wtorek, 23 marca 2010

Muskat - Salalah czyli komedia drogi + Jemen pierwsze dni

Zacznijmy od tego, ze szczescie nam dopisuje - po pierwsze nie wzieto od nas oplaty za wize przy wjezdzie do Omanu po 6 riali, bo pani zle wydala nam reszte a teraz jeszcze dostalismy 400km gratis przy wynajeciu samochodu. Pan zle spisal stan licznika i wyszlo na to, ze zmiescilismy sie w limicie 400km na 2 dni a przejechalismy ponad 800km. Wynajecie samochodu wyszlo nam 30 riali, a nie jak winno byc zgodnie z taryfami - 47 riali.

Po zdaniu samochodu wyjechalismy z Muskatu o 19tej ale to, co dzialo sie pozniej przeroslo nasze oczekiwania. Po pierwsze Mirkowi zwrocono uwage, ze w krotkich spodniach w autobusie w Omanie sie nie jezdzi tylko w dlugich.  Zostalismy rozlokowani na miejscach poczatkowych w sekcji tzw "family",  a reszta pasazerow zostala wyslana na koniec autobusu. Pod koniec wsiadly jeszcze 2 panie  - od stop do glow na czarno i zakryte twarze, tak wiec bylam jedyna kobieta. Reasumujac - przed nami nikt nie mial prawa siedziec - wszyscy byli odsylani na koniec a jak sie obejrzalam - to tam byl totalny tlok, a kazde z nas mialo 2 miejsca dla siebie i dalo rade sie wyspac.  Bawilismy sie przy tym  w dubbing - Mirek tlumaczyl mi co oni mowia po arabsku. Pan kierowca bowiem wrzeszczal w nieboglosy na kazdego kto chcial przed nami siadac i uszy juz bolaly od tego. Jechal za to zawodowo autobusem - znalazl nawet szczeline pomiedzy dwoma samochodami w wypadku, by sie przeslizgnac do przodu.

Do Salalah (to jeszcze Oman) dotarlismy ok 8 rano. Jak sie okazalo autobus do Al-Mukali w Jemenie odjechal nam o 6 rano.... ale po wielu pytaniach dociekliwych wydusilismy z panow Hindusow pracujacych na stacji autobusowej, ze chyba o 11.30 bedzie maly busik do Jemenu tylko ze jedynie do pierwszego wiekszego miasta za granica a i tak bylo to ponad 320km. Na slowo Jemen wszyscy Omanczycy nas przestrzegali mowiac, ze do Al Mukali jest ok ale potem niebezpiecznie. To jeszcze bardziej nas podkrecilo. Nim busik odjechal obeszlismy miejscowe targowisko rybno-miesno-warzywne. Zakupiismy przepyszne daktyle na droge oraz pofotografowalismy "meetingi rad medrcow". Panowie w wieku emeryckim - wszyscy w dlugich sukniach z obowiazkowymi nozami za pasem albo co poniektorzy z karabinami w reku siedzacy w kolku i popijajacy herbate w coffee shopie.  Jeden pan byl nawet bez gory - przepasany recznikiem z gigantycznym miecze i karabinem przewieszonym przez ramie i na dodatek szedl na bosaka do kolegow. Jak widac wesole jest zycie staruszka Omanczyka :-)

My  pojedlismy miejscowe przysmaki, Mirek dokonal ablucji w miejskim, przymeczetowym szaleciku. Niestety dla kobiet brak takiej opcji :-( 

W busiku byly tance, hulanki i swawole - poza kierowca jechala jego zona, syn i jakies dziecko przewozone do Jemenu oraz "mega przystojny" Omanczyk - wlasciciel 10 zon, z ktorych 8 juz pognal i obecnie ma tylko 2 - jedna w Salalah a druga w Jemenie i kazdy tydzien spedza z inna. Mirek mu chyba troche zazdroscil szybkosci odprawiania zon :-) Paa przystojniak nauczyl Mirka omanskich podskokow a mi demonstrowal jak ruszac ramionami - tzn raczej biustem.

Muzyka  z poczatku byla marna - jakis arabski "audiobook"? Ale potem puszczono cos skocznego. A skoro zareagowalismy zainteresowaniem to.... lecialo to do konca trasy. No i o ile na poczatku sie podobalo, to po 5h nie chce brzydko pisac ale w.......

Przekroczenie granicy - no coz ja nawet nie wychodzilam z busika i nikt nie chcial mnie ogladac - spokojnie mozna przemycac kobiety. I o ile granica omanska - bez emocji to po stronie jemenskiej - takiego tlumu zainteresowanych to dawno nie widzialam. Mozna powiedziec, ze chyba rozumiem, jak czuja sie malpy w zoo, gdy wszyscy sie na nie gapia. Pierwsze co sie rzuca w oczy - twarze Jemenczykow - wygladaja jak chomiki. Kazdy na policzku ma ogroma gule z racji zucia katu. To zielsko, ktore uzaleznia. Liscie sa podobne do lisci wisni. Kazdy miejscowy od rana doklada to sobie do buzi i magazynuje w policzku, by na wieczor miec ogorma gule.Od czasu do czasu nalezy to przepic woda. Dzieki temu - wszyscy sa spokojni i na wiecznym haju. Panowie kazda znajomosc zaczynaja od wymiany lisci katu i porownania ich smaku.

Ubior pana Jemenczyka - to zawiazany wokol talii material najczesciej w paski, owiniety pasem za ktorym sterczy wykrzywiony noz.  Koniecznie w reku czerwona plasitkowa torebka z katem do zucia. Nieodlaczny atrybut - telefon komorkowy! Na glowie  - a wszystko wg fantazji i uznania - od polozonej chustki po misternie wywiniety turban. No i te chomicze policzki, czasami jeszcze wasik albo brodka.

Na granicy - sami nie wiemy, kto byl pracownikiem, a kto policjantem, a kto straza graniczna. Wszyscy identyczni..... i ten bledny przekrwiony wzrok po zuciu katu.

Dotarlismy do Al-Qhayda jadac wzdluz pieknego wybrzeza i skal po drugiej stronie. Wioski - naprawde biedne. Inne typy domow (zwykle proste kwadraciki z malymi okienkami) i na ulicy wszystko co ma 4 kolka, kierownice i moze jechac do przodu. Pan kierowca busika - Omanczyk, byl na tyle uprzejmy, ze bardzo nam pomogl w zalatwieniu kilku rzeczy, by ruszyc dalej w podroz. Po wyladowaniu zony i dzieci, zawiozl nas do kantoru a potem w miejsce, skad odjezdzaja autobusy do Al-Mukali. Jak tylko wyszlismy z busika - rozpoczelo sie przedstawienie, bo jestesmy glowna atrakcja. Zeszli sie chyba wszyscy panowie z okolicy, by dowiedziec sie skad jestesmy, po co itd... Pan z autobusika wszystko tlumaczyl. Rozkazal takze jednemu z naszymi paszportami leciec na xero. Odbili je nam za darmo a potem znow zapakowal nas do busika i zaczal wiezc po Al-Ghayda. Mirek twierdzi - i ja potwierdzam - wszystko wyglada tu tak, jakby wczoraj bylo trzesienie ziemi. Smieci na kazdym kroku, latajace plastikowe torby, niedokonczone domy, gruz nawet na srodku ulicy.

Wjechalismy na jakis ogromny plac, gdzie na srodku staly 2 wozy policyjne plus rozwalone prywatne auto. Nie bardzo wiedzielismy gdzie trafilismy. Przed budynkiem w stanie totalnego zniszczenia -  na materacach siedzialo z 6 czy 8 panow zujacych kat, rozlozonych w stanie ogolnego upojenia z bladzacymi oczami. Przed nimi zas telefon stacjonarny. Nasz pan Omanczyk zamienil kilka slow z nimi po czym zabral nas do srodka - a tam w kaciku siedzial na materacu pan w ciemnozielonym mundurze i oczywiscie zul kat. Mirek zazartowal, ze to pewnie kierownik tego posterunku... no i to byla prawda. Od razu wstal, poprawil ubranie i poszedl do kolegow, ktorzy siedzieli przed posterunkiem. Zaczeli cos mamrotac po arabsku, przewracac jakis zeszyt z notatkami, gdzie fruwaly wszystkie kartki. Zaczeto dzwonic - a to ze stacjonarnego a to z komorek i wszyscy na potege powtarzali Bolanda (tzn po arabsku Polska). Zrozumielismy wiec, ze chodzi o nas. Po jakichs 15 min najrozniejszych dzwonien i dyskusji - pan kierownik zaprosil mnie z paszportami do swego biura - a tu: rozwalone szafy, niedzialajace xero na podlodze, krzesla w stanie rozpadu, 3 ukurzone segregatory, biurko kompletnie zniszczone. Obejrzal sobie paszporty a potem poszedl z nimi do drugiego pokoju, gdzie: czerwona wykladzina z dziura na srodku od palenia ogniska (tak mniemam), przy jednej scianie telewizor, a obok z 6 panow siedzacych na materacach w pozycji polezacej i zujacych kat. No i wszyscy oczywiscie na sluzbie. Zaden nie w mundurze. Pan kierownik rozkazal jednemu spisac nasze paszporty i cos napisac na zwyklej kartce papieru. Przystawili potem pieczatke na ten swistek, no i jak sie okazalo - to jest pozwolenie na podrozowanie po Jemenie. Bez tego papierka nigdzie by nas nie wpuszczono.  Cala wizyta na posterunku zabrala nam z pol godziny albo wiecej - ale takiego stanu rozluznienia i spokoju to nigdzie w zyciu nie widzielismy. No i nie nalezy liczyc ze w przypadku stluczki policja zjawi sie w 10 min. Nie mowiac o tym, ze mijane wozy strazackie stalu na jakichs ceglach bez kol!

Po wizycie na posterunku pan odwiozl nas do centrum, gdzie pozegnal sie z nami. My zostalismy w miejscu, skad ma byc autobus. Zakupilismy bilet i poszlismy cos zjesc. Zamawianie bylo w stylu - "koko", ze chcemy kure, "mumu" ze jakas wolowine.... Ostatecznie zaporoszono nas do kuchni i pokazano, co jest w lodowkach i garach. Wybralismy rybe i kurczaka, ktorego de facto przyniesiono z innej knajpy, bo tu nie bylo. Zeby nas wyroznic - nakryto nam stol cerata - podczas gdy miejscowi maja nakrycia z gazet. Jedzenie - przepyszne. Ryba o wiele lepsza niz z kolacji z Ibrahimem w Omanie. Przez caly czas bylismy w centrum zainteresowania calej ulicy - kazdy chcial zeby zrobic mu zdjecie albo probowal z nami rozmawiac... jednak znajomosc angielskiego jest slaba w przeciwienstwie do Omanu. Zajal sie nami bardzo mily Turek, ktory od 5 lat mieszka w Al-Qhayda i zaprowadzil nas do swego mieszkania, bysmy sie mogli umyc. Byl strasznie dumny i zadowolony. My tylko ciagle zachodzimy w glowe, co on tu robi od 5 lat. Wrocilismy na poczekalnie a tam jak sie okazalo siedzieli: Somalijczyk, Sudanczyk, Tanzanczyk, 2 Turkow, Etiopczyk no i my. Czyli taki miedzynarodoway smietnik :-)

W autobusie - znow dostalismy miejsca na poczatku a reszta musiala wyladowac za nami. Dalo rade sie wyspac.

Do Mukalli dotarlismy przed 2 w nocy i czym predzej pognalismy do hotelu, zeby sie wyspac. Upal jak cholera i do tego ogromna wilgotnosc z racji bliskosci Morza Arabskiego. Wstalismy ok 8 rano i jak zwykle jedzenie. Zamawianie menu - bardzo proste - trzeba pokazac paluchem z ktorego gara maja nalozyc. Zasmakowala nam potrawa o nazwie "ful" - pasta z ciecierzycy i fasoli na nasz gust. Starym zwyczajem soczki pomaranczowe do popicia. Potem pogrzalismy kupic bilety na samolot do Sany z Sayun, do ktorego sie wybieralismy dzis. Niestety niemozliwe, bo brak pradu w biurze i nie mozna nawet sprawdzic rozkladu lotow. Postanowilismy jechac wiec do Sayun i tam podjac decyzje, co robimy dalej. Wracajac do hotelu znalezlismy sie w centrum strzelaniny miedzy policja a domonstracja nastolatkow walczacych o wolnosc pd Jemenu (dla tych co nie wiedza: do 1990r Jemen byl podzielony na Jemen Poludniowy - demokratyczny i Polnocny - komunistyczny. Obecnie po zjednoczeniu Jemen Pd walczy o swa niepodleglosc.) Mirek nawet zrobil film z akcji. Slychac bylo nawet jakies strzaly i petardy no i wojsko z bronia.

Postanowilismy wiec czym predzej uciekac do Sayun. Ale to nie okazalo sie takie proste - zadne shared taxi nie chcialo wziac nas bez pisma z miejscowej policji, bo wczesniejszy papierek nie jest juz wazny na dalsza podroz. Tak wiec ja zostalam na przystanku a Mirek pojechal zalatwiac formalnosci. Tu posterunek byl bardziej uporzadkowany ale z kolei bardziej skorumpowany - chciano wyludzic za papierek 2tys riali jemenskich - tj 10usd. Mirek jednak dzielnie odparl atak i uzyskal to za darmo. Po godzinie byl znow na przystanku a ja biedna czekalam wsrod panow zujacych kat, ktorzy dali mi krzeselko do siedzenia miedzy samochodami. Mirek twierdzi, ze wygladalam jak ruska handlara. I gdy tak czekalismy na odjazd w pewnym momencie pojawil sie pierwszy bialy, jakiego zobaczylismy w Jemenie. Nie byl jednak typowy - ubrany jak miejscowi, z broda jak bojowkarz Al-Kaidy i zadal tylko 2 pytania po angielsku- czy wszystko ok i czy nie mamy problemow z Arabami. Po odpowiedzi, ze tak - zniknal tak szybko jak sie pojawil. Ruszylismy po tym jak pan kierowca zjadl obiad, zapakowal nasze plecaki na gore starego peugeota 505 kombi. Mielismy luksus bo jechalismy w 8 osob a normalnie jest 10 przewidzianych!

Nie wiemy ile pan gnal na godzine ale przypuszczamy, ze po tych gorkach smigal ok 160km/h, bo nie chacac sie stresowac mial nie dzialajacy licznik - wiecznie zero. Po drodze zaliczylimy naprawe samocgodu, ktory sie komus popsul oraz modlitwe w przydroznym meczecie. Z 5h jazdy wyszlo 7h i ugrzezlismy teraz w Sayun. A dokladnie teraz w kafejce internetowej z 2 policyjnymi ochroniarzami osobistymi, ktorych nam przydzielono po zameldowaniu sie w hotelu i bez ktorych nigdzie nie mozemy sie ruszac. 

Bilety mamy juz zakupione na samolot w czw do Sany a jutro w towarzystwie ochrony (zujacej kat oczywiscie) - Shibam, czyli pustynny Manhattan oraz Tarim i moze wieczorem wpadniemy na net. Teraz nie mamy sumienia siedziec, bo policja przy nas nie pozwala zamknac kafejki wlascicielowi  a jest 22.40. lokalnego czasu.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz