wtorek, 20 stycznia 2009

Belize - PostScriptum

Wczoraj w Belize przezylam chwile grozy bo ok 10.30 zatrzasnelam w pokoju hotelowym klucze i nie moglam sie dostac do pokoju, by sie spakowac ani wyjsc z hotelu. A o 14.30 mialam autobus do Flores a potem do Gwatemala City . Sytuacja naprawde byla patowa, zwazywszy iz pani od hotelu poszla na zakupy. Ale uratowalo mnie to, ze w Belize dzieci od 11.30 do 13.30 maja przerwe obiadowa i wracaja do domu na obiad..... tak wiec pani od hotelu wrocila o 11tej z zakupow, by ugotowac obiad dla synow. Jak zwykle szczescie w nieszczesciu.

Udalo mi sie zrobic tez kilka zdjec bardzo ciekawych twarzy: np pan policjan w stylu reagge - tzn z dredami i siatka na glowie, co chyba moze tylko swiadczyc jak luzne jest podjescie do zycia w Belize. Ale najbardziej jestem dumna z twarzy pana, ktory namawial mnie przez pol godziny na wegetarianizm - taki dziadek z 50 lat i na glowie turban z dreadow, ktorych chyba nie scinal od urodzenia zas broda zawiazana wokol szyi na kilka razy.... po prostu typowy mieszkaniec Belize.

Zastanawia mnie to, ze w tym panstwie tak wszystko wyglada - to jedynie 312tys mieszkancow - mniej niz W-wa a tak nierobstwo.. nie wiem czy to wplyw czarnych genow??
Bylam tez w muzeum - jedynym w Belize City i kompletnie nie obchodzilo strozow co robie -wszyscy siedzieli na lawce za drzwiami wejsciowymi i rozmawiali a ja moglam spokojnie wyniesc sobie okazy z czasow Inkow, bo nie ma tam kamer..... a i bylam jeszcze w Bliss Institute, gdzie doslownie kilka obrazow na krzyz i mozna kazdy spakowac i wyjsc z nim pod pacha....

No ale obecnie brakuje mi tego luzactwa i tego, ze jak szlam ulica kazdy do mnie mowil ¨Hi Sweety¨.....

Szczescie mi dopisuje i z Belize City do Flores bylam jedynym pasazerem w autobusie (koszt biletu 25USD) i sobie z panem ucielam pogawedke po hiszpansku no i zrobilam troche zdjec bo jak chcialam to pan zwalnial. Troche mi sie serce kraje, ze takie ziemie a nic sie na nich nie uprawia. Typowy widok jak sie jedzie to rodzina siedzaca na werendzie i gadajaca, albo opasla pani z dzieckiem na reku siedzaca na schodach i chyba liczaca jadace samochody. Bardzo podobal mi sie posterunek policji, gdzie miano kontrolowac predkosc samochodow - po prostu panowie siedzacy na krzeslach pod palma i popijajacy cos, kompletnie nie interessujacy tym, co sie dzieje na ulicy. Zreszta w Belize City policjanci zajmuja sie siedzeniem na najwyzszym punkcie swego komisariatu i obserwowaniem ulicy no i krzyczeniem do mnie ¨hello¨ jak przechodzilam. A na dole panowie miejscowi spokojnie rabuja torebki i portmonteki.....

Na granicy trzeba zaplacic tzw ¨exit fee¨' w sumie 37,5 dolara belizianskiego... mialam tylko ostatnie 37 wiec pan mi udzielil rabatu, bo mialam duzy banknot dolarow amerykanskich i nie mial jak mi wydac reszty, bo mozna i placic w USD (obowiazkowy przelicznik w calym Belize to 1USD=2 dolary belizianskie)
A na granicy moglam przemcic i czolg i nikt nic nie kontrolowal a przeciez Belize slynie z przemytu narkotykow i broni.....

Moze kiedys do Belize wroce ale jesli juz to tylko na wyspy, bo tam jest jak w raju i nawet po ulicy mozna zasuwac na bosaka bo to piasek.....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz