piątek, 30 stycznia 2009

Kostaryka - San Jose

I wrocilam do cywilizacji, bo San Jose to jak typowe miasto w Europie czy USA. Sa przystanki dla autobusow, eksluzywne sklepy, korki, wysokie wiezowce.... i kompletnie mi to nie odpowiada, wiec jutro jzu sie wynosze do Panamy. Znow przeskrobali panowie i ich namolnosc.

Najciekawsze jest to, iz na przystankach wszyscy stoja w kolejce i w takiej kolejnosci wchodza do autobusu i nikt sie nie przepycha. Wkurzaja mnie tylko miejscowi macho, ktorzy sa chyba gorsi niz panowie z Hondurasu - ani nie przepusci w drzwiach, ani nie pomoze przy wkladaniu bagazu do bagaznika autobusu... zaczyna mi brakowac panow naganiaczy.. po prostu wszystko jak dla mnie za bardzo zorganizowane a ja lubie chaos.

Zeszlam San Jose przez dobre pol dnia na piechote i nie znalazlam w nim nic, co by mnie zastanowilo, poruszylo. Znalazlam gallo pinto - uff dobrze, ze tu jest.
Usiadlam sobie gdzies w parku i obserwowalam ulice.. no i naprawde jest tu jak u nas - pospiech, zaganianie, w czasie lunchu wspolne wychodzenie z pracy do knajpki na cos do zjedzenia, w biurach eleganckie ubrania....
Jedyne co przydaloby sie zaadoptowac do RP - to wdziek i kobiecosc dziewczyn. U nas wiele kobiet jest bardzo zaniedbanych - nie maluja sie, byle jak ubieraja. A tu kazda pani moze zostac gwiazda dnia. Do tego bardzo kobieco sie poruszaja. Tak sobie wytlumaczylam, iz dbaja o siebie, bo skoro malo kto sie tu pobiera, to musza byc caly czas atrakcyjne, by nie zostaly zmienione na jakis mlodszy model albo zemy moc samej zmienic faceta na lepszego:-))

Po wczorajszych upalach jest mi tu zimno - w Playa del Coco nie bylo bowiem roznicy czy jestem pod prysznicem, czy wyszlam spod niego... ciagle cieklo z czlowieka, bo jest tam goraco a do tego duza wilgotnosc z racji bliskosci morza. Tu jest lepiej a nawet zimno. Dzis rano jak jechalam autobusem to widzialam dziecko 4letnie w welnianej czapce jaka sie u nas w zimie zaklada.... a ja siedzialam w bluzce na ramiaczka i bylo mi goraco! A myslam, ze w tym klimacie nie ma czapek w uzyciu :-)) JAk widac czlowiek cale zycie dowiaduje sie nowych rzeczy.

W sklepach goruje chinszczyzna.... kupilam sobie dzwoneczek z napisem Costa Rica.... a potem sie okazalo ze ma etykietke: Hecho in China, czyli zrobione w Chinach..... i wez tu czlowieku przywiez sobie dzwoneczek z danego kraju, jak pewnie wszystkie robia w Chinach tylko zmieniaja napisy....

Zwiedzilam dzis muzeum, w ktorym byla bizuteria z czasow prekolumbijskich.... i znow mnie gryzie, jak to ludzie doszli do wytapiania zlota tu, skoro nie mieli kontaktu z reszta swiata? Pewnie to robota jakichs kosmitow, ze ich tego nauczyli. Zreszta Majowie wytapiali nikiel, ktory w Europie odkryto chyba dopiero w XVIII czy XIXw a tu znajduja sie go w starych wykopaliskach jeszcze sprzed naszej ery... niesamowite to dla mnie.

Ale oprocz tego byla tam ciekawa wystawa historii pieniadza w Kostaryce. Dawniej Majowie nie uzywali pieniedzy i dzialali na zasadzie barteru - czyli wymiana czegos na cos, czasami placili tytoniem czy tez ziarnami kakao... potem przyszli Hiszpanie i wprwadzili swe reale, excelente, escudo i maravedi. Tylko ciagle za malo pieniedzy bylo na terenach kolonii, bo wszystko bylo wywozone na kontynent a tylko niektore osoby dostawaly wyplate w pieniadzu.... wiec z racji tego srodkiem platniczym do XVIIIw byly tu ziarna kakao. I wiekszosc biedniejszych osob przez cale zycie nie dotknela ani raz w zyciu zadnej monety tylko ciagle obracala ziarnami kakao.
Ale nadszedl 1821r i rozpad imperiow kolonialnych hiszpanskich na poszczegolne kraje (tak dla ciekawosci Nikaragua i Honduras przez pierwsze lata swej niepodleglosci od Hiszpanii nalezaly do Meksyku i uwazaly sie za jego czesc) i w Kostarcye wprowadzono walute reale i escudo..... tylko znow nie mogl sobie rzad poradzic z pieniedzmi - mial ich w obiegu za malo w stosunku do potrzeb wiec uznawal waluty krajow osciennych - od Meksyku do Panamy wlacznie. Ale chyba najwiekszy ewenement to pozwolenie na drukowanie pieniedzy kostarykanskich kazdemu bankwi,ktory mial kapital wiekszy niz (nie pamietam ile)... wiec byl totalny balagan z wzorami pieniedzy. Ale ukrocono to chyba w 1943r wraz ze zniesieniem talonow wydawanych przez plantacje. No bo na dodatek kazda plantacja placila swym pracownikom nie w pieniadzach tylko w tokenach / talonach i kazda miala inne. Biedny fizyczny robotnik wiec znow przez cale zycie nie dotknal pieniadza bo dostawal zaplate w tokenach, ktore byly a to metalowe, a to plastikowe nawet....

Jutro ruszam do David do Panamy. Bede chciala sobie wypoczac, bo jestem zmeczona tym ciaglym wczesnym wstawaniem - dzis o 3.25, bo autobus byl o 4.00., jutrzejszy wiec o 7.50 to mozna powiedziec, ze jak w poludnie:-))
Oby tylko Panama byla podobna do Nikaragui, bo w Kostaryce jest za porzadnie - nikt nic nie sprzedaje w autobusie, sa przystanki i nie zawsze da rade wysiadac tam gdzie sie chce. Jedyny duzy plus - bardzo malo smieci na ulicach.

Slonce prazy ale po Playa del Coco to chyba teraz zalozylabym welniany sweterek i rekawiczki.... wole nie myslec jak bede zamarzac po powrocie do RP.

czwartek, 29 stycznia 2009

Kostaryka - Liberia + Playa del Coco

Umeczylam sie tym jezdzeniem i dzis zafundowalam sobie pol dnia na plazy.
Pobudka o 4.45, by zlapac jakis autobus do granicy z Kostaryka, ktory na mo intuicje powinien byc o 6 rano. Nie wiele sie pomyllam a Aniol Stroz po prostu nei zawodzi. Po pierwsze pani gospodyni miala mi zostawic klucze na stole, by jej rano nie budzic a po wyjsciu zatrzasnac drzwi ale zapomniala... wiec mialam juz opcje, ze nie wyjde, bo nei wiem, gdzie ona spi wraz z mezem. Na chybil trafil zastukalam do jednego pokoju i wyszedl z niego pan gospodarz troche zaspany.. ale jak zobacyzl moj plecak i to, ze ide z tym na dworzec autobusowy, to stwierdzil, ze nie mam szans na taxi i sie szybko ubral i mnie zawiozl samochodem. Bylismy na dworu o 5.40 a autobus odjezdzal o 5.45. Czyli jak zwykel totalnei na czas. Jechalm do rivas i sie zastaawialam jak z przesiadka do Pena Blancas, gdzie jest granica..... a tu w pewnym momencie pan bileter krzyczy ze przesiadka do autobusu do Pena Blancas jak ktos chce, bo autobus wlasnie czeka.. to doslownie dzialos ie na srodku ulicy w szczerym polu - po prostu chyba sie dwie firmy umowily, by sobie wzajemnie pasazerow przerzucac. No itym sposobem o 9.00 bylam jzu na granicy. A ze bagaz mi sie powiekszyl strasznie i oprocz 2 plecakow mam jeszcze jedna torbe i sie zastanawialam, jak sobei poradze, bo tu trzeba z 1km isc na piechote..... Ale nagle pojawil sie chlopak - myslalam, ze miejscowy, bo tak wygladal.... a to sie okzalo, ze jest z Izraela i jak przystalo na faceta pomogl mi niesc te moje pakunki a ja za to odwdzieczylam mu sie tym, ze pomoglam na granicy, bo on nie znal hiszpanskiego.
O 10tej z granicy byl autobus do miejscowosci Liberia, gdzie sobei zrobilam over stop na 2h a potem pojechalam do Playa del Coco, by sie odprezyc. Ale z tym to ciezko, bo znow panowie namolni jak w Hondurasie a jak sie okazuje, ze mowie po hiszpansku to umarl w butach. Musze przyjac wiec taktyke udawania, zi nie znam hiszpanskiego.
Ale pewne plusy tego sa, bo sie cokolwiek dowiedzialam o Kostaryce. W skrocie wiec:
- wiekoszosc zyje tu osob bez slubu i czesto zmieniaja sobie partnerow - po prostu taki kogiel mogile chyba jak w serialu Dynastia
- kazdy narzeka, iz wszystko drogie - potwierdzam, tu jest 3 razy drozej niz w Nikaragui
- srednia pensja ro okolo 300 USD ale co z tego keidy dom kosztuje ok 10tys USD taki najmarniejszy
- nadal mozna tu zjesc gallo pinto.

Co do skladu spoleczenstwa, to jest coraz wiecej osob bialych z mala domieszka indianska, ludnosc czarna jest sporadyczna. Przy tym jak sie opalilam to od Granady moge uchodzic jzu za miejscowa tylkoz dradza mnie plecak i troche ueropejskei ubranie... no mzoe gdyby, wziela wiecej ubran w postaci bluzek z deokldami to byloby mi sie latwiej wtopic w ludnosc miejscowa.

Rzecz najgorsza - zaczely sie komary!!

Jutro o 4 rano ruszam do stolicy Kostaryki - San Jose.

środa, 28 stycznia 2009

Nikaragua - Granada + Masaya

Jestem wlasnie w Granadzie a jutro juz pomykam do Kostaryki.

Granade zwiedzalam rowerem, jaki sobie wpozyczylam na pol dnia i to byl moj najlepszy pomysl jak do tej pory. Mieszkam w prywatnym domu, przy rodzinie.

Takie domy sa bardzo ciekawe - sa dlugie a waskie. Pierwsze powmieszczenie to z reguly living room, gdzie siedzi osbie cala rodzina i obserwuje, co dzieje sie na ulicy. Wszyscy koniecznie w bujanych fotelach.
W pokojach nie ma raczej okien tylko sa takie zodobne kratki pod sufitem i zamiast okna, by wpadalo swiatlo. Zreszta spac jest okropnie - po prostu cegly / kamienie nagrzewaja sie w dzien i w nocy oddaja nadal cieplo - po porstu jak w wedzerca. Slonce strasznie piecze i dla mnie szczerze mwoiac to ciagle jest tak samo czy dzien czy noc - goraco. Najlpesze jest to, ze jak poszlam na internet i wrocilam po 1,5h to moja herbata nadal byla goraca - po prostu nie wystygla, bo jest tak cieplo.
Pokoje znajduja sie w rzedzie jeden za drugim a drzwi wychodza na patio. I w takim domu jest ze 3 patio, gdzie mzona sobie siedziec. Smieszne jest to, ze wszystkei TV,komputery, czy wieze sa zakrywane folia, by sie nie kurzyly a to dlatego ze w pomieszczeniach typu living room nie ma drzwi i wychodzi jedna ich sciana na patio. I tak jest we wiekszosci domow do jakich pzowolilam sobie zajrzec jak ganalam ulicami.

Granada chyba jest najpiekniejszym miastem jakie do tej pory widzialam i przez to kupa tu turystow i ceny okropnie wysokie - wiec jesli robic zakupy to lepiej przejechac sie 1h i zrobic to w Masaya, gdzie wszczystko jest o polowe tansze.

Rower byl rzecz genialna - wytargowalam 5 USD za 7h za wypozyczenie. JEdyny minus jak sie potem okazalo to brak hamulcow ale nikogo nie zabialam. Udalo mi sie wejsc tez n najwyzsza wieze w miescie i zrobic piekne zdjecia o zahcodzie slonca.
Ludzie sa przemili - moi panstwo gospodarze rowniez i ciagle sie mnie pytali czy czegos nie potrzebuje - np cos do jedzenia itp...

No i jeszcze kilka slow o cmentarzach, bo mnie bardzo zastanowily a wszedzie w Ameryce Srdkowej sa takie same.
W Belize City naprzyklad przez srodek cmentarza biegna dwie glowne ulice i ruch non stop - wiec jak jest pogrzeb to chyba musi byc objazd.
Pomniki sa tu calkiem inne niz u nas - po prostu nie ma tego przepychu jak u nas, ktory mnei wkurza. Zazwyczaj jest to betonowy krzyz a obok mala obwodka gdzie jest meijsce na to by rosly kwiatki. Inne opcja to wszystko zalane betonem. No i calosc jest pomalowana w pieknych jaksrawych kolorach - biale, kremowe, rozowe, seledynowe, niebieskie. Po prostu takie jak ludzie tu mieszkajacy - kolorowe. I zazwyczja sa to groby rodzinne.
Na tych starych cemntarzach mzona znalezc takie sredniowieczne stare zabytkowe groby rodzinne, ktore najczesciej sa biale.

Nikaragua bardzo mi sie podobala i obecnie jest na pierwszym miejscu wraz z Gwatemala. Chcialabym tu kiedys wrocic i nie mialbym nic przeciwko by zajac sie prowadzeniem jakiejs finca - najlepiej tej produkujacej cacao, ze wzgkedu na me upodobanie do czekolady :-)))


POST SCRIPTUM
Chcialam tez poprawic pisownie sloa REGETON na REGGEATON bo tak sie je poprawnie pisze.

Nikaragua - Leon + Managua

Wczoraj zrobial trase z Matagalpy do Managui z over stopem w Leon, ktore bylo za czasow hiszpanskich tutejsza stolica. Miasto ma naprawde piekne koscioly a glowa katedra zaparla mi dech w piersiach swym przepychem. Ale z drugiej strony jest tu bardzo biednie, bo sa..... taksowki konne. Duzo domow w bardzo zlym stanie.
Zostawilam sobie bagaze w jednym barku na dworcu autobusowym i poszlam na piechote do centrum. Najbardziej rozbawila mnie wizyta na poczcie, gdzie czesc personelu pracuje na stolach ustawionych pod drzewami...... ale za to mozna skorzystac z toalety, co tez zrobilam a w Eurpie nie slyszalm, by to bylo mozliwe.
Nie wiem, czemu wszyscy biora mnie za Amerykanke, jak mowie, ze nie jestem z tego kraju, to potem mowia, ze z Hiszpanii a ktos sie nawet spytal, czy nie jestem miejscowa. Najwyrazniej moja opalenizna jzu jest wyrowanana do miejscowej :-))
Na obiad oczywiscie gallos pinots od panz barku, gdzie zostawilam plecak. Ale przynajmniej wytlumaczyly mi jak ugotowac ryz z faolka, wiec jak worce do RP to sobie to ugotuje... tylko czy u nas jest fasola w kolorze czerwonym?? Moze powinnam zakupic miejscowa

Potem pognalam do Managui, gdzie naprawde nie manic ciekawego i zaluje, ze nie zdecydowalam sie, by od razy pognac do Granady. Ale wtedy nei spotkalabym pana Hiszpana z Barcelony, ktory ozenil sie z Nikaraguanka i teraz tu mieszka. Bylam dumna sama z siebie, kiedy po 2 zdaniach siemnie spytal, czy nie jestem z Hiszpanii, bo mam akcent kastylijski. Ostatecznei w jego knajpie spedzilam dobre 4h na gadaniu i picu herbaty - pierwsze miejsce od Salwadoru, gdzie ktos mial herbate na goraco do picia!
Pan Hiszpan byl dla mnie kopalnia wiedzy o Nikaragui i tak:
- kwitnie tu prostytucja dzieci- za przyzwoleniem rodzicow
- dla ludzi najwazniejsza jest dobra lodowka, telewizor i radio - a co sie w domu wiecej dzieje, czy sie wali, czy cos cieknie nie ma znaczenia
- domy sa tu tansze niz samochod, bo dobry dom mozna kupic za 1tys USD, podczas gdy samochod kosztuje 8 - 10 tys USD... chociaz uzwany moze byc za jakies 3tys USD
- kupno domu na kredyt ciezkie, bo sa okropnie wysokie raty
- rozwialy sie tez me watpilwosci co do krow i swin - ponoc Majowie je mieli, tylko troche inaczej wygladaly niz nasze - ale musze sie upewnic, bo tak twierdzila zona pana Hiszpana
- juz wiem dlaczego tyle dzieciakow na ulicach - chwilowa jest przerwa w nauce w szkole
- melony je sie tu z sola - probowalam naprawde pyszne i bede to wprowadzac w RP w zycie!

A potem wpadl pan szalony malarz, znajomy pana Hiszpana i wywiazala sie dyskusja o sztuce.... No a najwazniejsze, ze po hiszpansku!

A na dobraonc jak zwykle dawka tutejszej muzyki na kanale TeleHit!

Nikaragua - Matagalpa

A wiec 2 dni temu bylam w Matagalpie, by zobaczyc Muzeum Kawy i finca - czylipoprostu taka ogromna plantacje kawy, ktora sie wlasnie tak tu nazywa.
Przez to, ze komunikacja jest jak zwykel od rana to doMatagalpy dotarlam po 14tej. Oczywiscie muzeum zwiedzilam.. tylko tu wszystko lezy w pokladach kurzu a zdjecia sa zafoliowane w folie do zywnosci chyba.... ale tak tu po prostu wyglada muzeum. Koniecznie zalezalo mi na zobaczeniu planatcji kawy, wiec sie w muzeum dopytalam, jak tam dotrzc. Sam pan dyrektor sie mna zajal i zadzwonil do swego znajomego taksowkarza, by mnie tam zawiozl. Naprawde warto bylo. Bylam w plantacji Serva Negra, ktoram a 500ha powierzchni i na stale pracuje wniej 250 osob! Taka plantacje mozna porownac do dawnych naszych ordynacji - bo jest samowystarczalna - ma wlasny osrodek zdrowia, szkole dla dzieci (bo tych 250 pracownikow na stale tu mieszka z rodzinami), jest wlasny generator pradu i woda jest z deszczowki, ktora jest potem oczyszczana we wlasnej oczyszczalni.
Zreszta taka oczyszczalnia prosta rzecz, bo czyszcza wode kamienie z wulkanow - po prostu czyszta woda wyplywa ponad nie, zas brudy zostaja na dole, bo nie przechodza przez te lawowe kamienie. Do gotowania zas uzywany jest biogaz wlasnej produkcji - z odpadow z produkcji kawy..... Pracownicy srednio zarabiaja 100USD na miesiac ale maja za daro szkole, prad, wode, i mieszkanie wiec to jest nawet bardzo dobrze, bo sredni zarabia sie tu max 200USD.

Zbieranie kawy zas odbywa si eprzez 3m iesiace - od konca pazdziernika do poczatku lutego. I sprawapolega na tym, ze z tego samego drzwa trzeba kilak razy zrywac owoce kawy, bo mozna tylko te, ktore sa czerwone. Jest to wiec pracochlonne i w okresie zbiorow w Serva Negra pracuje 1tys osob!!!
Widzialam tez po koleji jak zdejmuje sie skorki z kawy, potem kawe sie sortuje, i suszy az sa biale ziarnka, ktore dopiero saprazone w kraju, gdzie jedzie taka kawa.
NA tej finca sa nawet swinei, krowy, kury, koguty itd.... po prostu mozn apowiedziec idealny kochloz, ktory dobrze pracuej ale chyab dlatego, ze to wlasnosc prywatna i ejst dobrze zarzadzana. Nalezy do potomkow dawnych niemieckich emigrantow.

Musze powiedziec, ze chyba jestem w czepku urodzona albo mam neizawodnego Aniola Stroza, bo przyjechalam do tej finca o 17tej a ostania wycieczka jest o 16tej... ale udalo mi sie wyblagac o wycieczke osobista... jak widac znajomosc jezyka czyni cuda. Zreszta chlopak, ktory mnie oprowadzal stwierdzil, ze mi dobrze idzie z hiszpanskim. Sama widze, ze zrobilam duze postepy i mowie juz plynnie, be z dlugiego zastanwiania sie.... chociaz moze to wynika z tego, ze ciagle wszyskim opowiadam, gdzie bylam i co widzialam... a ze spotykam wiele osob, wiec to sama historie mowie juz ktorys raz :-)))

Najgorsze jest tylko to, ze pracuja tam i dzieci a nie powinny.... ale z drugiej strony tu na wsiach sa domy po prostu zbite z kilku desek i jak tu leje przez 6 miesiecy w roku (no bo tu sa tylko 2 pory roku - lato, gdy nie pada, i zima, gdy pada a kazda pora roku ma 6 miesiecy), to im wszedzie ze wszystkich scian i sufitu leci.... wiec dobrze, ze dzieci robia cokolwiek.

Matagalpa bardzo mi sie podobala i dochodze do wisoku, ze jak na razie w Nikaragui mi sie najbardziej podoba i moglabym tu mieszkac. Ludzie sa przemili i bardzo pomocni - nie to, co przeklety Honduras. Tutaj jak kobieta wychodzi z autobusu to pan bileter podaje jej reke, i jak wsiada czy wysiada zawsze podaje bagaze.
Na razie widze same plusy oprocz tych 6 miesiecy, gdy pada....

Poza tym staram sie jesc tutjesza potrawe - gallos pintos - czyli ryz gotowany z czerwona fasolka razem, do tego kawalek sera bialego, troche surowki oraz jajecznica smazona z ziemniakami, cebula i pomidorem. Po prostu stalam sie fanka tego. NAjlepsze jednak sa na straganach na tutejszych rynkach, bo w restauracje sa przeciez robioen pdo katem bialych turystow i nie ma to tego smaku.
No i wpadlam w nalog sokow wyciskanych ze swiezych pomaranczy... no i tez juz wiem, czemu nie ma tu tabliczek w czekoladzie... po prostu jest tu tak cieplo, ze wszytko by sie rozpuscilo... wiec sie racze czekoalda na goraco tylko nie moge z mlekiem, bo cos nie sluzy ono memu zaladkowi i zle sie po nim czuje.

wtorek, 27 stycznia 2009

Nikaragua

Uzupelnie jak tylko znow sie dosiade do kompa, bo odwiedzilam muzeum kawy oraz 500hektarowa plantacje kawy, gdzie moglam sobie wszedzie wejsc i wszystko dotknac... i musze powiedziec, ze produkcja kawy to bardzo skomplikowany prosces a z drugiej storny nic sie w nim nie marunje... ale to pozniej...

Teraz juz jestem po Leon w Managua. Jutro ruszam do Granady... a co dalej jeszcze nie wiem - pewnei tylko, ze Kostaryka.
Slonce piecze i im bardziej w dol tym jescze wieksze cieplo - az boje sie powrotu do RP, bo bede zamarzac albo bede musiala chodzic z plecakiem, gdzie bedzie jakis grzejnik :-))

Honduras - Tegucigalpa

Obecnie siedze juz w Nikaragui, dlatego iz czym predzej chcialam opuscic Honduras - kompletnie ten kraj mi sie nie podobal. Mialam dosyc namolnych miejscowych panow. Mialam popsuty prysznic w La Ceiba i poprosilam pana z recepcji o wyjasnienie czemu nie dziala i znow nie chcial wyjsc z mojego pokoju i sie dopytywal kiedy ide spac. No coz Ania Sedzinska ma chyba racje mowiac na jednymz naszych babskich spotkan, ze uroda i madrosc sumuja sie to stalej wartosci u wszystkich tylko roznie sie rozkladaja u kazdego. Tak wiec ten, kto jest piekny z reguly ma niski poziom IQ.. co po Hondurasie potwierdzam. Jedyny mily pan to w hotelu w Le Ceiba na porannej zmianie, bo byl Argentynczykiem a mial zone z Hondurasu i dlatego teraz tu jest.

Osobiscie jestem zafascynowana, tym, co mozna zrobic z opon. Tu sie nic nie maruje w tej czesci swiata i tak stare opony moga sluzyc do zrobienia:
- choiniki - zaczyna sie od najwiekszej a pozniej ida coraz mniejsze opony i maluje sie to na zielono i dodaje jakies kolka, kwiatki itp
- poidlo dla bydla - wystarczy przeciac opone na pol w miejscu gdzie jest bieznik, i powstaja dwa polkola do ktorych mozna nalewac wode, by bydlo moglo pic
- podeszwy do butow - niektore recznie robione buty maja podeszwy wlasnie ze starych opon.

Zrobilam sie fanka stacji TeleHitu, gdzie non stop leca teledyski. Zachorowalam na jednego wykonawce - nazywa sie Christian is piewa przepiekna piosenke pt Azul, czyli niebieski. Nigdzie nei mgoe tego kupic na nielegalnych straganach z plytami, bo to chyba wykonawca z Meksyku.
Powoli odkrywam tez tutjesze rytmy, ktore mnie urzekaja. Stad pochodzi marenque - glownie Dominikana, Porto Rico ale i tu tez. Od marenque wywodzi sie bachiata (czyrtac bacziata), to po rpostu takei szybsze marenque. Oprocz tego kroluje cumbia (czyli kumbia). Ten typ to przemieszanie muzyki latynoskiej (czyli bachiaty, marenque) z rytmami afrykanskimi. Popularne glownie na wschodnich wybrzezach wszystkich panstw Ameryki Lancinskiej, bo tu wiekszosc ludnosci jest czarna. Te rytmy, to nie jest nic na miare naszych ludowych przyspiewek - to sie tu slucha, ciagle nagrywa i robia to rowneiz bardzo mlodzi wykonawcy. Slucha sie tez tu rapu oraz regge - ale glownei ludnosc czarna to lubi.
Moim odkryciem tutejszym jest styl co sie nazywa regeton - i niech tu nikt nie mysli ze to ma zwiazek z regge, jakby swiadczyly pierwsze litery. To jest mix rapu z marenque i bachiata. I musze powiedziec, ze mimo iz to jest rap to w polaczeniu z tutejszymi rytmami jest swietne. Oczywiscie wykonawcy sa mlodzi i ubrani w stylu rapu ale te rytmy sa inne niz te rap jaki my znamy, bo ma dodatki nut lokalnych rytmow.

Poza tymw tym modne sa talk show, gdzie panowie rpzebieraja sie za panie i parodiuja je poruszajac domowe sprawy. JEst ocpja takiej grubej mamuski w jednym programie, a konkurencyjny show to zgrabna blondynka, ze w pierwszej chwili myslalam, ze to naprawde kobieta... no tylko ten glos nei taki jak trzeba.
No i leci tu teraz reality show z Miriam!

Po tym, co zobaczylam w Hondurasie nie wiem, czy ktos mnie namowi na wizyte w tym kraju jeszcze raz. Ciagle ktos probuje na cos naciagnac, cos wmoiwc i jak widza samotna biala kobiete to nei moga sobie meijscowi panowie odebrac przyjemnosci uwiedzenia jej. Doszlo do tego, ze wolalam hotel niz wyjscie na ulice. Aczkolwiek mialam z kim tam pogadac spotkalam 60letniego Wlocha o imieniu Sergio, ktory od pazdziernika do kwietnia sobie jezdzi po swiecie. Rozmowa nasza musiala byc smieszna, bo on mowil sobie po wlosku a ja do niego po hiszpansku, gdyz rozumiem wloski a wyslowic mi sie w nim tylko trudno a on znal hiszpanski. Zreszta byl bardzo smieszny - chcial mnie nauczyc daialektu z Werony, bo jest z tego miasta i jak sie okazalo byl ostatnim 12nastym (nie nie pomylilam sie dwunastym!) dzieckiem swych rodzicow. Wypytalam go przy okazji o wszystko, bo on jechal od Kolumbii do Meksyku. No i byl jeszcze jeden ciekawy ewenement w hotelu w Tegucigalpie - Kanadyjczyk, ktory jedzie od Panama City do Mexico City.... rowerem. Zaczal w listopadzie a konczy w maju - jedzie oczywiscie sam. No i coz moja podroz wobec jego wyczynu to pestka!

Podczas rozmowym z Sergio wyszlo nam wiele ciekawych rzeczy co do historii. On zauwazyl, ze wszystkie posagi Majow plci meskiej maja brody a przeciez 100% Indianie plsci meskiej nie posaidali zarostu - ani brody, ani pod pachami ani w zadnym innym miejscu! - wiem z ksiazek a nie z autopsji i potwierdzil mi to ustnie potomek Indian, gdy kiedys bylam w Peru. Tak samo Indianie nie siwieli, dopiero gdy sie zmieszali z jakas krwia to pojawialy sie siwe wlosy. Tak wiec czemu te posagi maja brody skoro nie mieli prawa wiedziec, ze cos w tym miejscu moze rosnac i tylko u panow?
Za to ja sie odplacilam pytaniami - czy tu przed przyjsciem Hiszpanow znane byly krowy, swinie, koty i psy. Niestety nie znam na to odpowiedzi - mysle ze telefon do kolegi Pawla Ziemanskiego rozwialby to w 3 sekundy, bo on jest chodzaca encyklopedia i ciagle sie dziwie czemu nie wystapi w Milionerach.
Odbylam wizyte w jednym z muzeow w Tegucigalpie, gdzie jest pokazana historia Hondurasu od momentu powstania kontynentow az po chwile obecna. Zmrozila mnie strasznie jedna rzecz - bylo zdjecie z jakiejs starej ksiazki hiszpanskiej, gdzie wyszczegolnione bylo jak sie nazywaja rozne kombinacje dzieci urodzonych z mieszanych malzenstw.... i szczerze mwoiac nie bylam swiadoma tego, ze tych kombinacji wymyslili chyba 20 czy 25 (zreszta jest to tez pewien sposob - o zgrozo! - segregacji ludzi!!!), no bo przeciez:
- krew indianskia i krew hiszpanska - metys
- metys z krwia indianska - kolejna jakas nazwa
- metys z krwia hiszpanska - zaczynla sie nazwa od literki c
- ta kombinacja od literki c + krew hiszpanska znow dawala Hiszpana czy tez Hiszpanke
- czarny+ krew hiszpanska
- czarny+ krew indianska
- metys+ czarny
- metys+krew chinska - no bo tu tez byla emigracja robotnikow z Chin do zrobeinia koleji na przelomie XIX i XXw.... ale kolej nie powstala a duzo osob umoczylo kase i teraz komuniakcja jedyna to autobusy..... no to juz wiadomo czemu wszystkie sa tak zapchane, bo nie ma zadnej innej alternatywy
- czarny+chinczyk
.... itd bo tego sie robi wkoncu duzo.. i zaluje ze nie wzielam ze soba do muzeum notesika do pisania, by to zanotowac.

SPROSTOWANIE
W muzeum dowiedzialam sie ze kiedys byly 3 firmy potentaci bananowi, ale potem jeden wykupil drugiego - chyba na poczatku XXw i teraz sa tylko 2 firmy i sponsoruja 2 zwalczajace sie ze soba partie a nie jak wczesniej napisalam, ze sa 3. No coz - czlowiek cale zycie sie uczy.....

sobota, 24 stycznia 2009

Salwador - Copan + La Ceiba

Ugrzezlam w La Ceiba nad Morzem Karaibskim. Chcialam dotrzec do wiosek gdzie meiszkaja tzw Garifuna - czyli potomkowie dawnych niewolnikow z Afryki oraz tutejsze rdzennej ludnosci. Niestety leje jak z cebra z krotkimi przeblyskami gdy nie pada. Jutro ruszam do Tegucigalpy a za max 2 dni bede jzu w Nikaragui. Musialam przyspieszyc tempo, bo chce jeszcze w Panamie odpowiedzic wyspy, gdzie mieszkaja plemiona tzw Kuna i maja swoj wlasny jezyk i duza autonomie od rzadu panamskiego.

Ale wracajac do Salwadoru, to chyab bede musiala potwierdzic to co mowil mi Krzys z Media Contacts, ze po prostu tu olewaja turystow. A ze ja jestem kobieta to jeszcze podwojnie za to dostaje. Panowie probuja mnei na wszystkim naciagnac - a to dzis pan w kasie nie wydal mi 100 lempirow (rownowartosc dobrego obiadu tu), niby przypadkiem jak sie upomnialam. Potem pan taksowkarz zadla ode mnie 100 lempirow za przejaz mniej niz 2km podczas gdy normalna stawka to 50 lempirow. Ale to wszystko w La Ceiba, gdzie jest wielu turystow. W copan bylo o wiele milej - moze dlatego, ze to przy grnaicy z Gwatemala i wplywy tego kraju sa widoczne.

Jacy sa miejscowi? Panowie tak jak wczesniej pisalam to typowy macho, ktory musi miec wszystko piekne i sami jest zawsze wypacykowany na bostwo - wazne jest ubranie, fryzura i lekki wasik. Starsi meiszkajacy w mniejszych mirjscowosciach wygladaja jak typowi kowboje - kapelusz na glowie, od 2 dnie nie ogolonych, obcisle ejanse, pasek skrozany, koszula lekko rozpieta, zawiniete reakwy w niej no i oczywiscie kowbojskie buty. A ci na wsi maja jeszcze przy pasie przymocowana meczete - taki dlugi noz z 50cm, by scinac trzcine czy tez orzechy kokosowe albo banany.

Panie ubrane typowo po eurpejski ale im bardziej zjezdzam na poludnie i im blizje panamy to pojawia sie prawidlowosc - coraz mniej grube,, ciut wyzsze oraz coraz glebsze dekolady i wieksze dbanei o siebie. w Gwateamli panie prawie wcale nie maja makijezu - a tu jak najbardziej i liczba salonow pieknosci jest ogromna. Pojawily sie tez tipsy, ktore widzialam wczesniej tylko w Belize.

Transport tez jest lepszy ' autobusy miedzy meisjcowosciami sa naprawde dobrej kalsy ale nie maja TV jak to w Salwadorze czy Gwatemali a jedynie te stare szkolna amerykansie autobusy sa w ramach miasta jako komuniakcja miejska.
Biletow to nie zabieraja jak wczesniej ale tez maja bardzo neitypowy wyglad. Taki bielt ma z 15cm dlugosci i ok 3 cm szerokosci i sa na nim wypisane ceny od 5 lempirow do chyba 100 lempirow co 5 lempirow rosnac. Pan sprzedajac bilet odziera go w polowie kwoty jaka nalezy zaplacic - czyli im wiecej placisz tym dluzszy bilet dostajesz :-)))

Co do lempira - ta nazwa pochodzi od Lempira, ktory ejst tu narodowym bohaterem z racji powstania jakei zrobil. Czyli mzona powiedziec, ze u nas zamaist PLN moglibuysmy meic Kosciuszki:-))

Sytuacja polityczna jest etz ceiakwa - sa tu 3 glowne partie i kazda jest popierana przez inny koncern bananowy, ktorych jest rowniez 3. Czyli innymi slowy kazdy koncern ma swa partie i jesli ma wieksozsc w parlamencie to ciezko ma jego konkurencja. No to tak jakby w USA Republikanow sponsorowala Pepsi a Demokratow Coca Cola. Jak sie dowiedzialam blisko 70% dochodow budzetu panstwa jest z handlu bananami.... i gdyby tak pojawil sie rok nieurodzaju to byloby tu bardzo ciezko....
Przecietny meiszkaniec Hondurasu zarabia ok 280USD a koszty sa mniej wiecej takie - pokoj w hotelu ok 15-20USD dla 1 osoby, obiad ok 5USD, kilo bananow (o wiele lepszych niz u nas w Europie) ok 0,5 USD
Na tle pozostalych panstw jakei widzialam Honduras wypada mi najgorzej ' jakos jest taki ¨bezplciowy¨ aczkolwiek ruiny w Copan bardziej mi sie podobaly niz Tikal, gdyz jest tu wiele pasagow i na niektorych utrzymaly sie farby i mzona sobei wyorbazic jak musialo tu byc kolorow keidys w czasach swietnosci. Poza tym po ruinach i wokol lataja sobie przeogromne ary i sobie skrzecza.

piątek, 23 stycznia 2009

Honduras

Dzis przyjechalm do Hondurasu a konkretnie do Copan Ruinas i stwierdzam, ze wiekoszosc miejscowych panow wyglada jak pan z kalendarza Cosmopolitan na 2008r na miesiac grudzien.... Poza tym wszyscy to typowi macho - chetnie podadza reke przy wsiadaniu, cos wyjasnia, zaniosa bagaz.... a co chyba jest objawem bycia macho strasznie pala papierosy o ile we wczesniejszych krajach to jedynie w Belize i to glownie jointy albor maryche.....

A wiecej wkrotce - na razie postanowialam zajac sie miejscowymi macho:-))

PostScriptum
Granice przekraczalam pieszo z pelcakiem na ramieniu a ktos z miesjcowych przejechal sobie konno galopem!! Zreszta granica to w srodku miasta 2 szlabany - jeden kontrolowany przez Salwador a drugi przez Hodnuras a pomiedzy nimi wszyscy siedza i wylapuja zagranicznych turystow, by obejrzec ich paszport :-))

Salwador - Santa Ana + San Salvador + La Libertad + Perquin

Troche zamilklam bo zajelam sie poznawaniem blizej Salwadoru a raczej jego polaczen autobusowych, bo to dla mnie czarna magia. Zacznijmy od tego, ze sa rozne rodzaje autobusow na tyle na ile sie zorientowalam to zielone sa to te miedzy miastowe, biale oraz bialo-czerwone jak i kazde w innym kolorze to miejskie. Nota bene w calym panstwie nie powtarzaja sie dwa takie same numery, bo jak jest 4C w San Salwadorze to w zadnym innym miescie takiego numeru nie moze byc. Stad kombinacje typu R4, czy tez 4A mo i moze byc R4A i kazdy jedzie gdzie indziej! Zastanawialam sie, czy nie mozna byloby zrobic teleturnieju telewizyjnego pt Trasy numerow autobusowych w Salwadorze.
Cala komunikacja jest oczywiscie w rekach prywatnych - kazdy moze postawic swoj samochod na dana trtase tylko do miasta / panstwa musi wplacic kase za licencje na dana linie. No i przez to dzieje sie tak, ze nie ma rozkladu jazdy nigdzie ani dokladnie gdzie sa przystanki. Najlepsza polityka to stanac przy ulicy i czekac no i upewnic sie przyanjmniej 3 osob czy ta linia tedy jedzie i w tym kierunku gdzie sie chce. Przejazdy sa tanie od 0,20 USD do 1.5 USD i odgornie zarzadzone przez panstwo. (Waluta w Salwadorze jak i Panamie jest USD - nie maja swoich wlasnych walut..... zastanawiam sie jak wiec takie panstwo mzoe wiedziec ile kasy jest w obiegu i jak wymieniaja banknoty stare na nowe no i jak to wplywa na gospodarke USA, ktora spora czesc USD ma poza swymi granicami). W tej sytuacji jasnym jest dlaczego kierowcy tak pedza - kazdy chce wyprzedzic konkurencje i zebrac pasazerow przed reszta.

Obsluga autobusu w zaleznosci od opcji sklada sie:
opcja 1 - sam kierowca ale ma bramke przy drzwiach przednich i trzeba dac mu kase a wtedy wpusci przez bramke, w ktorej jest licznik ilu pasazerow przeszlo, wysiadka zas drzwiami z tylu
opcja 2 - kierowca+kasjer - kierowca jedzie a kasjer przechodzi sie po autobusie i mowi przechodzac ¨sss¨ i zbiera oplate do takich specyficznych woreczkow gdzie ma rozne kieszonki i kazde monety wklada do innej. Pan zbieracz jednoczesnie jest i krzykaczem - tzn wychyla sie przez drzwi i krzyczy w jakim kieruku jedzie dany autobus i pomaga ludziom wniesc bagaze
oopcja 3 - kierowca + zbieracz + naganiacz - po prostu funkacja naganiacza i zbieracza jest rozdzielona na dwie rozne osoby.
Bardzo podobalo mi sie ze pan zbieraczo-naganiacz zawsze pomaga wysiadac i podaje bagaze jak i zabiera bagaze do autobusu... tak wiec nie musze dygac swego ciezkiego pelcaka, bo zawsze jest niesiony od taksowki do autobusu czy tez od jednego do drugiego autobusu.

W autobusach oczywiscie zdarzaja sie kontrole - ale to jest tak, ze pan kontroler wchodzi do autobusu a przed nim idzie pan zbieracz i sprzedaje bilety wszystkim tym, co ich nie maja i pan kontroler kontroluje zaraz... wiec w czasie kontroli wszystko ladnie wyglada i to za zgoda pana kontrolera.
Smieszne jest tez to, ze czesto wogole nie daja biletow a jak dadza i sie wysiada to zabieraja - moze chca jeszcze raz ten sam bilet sprzedac?

W calym tym chaosie autobusowym opracowalam nastepujaca taktyke - stawalam przy bramie wyjazdowej z dworca i pytalam sie pana pilnowacza calego dworca czy ten numer jedzie stad i uzbrajalam sie w cierpliwosc. Bo nie znaczy to ze jak autobus jest o 5 tej bedzie o 5tej - mogl pojechac o 4.45 zeby wyprzedzic konkurencje i zabrac Klientow albo bedzie o 5.30 bo za malo jest pasazerow, by juz ruszyl.

Trzeba sie tez przyzwyczaic, iz w Salwadorze komuniakcja rusza od 4 rano i zwykle ostatnie autobusy odjedzaja o 18tej. Dzis jechalam taksowka o 4.30, bo chcialam zlapac autobus o 5 rano (ruszyl oczywiscie o 5.20) i takich korkow jak tu to nie widzialam nigdy w W-wie. U nas o tej porze to puste ulice a tu ruch jak w poludnie na Marszalkowskiej! Oczywiscie mozna tez sobie cos zjesc. Bo nim ruszy autobsu przewija sie cala kawalkada handlarzy - poczawszy od lodow, chipsow bananowych, wody, sokow, ogorkow, pomaranczy, bananow, melonow badz papaji z - o zgrozo!! - sosem z chilli, handlarzy owlowkow, skarpetek , zeszytow , i czego tam komus przyjdzie do glowy. Ale tu jest w prowananiu do Gwatemali usprawnienie - handlarze wchodza przodem a wychodza tylem, bo tu tez sa te amerykanskie szkolne autobusy i z tylu maja drzwi awaryjne.

Jaki jest Salwador? Ludzie sa bardzo biedni - niech swiadczy o tym to, ze z Gwatemali na granicy przemycaja tzw mrowki ogorki czy tez pomidory w duzych ilosciach.

Poniewaz mam ograniczony czas to bylam tylko w kilku miejscach. Santa Ana jest malym miasteczkiem gdzie obok jest najwazniejszy zabytek tego kraju - Tazumal, czyli kolejna piramida z czasow Majow. San Salwador, stolica - pelen ruchu, huku, wrzawy i widac nawet dobre samochody tylko..... na obrzezach miasta ludzie mieszkaja w slumsach.... takie jak w Indiach. Domy zbudowane z blachy, gdzie doslownie jest jedno pomieszczenie. Do tej pory mam przed soba obraz tego, co zobaczylam i naprawde serce sie kraje.
Ludziom zyje sie ciezko - srednia pensja to ok 150-200USD, wynajecie mieszkania ok 50 USD na miesiac. Ale co z tego kiedy niektorzy emeryci dostaja emeryture w wysokosci 60 USD.... Koszt domu to ok 60tys USD. Obiad - max 3 USD. Moj rekord to 1.25USD za full wypas obiad zjedzony doslownie na ulicy, gdzie taka pani gotowala i kupowali u niej okoliczni ludzie. Nie moglam wiec sobie odmowic przyjemnosci sprobowania tego, co jedza sami Salwadorczycy (chyba tak sie to odmienia). Zreszta oni ciagle cos jedza i popularne jest jedzenie na ulicy.... a panie maja takie opasle ksztalty, ze ja przy nich to jestem chuda jak osc z ryby. Ale i tak nie sa to takie egzemplarze jak w Belize.

Zastanwiam sie jak mzona wyzyc w tym kraju skoro sklep jest tu kolo sklepu i knajpa obok knajpy a obok tego liczne panie, co gotuja doslownie na ulicy. Wyciagnelam wiec sobie wniosek, ze im kraj ma ciezsza sytuacje tym wieksza liczba osob trudni sie handlem.
Zreszta cos sie tu dziwic - Salwador ma 321tys km2 powierzhni i ok 6,7mln ludzi a takie Belize ma 322tys km2 powierzchni i..... tylko 321tys mieszkancow. Tak wiec w Salwadorze jak w RP - dom kolo domu i miejscowosc obok miejscowosci niczym u nas w RP - brak wolnych przestrzenii jak sie jedzie droga.

Najwiekszym wyzwaniem dla mnie byla podroz do Perquin, ktore jest przy granicy z Hondurasem i slynela z tego ze w czasie wojny domowej w latach 1980-1992 byla tu siedziba opozycji no imiesci sie tu teraz muzeum wojny. Samo dotarcie wymaalo 2 autobsuow a potem jazdy na tyle pick-up, gdzie jedzie sie za oplata bo to inan wersja autobusu. Tylko jak wsiadalam do tego samochodu to ogarnelo mnei przerazenie - wszyscy panowie meili meczet i przerazilam sie ze tu nadal jest wojna. Ale jak sie oakzalo mmeczety sluza do pracy - scinania trziny i kukurydzy.
W muzeum okazalo sie pan, ktory pilnuje przezyl ta wojne. Mial 8 lat, gdy wojsko opozycji zabralo go i do 15 roku zycia walczyl.

Ale moze od poczatku skad ta wojna. Salwador slynie z kawy (to prawda bo nigdzie nie udalo mi sie wypic herbaty i w zadnej knajpie herbata nie funkcjonuje w menu tylko jedynie kawa) i kontrolowane jej uprawy byly przez tzw 14 hiszpanskich rodzin w XIXw. Potem nastala wolnosc i rozne rzady dyktatorow, ktore oczywiscie kontrolowaly uprawy kawy i rolnikom malo polacili za zbiory. To wszystko spowodowalo, ze Salwador robil sie coraz biedniejszy a klasa bogata trzymala monopol na wszystko w swych rekach i stanowila 2% calego spoleczesntwa. Kosciol tez domagal sie zmian i przede wszystkim poprawy sytuacji rolnikow, wolnosci slowa, szkoly dla wszystkich. Tak mowil rowniez arcybiskup Romero, ktory zostal zabity chyba w 1979r przez rzad, by nie podburzal ludzi. To przewazylo sprawe i w 1980r wybuchla wojna domowa. W czasie niej zostaly zabite 4 siostry zakonne amerykanskie, co stalo sie pretekstem, by USA wkroczylo do Salwadoru stojac oczywiscie po stronie rzadu. W tej sytuacji ZSRR, Chiny i Korea (ta komunmistyczna) popralo rebeliantow. I gdyby nie interwencja USA, ktora kosztowala codzienie budzet tego panstwa 2 mln USD (per saldo wydali 2 billiony USD na te wojne) pewnie wojna skonczyla by sie szybciej a tak trwala 12 lat. Po stronie rebeliantow - nazywanych FMLN (Frente Farabundo Marti de Libertad - czyli Front Wyzwolenia im Farabundo Marti) stalo wiele krajow europejskich i wiele osob na ochotnika przyjezdzalo walczyc - Wlosi, Niemcy, Chilijczycy, itp.... o Polakach nie slyszalam :-(( A wszystko wiem oczywiscie od pana z Muzuem Wojny Domowej w Perquin, bo sam tak jak wyzej napisalam od 8 do 15 roku zycia walczyl w tej wojnie. Powiedzial, ze to bylo okropne, bo obydwie strony porywaly chlopcow - tak jak i jego, bo zabili mu rodzicow a potem przyuczyli do walki. A jesli wyobrazimy sobie do tego dzungle, pore deszczowa i bloto jakie powstaje to jest to naprawde nie zabawa tylko walka o przetrwanie.
Pan mi powiedzial, ze to bylo konieczne, bo inaczej nie byloby reform i szkoda tylko, ze rzad przez 10 lat nie chcial negocjowac porozumienia tylko liczyl na pomoc USA mimo iz rebelianci ciagle wyciagali reke do porozumienia. Do tych opowiesci jak sie dolaczy lezace w muzeum karabiny, bomby, miny itp.... to trudno sobie uzmyslowic, ze to skonczylo sie raptem 17 lat temu, czyli tak nie dawno i za czasow kiedy pewnie wiekszosc z nas juz zyla ale nie byla swiadoma, co sie dzieje na drugim koncu swiata.

Jeszcze taka mala dygresja co do Perquin i granicy z Hondurasem. Bodajze w 1969r wybuchla wojna tzw futbolowa. Po prostu w czasie meczu eliminacyjnego do Mistrzostw Swiat w Pilce Noznej byl meczy miedzy Salwadorem i Hondurasem i mial miejsce w San Salvador- wygral Salwador. I doszlo do bojki miedzy kibicami obdywu druzyn, co skocznylo sie wtragnieciem wojskwym Salwadoru do Hodnurasu i zajeciem jednej z przygranicznych miejscowosci. Ostatecznie Salwador sie wycofal ale za to nie uznal czesci wspolnej granicy miedzy obydwoma panstawmi i tak ..... na granicy Salwador-Hodnuras za Perquin nikt nie siedzi z Salwadoru, bo nie uznaja tej granicy a jedynie kontrola Hodnurasu, ktora tez pewnie pilnuje, czy sasiad znow nie pragnie wtargnac

Sami ludzie sa bardzo mili tylko maja calkiem inny akcewnt nzi w Gwateamli i czasami bylo mi ciezko ich zrozumeic jak szybko mowili. Miejscowi panowie uznaj sie zas za naprzystojniejszych na swiecie... i tak chlopak, ktory mial mi wymienic w Sanat Ana w pokoju spalona zarowke nie chcial wyjsc mi z pokoju. Musialam go wrecz doslownie wystawic za drzwi :-))

wtorek, 20 stycznia 2009

Salwador - Santa Ana

Od 11tej jestem w Salwadorze w Santa Ana i probuje zrozumiec ten kraj - jak na razie czekalam 2h na jeden autobus, ktory wcale nie przyjechal.....

A reszta bedzie wkrotce jak sie wgryze w ten kraj.

Gwatemala - PostScriptum

Nie pisalam tego wczesniej. bo wiem ze Rodzice czytaja bloga wiec nie chcialm by sie denerowowali.

Otoz w Gwatemali w kazdym sklepie czy restauracji stoi facet z karabinem. Nawet jak sie wchodzi do McDonalda czy Burger Kinga drzwi otwiera pan z karabinem na plecach. To ponoc ma stwarzac efekt bezpieczenstwa i zabezpieczac przed rabusiami - ja sie osobiscie czulam jak w kraju, gdzie jest wojna. Ale do tego mozna sie przyzwyczaic i w Belize mi juz tego brakowalo....

Ale porownujac Gwatemela i Belize oraz Salwador w ktorym teraz jestem bardzo cenie Gwatemalczykow za pracowitosc - po prostu oni od dziecka pracuja i nie ma czasu na lenistwo.
Do tej pory mam w pamieci obraz z Momostenango, gdzie jeden moze 5 czy 6-letni chlopiec byl pucybutem i czyscil buty... swemu rowiesnikowi. Zrobilam nawet zdjecie tego, bo mi sie serce zaczelo krajac, ze od dziecinstwa niektorzy maja juz okreslone swe zycie - jedni sa skazani na prace ficzyczne a drudzy na ¨zarzadzanie¨nimi.....

Wczoraj jadac od granicy do Flores czulam sie jakbym byla na dzikim zachodzie - panowie w kapeluszach kwobojskich na koniach popedzajacy bydlo.... tylko troche te palmy przeszkadzaly.... No i samochody - cale oblepione blotem ze nawet podziwiam panow jak cos przez te szyby widza. bo czesto nie dzialaja im wycieraczki..... zreszta przypomnialo mi sie, ze w jednym autobusie pan mial wycieraczke na sznurek - jak padalo, to musial wystawiac reke za okno i ciagnac sznurek.....

I bardzo wyraznie widac roznice miedzy Belize a Gwatemala - po stronie gwatemalskiej juz inna zabudowa, zadbane ogrodki i brak czarenej ludnosci.... z reguly granice meidzy panstwami ciezko wyznaczyc , bo ludnosc jest po obu stronach podobna a tu po prostu wyraznie mozna poprowadzic linie i oddzielic.

Do Gwatamli powinien kazdy jechac i zobaczyc Tikal oraz koniecznie wulkany, jezioro Atitlan no i Maximona.....

Belize - PostScriptum

Wczoraj w Belize przezylam chwile grozy bo ok 10.30 zatrzasnelam w pokoju hotelowym klucze i nie moglam sie dostac do pokoju, by sie spakowac ani wyjsc z hotelu. A o 14.30 mialam autobus do Flores a potem do Gwatemala City . Sytuacja naprawde byla patowa, zwazywszy iz pani od hotelu poszla na zakupy. Ale uratowalo mnie to, ze w Belize dzieci od 11.30 do 13.30 maja przerwe obiadowa i wracaja do domu na obiad..... tak wiec pani od hotelu wrocila o 11tej z zakupow, by ugotowac obiad dla synow. Jak zwykle szczescie w nieszczesciu.

Udalo mi sie zrobic tez kilka zdjec bardzo ciekawych twarzy: np pan policjan w stylu reagge - tzn z dredami i siatka na glowie, co chyba moze tylko swiadczyc jak luzne jest podjescie do zycia w Belize. Ale najbardziej jestem dumna z twarzy pana, ktory namawial mnie przez pol godziny na wegetarianizm - taki dziadek z 50 lat i na glowie turban z dreadow, ktorych chyba nie scinal od urodzenia zas broda zawiazana wokol szyi na kilka razy.... po prostu typowy mieszkaniec Belize.

Zastanawia mnie to, ze w tym panstwie tak wszystko wyglada - to jedynie 312tys mieszkancow - mniej niz W-wa a tak nierobstwo.. nie wiem czy to wplyw czarnych genow??
Bylam tez w muzeum - jedynym w Belize City i kompletnie nie obchodzilo strozow co robie -wszyscy siedzieli na lawce za drzwiami wejsciowymi i rozmawiali a ja moglam spokojnie wyniesc sobie okazy z czasow Inkow, bo nie ma tam kamer..... a i bylam jeszcze w Bliss Institute, gdzie doslownie kilka obrazow na krzyz i mozna kazdy spakowac i wyjsc z nim pod pacha....

No ale obecnie brakuje mi tego luzactwa i tego, ze jak szlam ulica kazdy do mnie mowil ¨Hi Sweety¨.....

Szczescie mi dopisuje i z Belize City do Flores bylam jedynym pasazerem w autobusie (koszt biletu 25USD) i sobie z panem ucielam pogawedke po hiszpansku no i zrobilam troche zdjec bo jak chcialam to pan zwalnial. Troche mi sie serce kraje, ze takie ziemie a nic sie na nich nie uprawia. Typowy widok jak sie jedzie to rodzina siedzaca na werendzie i gadajaca, albo opasla pani z dzieckiem na reku siedzaca na schodach i chyba liczaca jadace samochody. Bardzo podobal mi sie posterunek policji, gdzie miano kontrolowac predkosc samochodow - po prostu panowie siedzacy na krzeslach pod palma i popijajacy cos, kompletnie nie interessujacy tym, co sie dzieje na ulicy. Zreszta w Belize City policjanci zajmuja sie siedzeniem na najwyzszym punkcie swego komisariatu i obserwowaniem ulicy no i krzyczeniem do mnie ¨hello¨ jak przechodzilam. A na dole panowie miejscowi spokojnie rabuja torebki i portmonteki.....

Na granicy trzeba zaplacic tzw ¨exit fee¨' w sumie 37,5 dolara belizianskiego... mialam tylko ostatnie 37 wiec pan mi udzielil rabatu, bo mialam duzy banknot dolarow amerykanskich i nie mial jak mi wydac reszty, bo mozna i placic w USD (obowiazkowy przelicznik w calym Belize to 1USD=2 dolary belizianskie)
A na granicy moglam przemcic i czolg i nikt nic nie kontrolowal a przeciez Belize slynie z przemytu narkotykow i broni.....

Moze kiedys do Belize wroce ale jesli juz to tylko na wyspy, bo tam jest jak w raju i nawet po ulicy mozna zasuwac na bosaka bo to piasek.....

poniedziałek, 19 stycznia 2009

Belize - Belize City

Od soboty jestem w Belize a konkretnie w Belize City nad samym morzem. Pogoda taka jaka uwielbiam - czyli duzo slonca i wysokie temperatury, ze as skora mi schodzi z nosa.

Belize jest kompletnie inne niz Gwatemala. Po pierwsze jest tu o wiele drozej i na przyklad cala zywnosc jest importowana glownie z USA - jak weszlam do supermarketu to myslalam ze jestem wlasnie w USA, bo wszystkie produkty i marki identyczne jak tam.

Pozwoilam sobie na troche luskus i mam pokoj za 25 USD za jedna noc. Wszedzie sa tu akcpetowlane doalry amerykanskie a waluta jest dolar belizianski (chyba dobrze odmeinilam), na ktorym widnieje obecnie panujaca krolowa Anglii. Rzad odgornie wprowadzil staly kurs walut i 1 USD = 2 dolary belizianskie. Przejazd taksowka w obrebie Belize City - nie wazne ile km - zawsz3 6 dolarow belizianskich.

Ludnosc to glownie Murzyni ale jest tez troche i bialych oraz ludnosci meksykanskiej. Ale nic nie stoi na przeszkodzie by spotkac takiego Antonio na przykald, ktorego ojciec jest polskim Zydem a matka czarna Belizianka :-) Takie przemieszanie powoduje, ze mozna spotkac skosnookiego czarnego, no bo rowniez sa tu Chniczycy prowadzacy glownie knajpy jak i Hindusi, ktory maja w glownej ulicy swa swiatynie hinduistyczna i trudnia sie handlem ubraniami.
Zreszta wzdluz glownej ulicy znajduje sie kosciol prezbiterianski, baptystyczny, metodystow a takze rzymskokatolicki.
I im dluzej tu jestem to dochodze do wniosku, ze Belize jest krajem sztucznym - po prostu nie maja poczucia swej tozsamosci narodowej bo nie maja tradycji.
Murzyni to potomkowie dawnych niewolnikow i mowia w jezyku garifuna czy tez po kreolsku, sporo osob mowi tu po hiszpansku a do tego jeszcze urzedowy angielski i 2 jezyki Majow, ktore sa gdzies na jakichs wioskach uzywane. Troche zaczyna sie ludnosc mieszac ale i tak mimo wszystko czarni trzymaja sie razem, hiszpanskojezyczni razem a spolecznosc hinduska tez razem, itp.. Kazdy zyje w swej enklawie.

Ale jest pewna rzecz ktora bym przeniosla do Polski - cieszenie sie zyciem. Tu nikt sie nigdzie nie spieszy, bo prostu "take your time" i nikt nie martwi sie za bardzo o jutro. Domy sa wiec malo zadbane ale najwazniejsze jest by dobrze wygladac na ulicy oraz miec dobry samochod. Regula jest ze jak dom walacy sie to przed nim samochod full wypas a jak rozklekotane auto to chata pierwsza klasa. Domy sa z reguly budowane na wysokich palach takze parter stanowi miejsce na powieszenia hamaka, czy tez rozwieszenie prania albo zaparkowanie auta. Domy sa z reguly drewianie i koniecznie mus byc duzy balkon na ktorym wszyscy siedza i jedza.
No i musze powiedziec, iz niektore okazy tutejszych sa identyczne jak w USA - ja musialabym ubierac sie tu chyba w sklepie z ubraniami dla dzieci :-)

Oczywiscie kwitnie tu korupcja i przemyt narkotykow, bo jakby nie bylo miejscowi to potomkowie danwych piratow, co w XVII i XVIIIw napadali na hiszpanskie galeony.
Zreszta historia powstania Belize jest smieszna - Hiszpanie oddali ten kawalek Gwatemali pod protektorat angielski pod warunkiem ze Anglia wybuduje droge od Gwatemala City do Belize City.... Anglia nigdy tej drogi nie wybudowala wiec gwatemalskie mapy pokazuja Belize jako czesc Gwatemali :-) Kolejny mirjscowy przypadrk korpucji to to, ze rzad sprzedal prywatnej firmie prawo do wody w calym panstwie..... i jesli ktos zbiera deszczowke to zgdonir z obecnym prawem powinien tej firmie placic pieniadze. Cos mi to przypomina akcje w ostatnim James'ie Bond'ie - a moze to powstalo npdst historii Belize??

Wczoraj plywalam sobie po Morzu Karaibskim i odwiedzialam dwie wyspy. Na jadnej jest tylko 1300 mieszkancow - Caye Clauker (chyba tak sie to pisze) oraz troche wieksza San Pedro. W drodze powrotnej wracalam sama na lodce z 3 panami z zalogi i lodka sie nam popsula na srodku morza. Pomyslalam sobie, czy to nie sposob na porwanie mnie ale na szczescie udalo sie zreperowac i calo wrocilam do swego hotelu.

W samym Belize nie ma wiele rzeczy do zobaczenia - jesli juz to natura i plaze oraz duzo slonca. Pzoa tym muzyka w jezyku garifuna, duzo regge oraz rapu. na ulicy wszyscy chodza w T-shirtach, szerokich spodniach jak raperzy oraz dredy na glowie i koniecznie jakies lancuchy na szyi. Panie zas maja wiecje odkryte niz zakryte i takich dekoladow jakiw widzialm tu w Polsce raczej zadna dziewcyzna by nie zalozyla.
Z racji klimatu i luznego podjescia do zycia tutaj juz 13letnie dziewczyny maja dzieci a tupowa rodzina to minimum 5 dzieci.

Dzis ruszam za 4h do Salwadoru via Gwatemala - powinnam jutro do wieczora dotrzec. Mam nadzieje,ze wszystko bedzie ok, bo wczoraj byly wybory w Salwadorze i obym tylko nie trafila na kolejna wojne domowa w tym kraju :-) chcoiaz moze jakas gazeta zpalacilaby mi za relacje z centrum zmaieszek ? :-))

piątek, 16 stycznia 2009

Gwatemala - Flores + Tikal

Ostatnia noc spedzilam w luksusowym autobusie jadac z Xela do Flores z przesiadka w Gwatemala City. Jutro ruszam do Belize tzw "chicken bus" czyli tyle osob jedzie ile sie wcisnie.

Dzis zas jestem we Flores - to taka wyspa na jeziorze i jest pieknie tylko:
- wiecej bialych twarzy niz miejscowych
- brak mi sklepu z ciastkami
- caly czas pada i na nic pokoj hotelowy z widokiem na jezioro.

Padac musi, bo tu juz sie dzungle zaczynaja ale i tak jestem w czepku urodzona albo mam Aniola Stroza z ukladami u Pana Boga bo przez 4h jak zwiedzalam Tikal ani jedna kropla nie spadla.

Tikal - dawne ruiny miasta Majow, gdzie w okresie swietnosci zylo ok 100tys osob, sa naprawde imponujace. Nawet zapomina sie o fakcie, iz ¨biale twarze" placa za bilet 150Q (tj ok 20USD) podczas gdy miejscowi tylko 25Q. A tak na marigesie tutjesza waluta to quetzal co jest nazwa miejscowego ptaka, ktory jest nawet w godle Gwatemali. To tak jakby u nas zamiast zlotego byl w obiegu orzel :-))
Wracajac jednak do rozpoczetego watku Tikal - ruiny sa w totalnej dzungli i trzeba z Flores jechac jakies 1,5h busikiem. A piramidy sa ogromnie wysokie, ze po wspinaczce na najwyzsza kontuzja lewego kolana mi sie odezwala... ale teraz w Belize beda plaze to mi przejdzie :-))
Widok z najwyzszej piramidy na caly kompleks, ktory jest zarosniety dzungla i tylko wierzcholki piramid widac, robi naprawde wrazenie. Chyba z pol godziny siedzialam na czubku i probowalam zapamietac ten widok.
Kazda piramida ma schody, ktore sa dosc specyficzne - sa bardzo waskie a dlugie, wiec ciezko sie po nich wchodzi. Ale to chyba byl celowy zamiar bo jak sie jest juz na czubku, to wcale nie widac tych schodow i robiac pierwszy krok przy schodzeniu zawsze sie zastranawialam, czy aby na pewno schody sa z tej strony, bo inaczej to smierc przy spadaniu.
Wszystkie kamiennie nagrobne w zupelnosci przypominaja mi kamienie runniczne jakie mozna spotkac na Bornholmie.. no tylko troche inne rzezby na nich :-) Ale mimo wszystko Macchu Pichhu zrobilo na mnie wieksze wrazenie - nie wiem moze zadzialal efekt pierszenstwa i swiezosci no i teraz nic nie bedzie w stanie mi przebic Macchu Picchu.

Wczoraj podrozwoalam jeszcze z Markiem i bylismy w Momostenango - taka mala miescina kolo Xela. Tam sie wcale niezapuszczaja biali no i praktykowana jest jeszcze religia Majow, bo nawet jest miejscowy kaplan tej religii. Oczywiscie nic nie stoi na przeszkodzie i jak najbardziej w centrum miasta jest i kosciol katolicki rowniez. Akurat na glownym placu bylo targowisko i mozna bylo fotografowac miejscowych, ktorzy wcale nie uciekali przed obiektywem. A ludnosc jest naprawde czysta indianska - maja specyficzne zbudowana twarz. Po prostu taka jak na malowidlach jakie widzialam w muzeum, co bralam za "artystyczne" podejscie do tematu.Ta specyficznosc polega na tym, ze jak sie spojrzy na profil to widac bardzo dlugi, lekko garbaty nos zas broda i cale usta sa bardzo wyciagniete poza koniec nosa. Profil eurpejski zas posiada nos najbardziej wysuniety do przodu, zas Indianie rdzenni maja bardziej wysuniete usta. Mam nadzieje, ze slowami jakos to wytlumaczylam.
Prostym rozpoznaniem, czy ktos jest z Gwatemali jest rowniez stan uzebienia.... bo u nas jak sie robilo koronki na zeby to na caly zab - vide slynny rosyjski arsenal zlotych zebow. A tu taka koronka ma z przodu wycieta dziurke i widac reszte zeba a jak ktos sie usmiecha to widac uzebienie, gdzie polowa zebow jest w zlotych czy tez srebrnych kratkach. No ale jak sobie przypomne wystawe z mzueum, gdzie byl rowniez dzial poswiecony dentystom w czasach Majow - tak tak Majowie mieli juz dentystow!!! - byly tam szczeki zmarlych Majow. I oni juz wtedy plombowali zeby albo srebrem czy tez zlotem albo wsadzali kamienie - glownie jadeit (tak mi sie wydaje po po angielsku to jest "jade")... i jak ktos sie usmiechal to mial piekne zeby z roznego koloru kulkami :-)) Troche mi to przpomina obecne aparaty dentystycznektore mzona zamowic sobie w kolorze zielonym czy tez czerwonym, niebieskim itp...

Na zakonczenie jeszcze kilka slow o jedzeniu - niestety ale jest globalizacja i mamy tu duzy wybor pizzerii, knajp z chinskim jedzeniem albo tex-mex. Typowe tutjesze to beda torillas i to kukurydziane. Dzis jadlam na przyklad tortillas de maiz con pollo - czyli tortille kukurydziane z kurczakiem. Byly bardzo ale to bardzo dobre. Narzekam jedynie na maly wybor slodyczy, ktore ograniczaja sie glownie do ciast zrobionych z ciasta francuskiego... nikt tu nie zna naszego drozdzowego czy tez sernika albo babki piaskowej.....

środa, 14 stycznia 2009

Gwatemala - Xela

Dzis po ok 3h drogi dotarlismy do Xela. Myslalam ze uda sie nam dzis jeszcze zrobic jakas wycieczke poza miasto ale jak sie okazalo wyjechac da rade a powrotnego autobusu nie bedzie. Tak wiec ugrzeznelismy w miescie, gdzie za bardzo nie ma co robic ale maja przynajmniej bardzo dobra czekolade na goraca.

Zreszta wpadlam w oslupienie robiac "market reserach" tutjeszego rynku czekoladowego. Wszystkie M&Ms, Skittles, Twixy, Marsy oraz czekolada Hershey, itd sa z USA. Drugi glowny dostawca czekolad w kraju, ktory produkuje kakao, to Malezja. Z wielkim trudem wczoraj zlokalizowalam miejscowa gwatemalskiej produkcji czekolade, ktora w smaku przypominala mi nasza polska czekoladopodobna z czasow gdy byl w RP komunizm. Az sie serce kraje, ze kraj ktory uprawia kakao nie potrafi wyprodukowac dobrej tabliczki czekolady. W pewnym sensie jednak mozna to wynagrodzic sobie serwowana czekolada z mlekiem na goraca. Czesto dodaja jeszcze ciut cynamonu i calosc sie rozplywa w ustach. Taki ogromny kubek tego napoju to ok 2 USD.
Cukiernie serwuja niestety to samo, co u nas o tyle tylko, ze duza przewaga ciast francuskich z roznym nadzieniem - bananami, budyniem, itd... Liczylam na jakies wieksze lokalne smakolyki a tu niestety jak wszedzie na swiecie globalizacja....

Jadac dzis autobvusem zastanawialam sie, ze przez tak szybki rozwoj internetu kolejne pokolenie bedzie chcialo zyc tak jak w USA zyja ludzie czy w Europie. I pewnie za 50lat nikt nie bedzie chodzil w lokalnych strojach jeszcze z czasow podojow Inkow jak to jest teraz. Wczoraj zrobilam na przyklad swietne zdjecie, ktore trzeba bedzie podpisac "styk przeszlosci z przyszloscia" bo starsza pani ubrana w tradycyjny stroj siedziala w kafejce przed kompem :-)

Wszyscy ludzie sa tu bardzo pracowici i od malego przyzwyczajeni do ciezkiej roboty. Ciagle natykamy sie na handlujace dzieci i wnoszace do autobusow a to ciastka, wode, sok na handel. A przeciez powinny byc one w szkole. Jak widac wyksztalcenie, mimo iz jest obowiazkowe nie do konca pewnie jest przestrzegane.

Jechalismy dzis przez bardzo wysokie gory i momentami tonelismy w chmurach. Obserwujac krajobrazy przypominaly mi one bardzo indyjska Kerale. A im bardziej zastanawialam sie nad logika jazdy i jaka predkosc po tych serpentynach ma autobus tym bardziej zaczynalam dochodzic do wniosku, ze wszelkie zasady i normy sa wlasnie przekraczane.
Odkrylam tez dlaczego tak popularne sa tu pick-upy. Otoz z tylu wozi sie nie tylko narzedzia, jakis towar czy bagaz ale cala rodzine. W Europie za cos takiego kazdy dostalby mandat a tu normalna rzeczywistosc. Poza tym samochod sluzy tu do jezdzenia a nie dobania o niego, wiec sa one w oplakanym stanie. Mimo iz jest to ekskluzywny to jednak bedzie podrapany i poskrobany. Dzis jeden pan parkowal i jak chcial otworzyc drzwi to walnal w chodnik i wgial sobie blache w drzwiach. Nawet nie ogladal dokladnie drzwi co sie stalo - przeszedl nad tym wszystkim do porzadku dziennego.

Jutro wieczorem bede ruszac w kierunku Flores oraz Tikal a potem Belize.... co powinno mi zajac max 24h, co przy gwatemalskim transporcie moze sie wydluzyc mi do nawet 48h :-))

wtorek, 13 stycznia 2009

Gwatemala - Santiago + Maximon

Troche sie nam plany zmienily i zostajemy jeszcze dzis w Panajachel, bo nie mamy bezposrednego autobusu dzis do kolejnego miasta z wulkanami tylko z przesiadkami a w nocy mozemy nie zalapac sie na ostatnie autobusy.

Uzupelniene do wczorajszej opwoeisci o transporcie miejscowym. Wiele napisalam ale nie wspomailam o rzeczy najwazniejszej jakie sa autobusy.No wiec tu autobusy miejskie jak i podmiejskie to po prostu sprowadzone z USA zlomowane "school busy", ktore pewnie wszyscy znaja z filmow amerykanskch. Wiekoszosc jest oczywscie pomalowana na piekne jaskrawe kolory i wiekoszosc ma imiona - oczywiscie zenskie np Esperanza, Maria, etc.... Niektore jednak nadal sa w amerykanskiej zolci. Co ciekawsze - w srodku na siedzeniu musza zmiescic sie 3 osoby a w polskich warunkach na pewno byloby to dwie. No usprawiedliwieniem moze byc to, ze miejscowi sa mniejsi - moich rozmiarow, wiec problemow nie maja ze zmieszczeniem sie. Byc tu wyzszym niz 170cm to przechlapane - qw Gwatemala City widzialam nawet specjalny sklep z ubraniami dla wyskich osob... to tak jak u nas sklepy z duzymi rozmiarami.

Dzis punkt najwazniejszy do wycieczka od 8.30 do 1º5.30 po jeziorze Atitlan i zwiedzenie pomniejszych wiosek. W dwocjhj trafilismy na targi i mozna bylozrobic wiele zdjec, bo ludnosc jest tu ubraniajak z 200 lat temu i nawet maja specjalne recznie robione buty. Kazda z wioske ma ciut inny styl ubran, tak wieclatwo sie zorientowac kto jest z ktorej wioski. Smieszne sa ubraniapabnow - nosza kapelusz oczywscie, koszule z pieknymi kolorowym haftami i szerokie spodnie rybaczki z reguly biale w piekne wzorzyste hafty. Az oczy bla od jakrawosci kolorow.

Najwazniejszy punkt dnia to wizta w domu gdzie mieszka Maximon w Santiago Atitlan. Zaprowadzily nas do niego miejscowe dzieciaki, bo tak jak wczesniej pisalam co roku meiszka u innej rodziny. Nawet to dobre, bo Maxmionowi skalda sie ofiary w postaci pieniedzy, cygar lub jedzenia i to zostaje dla tej rodziny. Tak wiec biedna rodzina mzoe przez rok dobrze sobie dorobic. Ale sa i minusy, bo Maximon zajal ich mieszkanie. W miejscu gdzie wczesniej mieszkala rodzina teraz siedzi sobie na krzesle Maximon czylu yçubrana drewniana kukla czlowieka z prawdziwym cygarem w ustach. Obok niego pali sie duzo swieczek. Nam udalo sie akurat trafic jak przyszla jakas rodzina i skladali mu ofiray oraz modlli sie. Tak wiec 3 oasoby kleczaly przed nim i cos mamrotaly - na pewno nie po hiszpansku, potem jedna wstala i jakas gazeta zwinieta w rulon dotykala Maximona a potem kazdego z modlacych sie. Ach - zapomnialam dodac, iz glowa rodziny u ktorej jest Maximon - siedzi obok niego na krzelse i skrzetnie pilnuje kto jakie ofiary mu przynosi. No ale mimo iz kult Maximona pochodzi z czasow MAjow tpo w tym samym pomieszczeniu gdzie siedzi on sobie w jednym roku lezy sobie zawniety w koc Pan JEzus jakby spalw grobie po zdjeciu z krzyza, zas w drugim rogu z 5 figurek roznych swietych, ktore oczywiscie sa ubrane. No bo tutaj jest zwyczja ubierania figur jak i obrazow swietych. Czasami jest to wrecz komiczne bo w kosciele katolickim w Santiago wszystkie figiry byly ubrane w koszule. Czesc byla w rozowe od ktorych bolaly oczy a Pan JEzus na krzyzy mial bandanke na glowie, koszule w kwadraty a na szyiu powieszony szalikw bialo-czerwone pasy, co pewnie mialo przypominac stue :-)

Dzis tez sie dowiedzialam, ze wedlug wierzen Indian czlowiek pochodzi z .... ziarna kukurydzy! Dlatego kukurydza jest tu symbolem zycia.

Podziwiam tutejsze kobiety, ktore chodza z malymi dziecmi zawinetumi w kawalek materialu i przywiazanymi do plecow. Takie panie czesto siedza i handluja warzywami czy pamiatkami dla turystow a wszystkie ciezary nosza na glowie i moim zdaniem to jest wbrew zasadom fizyki, bo powinno w wielu przypadkach spasc im to z glowy. A wszystkie dziei sa naprawde grzeczne i posluszne. Ale zal mi tez ich strasznie, bo dzis w jednej miejscowosci widzialam jak takei 10latki pomagaly przy budowie domu.... po prostu tu jest ciezko zyc i dzieci musza pomagac rodzicom.

Oczywiscie czuje sie dobrze, bo mam wrazenie ze jestem na ziemiach, z ktorych pochodze :-)

poniedziałek, 12 stycznia 2009

Gwatemala - wulkan Pacaya+Panajachel

Minal kolejny dzien w Gwatemali i coraz lepiej sie tu czuje aczkolwiek mam pewne obrazenia cielesne. Ale moze po kolei.

Wczoraj dojechalismy z Gwatemala City do Antigua, ktora jest dawna stolica Gwatemali i jest naprawde pieknym miasteczkiem, gdzie wiekoszosc domow jest podobna wilekoscia do tych na Bornholmie. Z ta jednak roznica, ze na Bornholmie maja duzo okien a ty z reguly tylko drzwi od strony ulicy. A wszystko dlatego, bo za drzwiami jest ogromne patio gdzie z reguly rosnie jakies drzewo i na nim sa hamaki zas wszystkie okna z pokoi wychodza na takie patio.
Tak wiec wczoraj do poludnia jechalismy do Antigua a potem wybralismy sie na wspinaczke na 2500m npm na wulkan Pacaya ktory jest czynny i mozna obejrzec cieknaca lawe. Przygotowalam sie wiec jak na gorska wspinaczke w odpowiednich butach ale jak sie okazalo wulkan to nie nasze Tatry bo czlowiek sie zakopuje w rozdrobionej lawie, ktora wystudzila sie i sa to male grudki skal wpadajace do butow - mozna wiec miec masaz stop za darmo tylko te grudki sa bardzo ostre. Zakupiony kijek od dzieciakow we wsi przydal sie wiec doskonale chociaz nie wierzylam Markowi ze mi sie przyda. No a w drodze powrotnej zaliczylam 3 upadki z czego ostatni byl najgorszy i spuchl mi lewy kciuk. Balam sie ze mi sie wybil ale jakos dzis juz wyglada nromalnie zas prawa reka ma troche obrazen. No coz wyslalm na ta nieroztropna panne, co nie wizela lampki do oliwy i nie spotkala swego oblubienca - jak to jest w Bibilii. Bo gdybym wziela latarke obszloby sie bez obrazen, bo droga powrotna byla juz po zachodzie slonca. Ale wrazenie wulkanu pozostalo i to ze mogla wsadzic patyk w cieknaca lawe.

Dzisiejszej nocy snilo mi sie, ze jadac do Panajachel mielismy 9 przesiadek autobusowych... no i sen prawie sie sprawdzil bo jechalismy az 4 autobusami. Tutejszy transport bardzo mi sie podoba bo ogolna jego zasda jest ..... brak jakiegokolwiek rozkladu jazdy. Po prostu trzeba przyjsc na przystanek i czekac az cos bedzie jechalo. Poza tym mozna zatrzymac autobus w kazdym miejscu gdyz nie ma zadnych przystankow poza dworcami autobusowymi w miescie, gdzie wszystkie sie zjezdzaja, bo koncza czy tez zaczynaja trase. Mozna zadac wiec sobie pytanie jak wiec mozna jechac przy kilku przesiadkach. Nic trudnego kierowcy wiedza gdzie cie wysadzic i z reguly w tym miejscu juz czeka kolejny pan kierowca, ktory zabiera do swego autobusu stojacego na przyklad po drugiej stronie skrzyzowania. I co najwazniejsze nie musze dziwgac swego plecaka, bo panowie sami go przetransportuja. Zreszta jak na razie jezdzi on ciagle na gorze autobusu i mam nadzieje, ze na tych zakretach i serpentynach nie spadnie nigdzie po drodze :-)

W Solola spotkalismy dzis bardzo milego miejscowego pana, ktory za 2 fajki oprowadzil nas po miescie i zapoznal z kilkoma osobami. Bardzo chcial sie dowiedziec czegos o Polsce, ktora kojarzyl z Janem Pawlem II, Walesa i Solidarnoscia. Nawet chcial odwiezc nas do Panajachel, tylko przypomnailam mu, iz o 15tej ma lekcje z jakims uczniem, o ktorej w przeciagu 30min od umowienia sie na nia zapomnial... po prostu jak widac ludzie maja tu swobodne podejscie do czasu i punktualnosci cieszac sie chwila a nie myslac ile rzeczy maja do zrobienia.

W Panajachel duzo osob chodzi ubranych w stroje lokalne - nawet panowie i to w recznie robionych butach, ktory wzor pochodzi pewnie z poczatku podbojow hiszpanskich. Dzieki temu ulica jest bardzo kolorowa a ja czuej sie nie swoja bedac w jeansach.

Jutro caly dzien spedzamy na jeziorze Atitlan a moim najwazniejszym punktem dnia jest znalezienie w Santiago Atitlan swiatyni San Simon czy tez nazywanego inaczej Maximon (chcialam dzis w Solola taka obejrzec, tylko pani, co ma do niej kluczyki, gdzies sobie pojechala i nie mozna bylo jej odszukac). Kult Maximona jest jeszcze z czasow Majow nim przyjechali tu Hiszpanie a potem miejscowi w ramach przyjomowania chrzescijanstwa przerobili go na kult Swietego Simona (to chyba Szymon po polsku) albo Swietego Judy Tadeusza. Najsmieszniejsze jest to, ze to jest drewniana figurka faceta w realnych rozmiarach, ktory ma normalne ubranie i siedzi sobie na krzesle z fajka w buzi. Wierni przynosza mu w ofierze z reguly alkohol, papierosy, owoce. Raz na rok w czasie Wielkiego Tygodnia taka figurka ma procesje po miescie, po ktorej na przyklad w Santiago Atitlan laduje co roku w innym domu, gdzie mieszkancy musza sie nia opiekowac. W Solola zas ta figurka ma stale miejsce.

Nie wiem kiedy teraz bede znow dostep do internetu. bo moze pochlonie mnie poznawanie tutejszych malych wiosek:-))

niedziela, 11 stycznia 2009

Gwatemala -stolica+Antiqua

Jak na razie wszystko zgodnie z planem mimo iz zaspalam 45 min na samolot z W-wy i bylam przedostatnia odprawiana osoba. Potem 11,5h lotu z Amsterdamu do Mexico City, gdzie juz poczulam iz jestem czescia tego kraju i sposobu bycia no i wtapiam sie bez problemu w miejscowych. No moze nie calkiem, bo oni sa niestety bardziej okraglych ksztaltow a panie chyba nie maja lusterek w domu, bo sie ubieraja zbyt obscislo do swej figury. Typowy pan Meksyskanin jak przystalo na macho posiada wasy, troche brzucha, luzne spodnie koniecznie jakis amulet na szyi, buty z dlugimi czubami i pasek z duza klamerka jak i kapelusz na glowie. Juz wiem, ze kiedys bede chciala wrocic na dluzej do Meksyku, bo same 4h na lotnisku zachecily mnie.

Gwatemala City to nie jest taka duza metropolia ale z drugiej strony nie mozna nazwac tego koncem swiata, jak to niektorzy znajomi mysla. Przede wszystkim na lotnisku jest duzo bezplatnych przestrzeni z internetem ¨wifi¨ (nota bene w Mexico takze a u nas na lotnisku w W-wie trzeba placic). Poza tym duzo McDonaldow, Burger King, Pizza Hut i slawetne Wendy´s jakie znam z USA. Nawet na autobusach sa reklamy Valkirii z Tomem Cruisem, bo film wchodzi 16 stycznia do kin. Widzialam nawet ostatniego James´a bonda wiszacego na jakims budynku z reklama Sony. Czuje sie jakbym, wrocila do swej ziemi - moze to prawda ze jacys moi przodowkie pochodzili stad? :-))

Ludzie chodza ubrani po naszemu - coz globalizacje mamy ale czesc pan chodzi ubrana w stroje lokalne, ktorych czescia charakterystyczna sa fartuchy z ogormna liczba kieszeni (robie one za torebke) i bardzo marszczone z roznymi koronkami, falbankami itp...
Po wczorajszej wizycie w muzeum antropologicznym, gdzie byla cala historia panstwa Majow dowiedzialm sie ze obecnie w Gwatemali zycje wiele roznych plemion Majow i kazde ma swoj wlasny jezyk i inny stroj.. tak wiec Maj z Majem moze sie nie dogadac.... No i komieczne jest to, ze po 18tej jak zajdzie slonce miejscowi chodza w kurtkach a ja nadal w koszulce samej bo mi jest cieplo. Chociaz nastwilam sie, ze bedzie cieplej a jest tylko jakies 25C.

Najbardziej jednak podobalo mi sie muzeum tekstylne, gdzie bylo pokazane jak kiedys tkano materialy i ze ta technika nie zmienila sie do dzis w malych wsiach. Domunuje tu tkanie i haftowanie, druty ale szydelko nie jest znane tu :-( Misternosc haftowania zatkala mi dech w piersiach.... u nas w Europie nikt nigdy nie mial tyle cierpliwosci by wyszywac takie cudne rzeczy. Co wiecej za czasow Majow styl ubrania odzwierciedlal status spoleczny - np wiesniacy chodzili przepasani tylko bialym kawalkiem materialu w pasie i mieli cos a´la majtki, kupcy mogli nosic juz bardziej ozdobne szaty a takze bizuterie a im ktos mial wiecej ozdob na turbanie na glowie tym bardziej wyzej byl w hierarchii spolecznej.

Widzialam tez w jedym z muzeow dane ksiakzi Majow - to takei skaldane harmonijki zapelnione pismem obrazkowym - z daleka wyglada to jak komiks z rysunkami. Jak sie okazuej za pomoca 800 znakow wszystko udawalo sie w miare zapisac.

Najbardziej zadziwia to ze wszecie jest duzo panow stojacych z bronia i nei sa to tylko policjanci czy tez wojskowi - czasami z jakims karabinem stoi sobie cywil. Wiekoszosc sklepow jest okratowana i jest tylko mala dziurka przez ktora podwanay jest towar - tak bylo przynajmniej w Gwatemala City.... moze w mniejszych miejscowosciach nie ma az takiej przestepczosci.

Miejscowi sa przemili - usmiechnieci i nie narzekaja na to, ze tak ciezko maja, bo srednia pensja to rownowartosc ok 130-150 USD. Pozostaje mi tylko dziekowac Panu Bogu, iz nie jestem blondynka tylko brunetka - wtapiam sie bowiem w miejscowych i spokojnie moge byc uznan za Gwatemalke, ktora od pokolen nie zmieszala sie z nikim o krwi indianskiej. Na ulicy tez widac duzo czystych rdzennych Idnian, i czystych bialych ale i tak wiekoszosc stanowi mieszanka krwei bialej i indianskiej tzw ladinos.

Teraz juz jestem a Antigua i dzis prawdopodobnie wspinaczka na jakis wulkan jak tylko zejda z nieba chmury. W hotelu w Gwatemali spotkalam sie z Markiem, ktory przyjechal na kilka dni i teraz wspolnie zwiedzamy.

Kolejne wiesci za jakis czas a pisac mozna do mnie na edyta_t@wp.pl albo edyta.talacha@gmail.com

poniedziałek, 5 stycznia 2009

Gwatemala - Panama - Przygotowania

Za kilka dni wyjazd i tym razem postanowiłam pisać bloga zamiast wysyłać znajomym maile. Mam nadzieję, że to ułatwi sprawę :-)