga na oszustow!

Rano pobudka a potem sniadanie. Tym razem udalo sie bez ochrony z kalasznikowem ale i tak odwiedzil nas na sniadaniu w knajpie nasz pan policjant, ktory nadal byl na kacu po nocnym kacie.

Na lotnisku w samolocie oczywiscie spotkalismy naszego znajomego z wczoraj - tj pana ambasadora Anglii ze swa swita. Lot Sayun -Sana trwal jedynie 50 minut i samolot byl w 1/3 pusty. Z lotniska do starej czesci Sany dojechalismy w 30 min za 2tys riali. Miasto nas absolutnie urzeklo - Nowy Jork to pestka - takiego klimatu i architektury prozno szukac gdziekolwiek indziej w swiecie. Waskie uliczki, kolorystyka domow brazowo-biala i wszystko jakby odlane z gliny. Mozna to z grubsza porownac do makiety wykonanej z papieru do celow filmowych. A tu jednak zyja ludzie. Widzielismy nawet wielblada pracujacego przy urzadzeniu wyciskajacym olej z oliwek. No i trzeba sie przyzwyczaic ze s stolicy Jemenu mzona natknac sie na koze czy tez osla albo owce biegajace sobie po ulicy. Jak sie jednak okazuje Sana jest najszybciej rozwijajaca sie stolica swiata - od 1960r w takim tempie sie rozbudowuje, ze co 4 lata dwukrotnie powieksza swoj obszar.

Rozlokowalismy sie w hotelu na osttanim 4 pietrze w pokoju w stylu jemenskim - czyli materace na podlodze, okna prawie przy podlodze, ludowe makatki na sianach i draperowany materialami sufit. Naprawde klimatycznie. Hotel nazywa sie Sanaa Nights Tourist Hotel w starej czesci Sany. Pokoj znagocjowany z 25usd za noc do 15 usd ze sniadaniem :-) Musielismy od razu zaplacic, bo pan powiedzial, ze bardzo mu pomozemy, gdyz wybiera sie na zakupyu i potrzebuje kase. Naszym mniemaniem oczywiscie na kat, bo dzis czwartek - wiec miejscowi pracuja tylko pol dnia, bo jutro jest piatek - swiety dzien dla muzulmanow i wolny od pracy, wiec moga zaczac zuc kat. Tak wiec pelno ludzi na ulicach i od jakiejs godziny 12tej wszyscy panowie siedzacy w grupach mniejszych badz wiekszych skupieni na zamienianiu sie w chomiki z racji spozywania katu. Skaranie boskie z tym wynalazkiem - caly Jemen sie wokol tego kreci. I oczywiscie mimo tego, ze swiatowa organizacja zdrowia = WHO - uwaza to zielsko za narkotyk - tu wszyscy zapewniaja, ze jest wrecz przeciwnie.

Tak wiec kilka slow o kacie, czego sie dowiedzilismy:
- 55% wody do upraw jest wykorzystywana na kat, gdyz jego uprawa wymaga wody
- zuja go wszyscy panowie od 10 roku zycia
- koniecznie trzeba zaczac zuc g po 12tej w poludnie, by po 6h doprowadzic sie do stanu blogosci na wieczor
- dzienna dawka to koszt ok 1tys riali- zyli 5 USD, co przy miesiecznych zarobkach 100-120 USD to nie byle jaki wydatek
- jak sie doczytal Mirek gospodarka Jemenu dziennie przez zucie katu traci prawi 14,62 mln roboczogodzin
- 17% dochodu przecietnej rodziny przeznaczane jest na kat
To tyle o kacie, ale naprawde ciezko sie z miejscowymi dogadac, jak maja wypchane po brzegi policzki tym zielstwem i co jakis czas przeplukuja usta woda, by szybciej dotarlo do zoladka. No i oczywiscie wypluwaja to. Jedynie twardziele Etiopczycy po przezuciu calosc polykaja.

Chodzilismy sobie dzis uliczkami spotykajac wiel osob koniecznie proszacych o zrobienie im zdjecia. Mi najbardziej zapadla w pamieci mala dziewczynka, ktora pieknie sie wdzieczyla do obiektywu - jak rasowa modelka dodaje mi Mirek wlasnie - i z taka gracja.
typowu ubior Jemenczyka w Sanie to dluga sukienka (tzw maalaz) - troche podobna jak w Omanie, pas w talii oraz koniecznie wykrzywiony ogromny noz za tym pasem, komorka, na rekojesci noza zawieszona czerwona plastikowa torba z katem. I o dziwo - marynarka albo "turecki sweter", jaki byl modny u nas w latach 80tych albo sweter i marynarka jednoczesnie. Ze tez im w tym nie jest goraco! Chociaz w porownaniu do Sayun - jest to o wiele chlodniej. I uwaga, mielismy pierwszy deszcz - raczej tzw kapusniaczek.

Przydala sie nam dzis rowniez znajomosc jezyka rosyjskiego, bo spotkalismy Jemenczyka, ktory 7 lat byl w Kijowie i sie tam uczyl. Moglismy wiec sobie z nim porozmawiac i wiele dowiedziec sie o miejscowych zwyczajach i codziennym zyciu. Pokazal nam wiele ciekawych rzeczy w handlowej dzielnicy, bo dorabia sobie jako przewodnik. Nie chcielismy z tego skorzystac i placic za oprowadzanie, wiec zaprosilismy go na obiad wspolnie z nami. Niestety - pan przeciagnal strune, bo chcial za wszelke cene odebrac swe wynagrodzenie. Zaplacilismy bardzo wysoki rachunek w knajpie - prawie 1.5 raza wiecej niz zwykle, a po odejsciu 100m od knajpy pan stwierdzil, ze wroci po klucze. Polak to jednak jest czujny - wiec ja zostalam, a Mirek poszedl zobaczyc, jak to pan szuka kluczy, bo mi sie to wydalo podejrzane zwazywszy, iz nic nie mialo prawa wypasc z jego kieszeni. No i okazalo sie, ze pan odbiera swoja dzialke od kasjera w knajpie. Jak wrocil - powiedzielismy mu to... no i nie byl w stanie wydusic ani slowa z siebie. Rozstalismy sie wiec z nim, bo za oszustami nie przepadamy, zwlaszcza jesli jedza w knajpie na nasz koszt.

Na jutro planow jeszcze nie mamy - ale tak jest codziennie, wiec nie mamy z tym stresu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz