Czyli dzien na omanskich autostradach.
Na dzis mielismy wynajety samochod - ale nie obeszlo sie bez problemow. Pierwsza firma dala nam samochod, ale bez ubezpieczenia na wypadek gdybysmy my spowodowali wypadek. Pan przyjechal z autem, a po przejrzeniu kontraktu zrezygnowalismy. W ciagu 15 min byl nowy samochod - Chevrolet Aveo z innej firmy. Za 2 dni wynajem wynosi nas ok 32 omanskich riali - czyli 214zl plus benzyna, ktora jest smiesznie tania - litr kosztuje mniej niz 1 zl.
Zrobilismy dzis ponad 500km i wiele nowych doswiadczen.
Pokrotce:
- autostrady genialne i wszystko oznaczone po arabsku i angielsku - nie sposob sie zgubic.
- drogi na zadupiach rowniez plaskie jak stol - spokojnie mozna pisac czy tez nalewac wode do kubka. Niestety tu oznaczen brak i trzeba zasiegac jezyka u miejscowych, ktorzy o dziwo pieknie mowia po angielsku! Ale nie zawsze wiedza jak pokierowac i podaja sprzeczne informacje. Tekst dzisiejszego dnia: pytamy sie dwoch stojacych obok siebie panow, jak dojechac do Al-Hamra a kazdy pokazuje w przeciwna strone. Zdumiony Mirek pyta sie o co chodzi a pan odpowiada: Ta droga w lewo jest dluzsza. Mirek: Jak bardzo?, a pan na to: jakies 200m!:-)
- kierowcy jezdza jak wariaci - 160km/h i wiecej, lekko sygnalizujac zmiane pasu ruchu kierunkowskazem. My wyciagamy 120km/h, bo nasz samochod ma blokade i powyzej zaczyna buczec i nie da rady dlugo jechac z tym dzwiekiem ostrzegawczym.
- samochody - wszystkie czysciutkie i nowiutkie i luksusowe - wersje full wypas. Jak sie okazuje nalezy jezdzic w foliach na siedzeniach, by pokazac, ze to nowy pojazd. Dla mnie troche to oblesne, ale jak to gdzies przeczytalam - Omanczycy to lud Nomadow i mimo, ze tak sie wzbogacili wiele rzeczy dalej maja tak jak kiedys w swej tradycji.
- domy mijane po drodze - naprawde ladne i zadbane, czyste. Czesto sa to blizniaki lub dwa stojace obok siebie identyczne, bo pan Omanczyk ma dwie zony i musi je rowno traktowac, wiec kazda ma swoj dom. Nawet maz siostry Ibrahima ma dwie zony, jedna - to jego siostra, a druga jakas mlodsza i mieszkaja wlasnie w blizniaku.
- zero smieci na ulicach i przy drogach
- wszystkie "brudne" prace wykonuja Hindusi badz Pakistanczycy - jak sprzedawcy w sklepie, budowlancy, sprzatajacy ulice, robiacy nowy asfalt itd.... Troche to smutne, ze ktos musial tu przyjechac, po to by stac i trzymac przez caly dzien choragiewke i machac nia, ze zaraz zwezenie autostrady z racji robot drogowych. I lecial az z Pakistanu, zeby znalezc oto takie szczescie....
Co widzielismy:
- Nizwa - piekny stary fort i bilety tylko po 3,5zl od osoby!! Panowie Omanczycy siedza przed wejsciem i gadaja bawiac sie swietnie.. wszelkie prace sprzatajace, pilnowanie sal (zreszta rzadkie - czesto nikogo nie ma w sali) wykonuja przyjezdni z Pakistanu czy tez Bangladeszu.
- Bahla - kolejny fort, ale nie mozna wejsc, bo do 1987r ciagle go remontuje UNESCO. Ale naprawde duzy i wiekszy niz w Nizwie. Nota bene to pierwsze miasto na swiecie, ktore mialo mury wokol siebie - o dlugosci 7km. I uwaga - pomysl jak i projekt jak mowi legenda to autorstwo kobiety.
- Jabrin - palac Imama - to chyba najladniejsza rzecz jaka zwiedzilismy. No i nikt niczego nie pilnowal, wiec mozna bylo dotykac eksponaty i robic sobie zdjecia wykorzystujac otoczenie. Pozwolilam wiec sobie rozlozyc sie na dywanie i poduszkach, by miec fotke z palacu:-)
- Al Hootah Cave - najwieksza jaskina na swiecie. Niestety zamknieta od miesiaca z racji wewnetrznej powodzi i nie mozna jej zwiedzac. Nie przeszkadza to temu, ze siedza w kasie biletowej dwie panie, ktore nie sprzedaja biletow. W foyer zas siedzialo sobie kilku Omanczykow i rozmawialo. Pozwolono nam obejrzec film z wnetrza jaskini, ale nim doszlismy do sali to Mirek byl poszukiwany w celu pilnego przestawienia samochodu na pustym parkingu o doslownie 4m! Kompletnie tego nie rozumiemy zwazywszy iz obok naszego Chevroleta byly wolne miejsca i caly parking wolny, a bylismy poszukiwani z taka determinacja. Jaskina jest tak wielka, ze niektorzy skacza tam na spadochronach. Zwiedza sie ja jedynym "pociagiem" w tej czesci swiata i trwa to 40 min.
Bedac w Omanie mozna rozkoszowac sie indyjskim jedzeniem - naprawde mozna poczuc sie jak w Indiach. Niestety inne kuchnie w tym tajska kiepszcza - co doswiadczyl dzis Mirek na zupie krewetkowej, ktora byla naprawde nie do zjedzenia.
A ja nadal zmagam sie z smsami od Ibrahima, ktory koniecznie chce sie zmow ze mna spotkac - nawet sam na sam.... i Mirek zartuje, ze Ibrahim chce miec swoj ROI (return on investment => zwrot poniesionych kosztow), bo caly dzien spedzil z nami i nic nie wskoral i musial obejsc sie smakiem co do mnie :-)
Sam Muscat ma ok 1mln mieszkancow ale jest bardzo rozlozysty i wiele wolnych przestrzeni. Nie ma wiezowcow tylko niska zabudowa. Przejechanie z jednego konca na drugi to bedzie jakies 50km albo wiecej.
Miasto noca - imponujace, niezapomniane... po prostu bezcenne wrazenia. Salon Toyoty wiekszy niz Galeria Mokotow i pomiesci z 2 razy wiecej ludzi. Meczety wieksze niz katedra w Licheniu i nikt tu nie zaluje zlota czy drogich kamieni.
Pan w recepcji hotelu powiedzial nam, ze panie maja pod burkami haftowane zlotem czy tez srebrem sukienki, ktore kosztuja po 500 riali - czyli 3,5tys zl.
I widzielismy jednego malego wielblada! Zreszta tu mala dygresja - na targu sa sprzedawane male, waskie, bambusowe laski i kompletnie nie wiedzielsimy do czego cos takiego sluzy.... dopiero Ibrahim powiedzial nam, ze to do poganiania wielblada jak sie na nim jedzie.
Jutro wyjezdzamy znow gdzies poza Muscat w interior - trase dopiero bedziemy ustalac, zas o 19tej ruszamy do Salalah przy granicy z Jemenem - czyli 12h jazdy autobusem noca. Bilet tylko 7,5 riala czyli ok 50zl za 1000km jazdy!!
A slonce swieci i przypieka bardzo nam! Chmur na niebie brak:-)
No i teraz smigamy na pyszne omanskie specjaly.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz