czwartek, 22 listopada 2012

Sydeny - Uluru sr 14.11.2012

Pobudka o niebotycznej 5 rano, bo o 6.20 podjezdza po nas busik, by zabrać nas na lotnisko. Mamy wylot o 9.45 i dobre 3h lotu. Ponieważ meilsimy wydrukowane jzu karty pokładowe – to bagaż zdaje się samemu. Należy gopolozyc na wadze – nastepuje sprawdzenie, czy miesci się w normach, potem podkłada się pod czytnik karte pokladowa i automat drukuje kwity do naklejenia na bagaż. W Europie tego jeszcze nie widzieliśmy – ale to kwestia czasu, bo coraz bardziej nastepuje outsorcing wielu rzeczy na podrozujacyh, by zmniejszyć koszty ich obsługi. Tym razem lecelismy Qantasem – wiec posiłek i picie w cenie. Tylko zaserwowana kanapka znow z chlebem tostowym i niestety zabrakło dla nas miejscowych jabłek. Może i dobrze – bo sa tu wszystkie bardzo blyszczace, czyli nawoskowane, a to przecież nie jest zbyt zdrowe.
Lecielismy nad prawdziwa pustynia – wszystko rude a od czasu do czastu koryta wyschniętych rzek. Pustkowie totalne. Mezowi udało się sfotografować jezioro Erie (mamy nadzieje, ze dobrze myslimy). W Ayers Rock – nazwa angielska,Uluru - aborygenska – przywital nas ogormny upal (40C?). Odberalismy od razu na lotnisku samochod. Zaryzykowalismy i bez ubezpieczenia pelnego. Mamy nadzieje, ze żadne stworzenie nam nie wpadnie pod samochod ani w nic nie wiedziemy. Dostalismy tez wyzsza klase pojazdu niż rezerwowaliśmy – mamy Toyote Corolle zamiast Yaris. Jest nowa i niebieska! Ma trochę zarysowan, które panu zareklamowaliśmy, żeby potem nie było na nas. Pan nawet nie raczyl podejść i cih sprawdzić – tylko podpisal nasz papierek z uśmiechem na twarzy. Prosto z lotniska ruszyliśmy do Ayers Rock Resort – jedyne miejsce na tym pustkowiu, gdzie można znaleźć jakiś nocleg. Wybralismy najtansz a opcje – Pioneers’ Hostel. Za 2 lozka w pokoju wieloosobowym na 1 noc zaplacilismy 92AUD. Normalnie tyle kosztuje pokoj w motelu, gdzie ma się kuchnie i lazienke do wlasniej dyzpozycji. No coz – takie sa prawa monopolu tutejszego. Rekord cenowy bije tu jednak woda – 1l kosztuje 6AUD, podczas gdy w Sydney można kupic 1,5l za ok 1,5AUD. Najgorsze jest to, ze Ayers Rock Resort stanowią 2 czy 3 hotele oraz kilka sklepow – wszystko rzadowe należące do parku narodowego. Wszystko to zostało wybudowane na ziemi należącej do Aborygenow – do plemienia Anangu. Co to jest Uluru? Najkrocej – ogromna skala pośrodku pustyni. Kiedys zyli tu Aborygeni (mieszkając dosłownie w małych wgłębieniach tej skaly). To była ich ziemia ale w 1770r Australie odkryl kapitan James Cook, zas w 1788r zalozono tu brytyjska kolonie karna nazywając ja Sydney. Od tej ppry zaczęto powoli zabierać Aborygenom ich ziemie i spychając ich coraz bardziej w glab kontynentu o ile przezyli wielka epidemie ospy, która zdziesiatkowala miejscowa ludność. Aborygeni dziela się na wiele plemion i kazde z nich ma swój wlasny jezyk – tu leglo moje pojecie, ze zycja tylko na pustyni i w buszu, Czlowiek cale zycie się uczy:-) Miejscowa ludność była traktowana przez kolonizatorow jako tania sila robocza a z drugiej strony byli tez bardziej okradani z swych ziem, bo niali potrzebowali coraz wiecej do upraw i hodowli bydla. Dopiero w 1967r Aborygenom – w ich własnym kraju od wiekow – przyznano obywatelstwo australijskie! Zas po protestach w latach 70tych oraz wielu procesom sadowym w 1992r pierwsze plemie Aborygenow dostalo zwrot swej ziemi. Od tego momentu pozostale plemiona zaczely się domgac zwrotow swych terytoriów. Efektem jest to, ze na mapie Australii prawie caly srodek jest zaznacozny jako „terytorium aborygeńskie” i de facto żaden bialy bez pozwolenia rzadowego bądź zaproszenia Aborygena nie powinien tam wchodzić. Z drugiej strony na ziemiach „odzyskanych” znajduje się wiele zabytkow (jak Uluru na przykład) oraz zloz naturalnych. Rzad Australii bez zgody Aborygenow nie może nic zrobić na ich terenach ale „biali” jak zawsze interes potrafią zrobić. Plemie Anangu ma swoja ziemie – ale warunkiem jej zwrotu była dzierzawa Uluru na 99 lat przez rząd ausutralijski. Efektem jest powstanie miasteczka turystycznego Ayers Rock obok Uluru. Za wszystko trzeba placic wysoko – nawet za bilety wstępu, które na szczęście sa az na 3 dni, Czesc dochodow przeznaczana jest dla plemienia Anangu, które niestety ale prawnie odpowiada za każdego przebywającego tu turyste. W 2010r jedna osoba zginela wspinając się na szczyt Uluru – i oczywiście odszkodowanie musieli wyplacic Aborygeni, choć gro dochodu czerpie rząd. Z mego punktu widzenia – to bardzo niesprawiedliwe. Jest i druga strona medalu całej tej sytuacji – Aborygeni zaczeli się bardzo bogacic, co widać chociażby po tym jak sa otyli. Po prostu plemie dostaje pieniądze a nikt nie pracuje. Dodatkowo rząd wspiera ich pomagając przy budowach domu (zgodnie z tym, co wcześniej pisałam państwo każdemu obywatelowi musi dac jakiś dach nad glowa), dostają samochody. Nagle swiat się im odwrocil po latach upokorzenia. Ale to nie prowadzi do niczego dobrego – sa strasznie rozpici. To chyba wynika z braku sensu zycia – czyli jakiejs pracy, która mieliby zrobić – i tego,ze maja pieniądze za nic nie robienie. Naprawde sytuacja patowa powstala – i sama nie mam pomysłu, jak wyjść z tego tak, by wilk był syty i owca cala. Chyba Aborygeni byliby najszczęśliwsi, gdyby ich James Cook nie odkryl, bo cywilizacja białych zniszczyla ich tozsamosc całkowicie. Zrobila się jakas ogromna dygresja – ale może dzięki temu latwiej będzie zrozumieć czytającym osobom jak tu naprawde jest. Po ulokowaniu się w hotelu – ruszyliśmy do centrum handlowego, gdzie jest spożywczy, 2 knajpki, poczta i jeszcze gora 4 sklepy. Musialam kupic sobie jakies nakrycie na glowe, bo niestety zapomniałam zabrać z Polski. No i znow zaczely się problemy z pęcherzem moczowym – to chyba na zmiane temperatury na az 40C. W przeciągu godziny bylam chyba z 10 razy – Maz na szczęście wszystko cierpliwie znosi, choć do upalu musi się trochę przyzwyczaić. Za duza roznica temperatur bowiem.
O 16tej był pokaz tancow aborygeńskich – zostaliśmy wiec, bo nas to zaciekawilo. Było naprawde interesujące. Tańczyli panowie. Przed każdym tancem był wstep o nim. Akompaniament stanowilo stukanie dwóch bumerangow. Panowie zas tańczyli i spiewali jednocześnie. Jak to wygląda? Sa to proste układy, które wszyscy powtarzają jednocześnie, bądź momentami każdy robi swa wlasna sekwencje podobna do reszty. Jest dużo nawiazan do ruchow zwierzat, czyli z czym mieli oni na co dzień kiedys do czynienia.
A potem nastapil glowny punkt programu – czyli dotarcie do Uluru. Trzeba przejechać kilka kilometrow, zaplacic za 3 dniowy bilet i dotknąć skaly. Sa wyznaczone trasy zwiedzania – szlaki. Wybralismy niestety najkrótszy,bo było już pozno i do zmierzchu nie udaloby się nam obejść ego momumentu – to jest dobre 3 do 4h. Był tez upal, do którego się jeszcze nie przyzwyczailiśmy plus moja czesta potrzeba toalety. Kiedys można było się wspinac na wierzchołek – obecnie jest to zabronione, bo z jednej strony – jak pisałam wyżej miejscowi Aborygeni nie zycza sobie tego z powdow religijnych, zas z drugiej – jest to bardzo niebezpieczne. Skala jest bowiem bardzo gladka i dodatkowo ciagle skwar.
Choc z daleka skala wygląda na jednolita – de facto ma wiele dziur w sobie. Poza tym jej struktura to wiele małych rydych kamyków skleionych twarda masa skladajacac się jakby z rudego piasku. Erozja spowodowala, ze jest w niej wiele dużych wglebien, gdzie mieszkali Aborygeni. Mezczyni mieli swoja jaskinie, panie były oddzielnie w swojej (tu było dużo wglebien swiadczacych, iż były to prymitywne zarna), nastoletni chłopcy – obok jaskini wojownikow, zas pod jedna skala w zagłębieniu – starszyzna. Na samym końcu szlaku zas było zagłębienie, gdzie zbierala się woda. Wszystko wiec było bardzo przemyślane: panowie polowali, panie zbieraly owoce i rosliny oraz gotowaly. W niektoeych miejscach były również slady dymu oraz malowidla.
Turystow zas cale tlumy – przegląd globu w jednym miejscu. Mi pozostaje tylko wierzyc, ze nie bedepokazywana na filmie instruktazowym pt „Czego nie wolno robic”, gdzy musiałam w jednym miejscu zrobci siusiu, schodząc z wyznaczonego szlaku a potem doczytałam się informacji, ze to miejsce jest pod nadzorem kamer.
Na zachod slonca podjechaliśmy w miejsce skad widać zarówno Uluru jak i Kata Tjuta, do którego cchemy się wybrać jutro. To kolejne miejsce religijne Aborygenow. Upal się tak nam dal we znaki, ze kompletnie nie byliśmy glodni – spozywalismy tylko ciagle wode, bo tak duże slonce było. A w naszym 4 osobowymm pokoju sa dwa pietrowe lozka – i mamy po przeciwnej stronei przemila Ormianke, która urodzila się już w USA. Do towarzystwa zas bardzo dziwny Chinczyk z Hong Kongu, który caly dzień spal ze swym telefonem i aparatem w lozku a wieczorem zostawil na nim totalny bałagan i zniknal na jakas impreze. Pozostaje nam tylko mieć nadzieje, ze jutro będzie mniejszy upal – ale to chyba watpliwa sprawa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz