czwartek, 6 grudnia 2012

Uluru –Kings Canyon czw 15.11.2012

Wczorajsze przebywanie w sloncu troche dalo nam w kosc – ale najwazniejsze, ze nie potrzebuje tak bardzo lazienki, wiec mozemy dalej zwiedzac. Rano zaczepil nas w pokoju nasz dziwny Chinczyk – zachciało mu się trochę opowiedzieć o sobie. Rozmowa utwierdzila mnie w przekonaniu, ze jednak cos z nim nie jest tak albo raczej to kwestia, ze chyba jesteśmy z dwóch roznych swiatow i innych pokoleń. Spakowalismy nasze plecaki i poszlismy zrobić sobie sniadanie na dworzu obok kuchni hostelowej. I okazało się, ze pryz stoliku obok siedza Polacy – malzenstwo z kilkunastomiesieczna corka Jagoda z Bielsko Białej. Podziwiam ich – bo spia pod namiotem, gdyż obsluga hotelu nei zgodzila się na umieszczenie ich w wieloosbowym pokoju a za dwojke nie chcieli placic az takiej astronomicznej kwoty. Jak przystalo na rodakow – dużo narzekania zwłaszcza na Uluru i tutjesze ceny. No dużo w tym prawdy jest. Jeszcze przed 10ta rano siedzieliśmy w samochodzie i jechaliśmy do Olgas – czyli po aborygensku Kata Tjuta. To jest kolejny kompleks skal znajdujących się na pustyni.
W drodze napotkala nas mala burza piaskowa – trudno było zobaczyć niebieskie niebo poprzez wszędzie znajdujący się rudy piasek. Kierowal Krzys, którego podziwiam za odnajdywanie się w każdych warunkach atmosferycznych i temperaturowych.
Z daleka Kata Tjuta jest również imponujaca i trzeba pamietac, ze temperatura dziś siegala powyzje 40C, wiec niektóre szlaki sa otwarte tylko do 11tej rano i dopóki temperaturya nei siega wiecje niż 36C. My byliśmy zbyt pozno, by zrobić Doline Wiatrow, wiec zrobilsimy jakiś pośredni. Dobrze, ze miałam czapke, bo było naprawde nie do wytrzymania. Wykazalam się tez mala roztropnoscia – wybrałam się w klapkach, bo sadzilam, ze trasa będzie wylozonym chodnikiem jak było to w Uluru. Niestety tu trzeba brac absolutnie adidasy albo inne buty sportowe.
Mi się tez bardziej podobalo Kata Tjuta – bo, nie jest to jedna skala tylko grupa kilku skla i można wejść pomiędzy nie. Jak zwykle wokół cale tlumy turystow i nie sposób choć 5 min być samemu na szlaku albo zrobić zdjecie, bez udziału innych turystow w nim.
Ruszylismy dalej – i caly czas widzielsimy tylko daleko beignaca droge, rudawo-czerwony piasek oraz jakies male krzaczki roslinnosci. Samochod mijaliśmy średnio jeden na 30 min.
Przy drodze zas znaki drogwe, których raczej w Polsce nie spotkamy: uwaga wielbłąd czy tez uwaga kangury – często dotyczące obszaru po 5km czy 10km.
Po ok 80km dotarliśmy do Curtin Springs – to pierwszy jakikolwiek dom od Uluru!. Jest tu tez motel, stacja benzynowa oraz restauracja. Zatankowalismy i trochę pokręciliśmy się po tej zagrodzie (nie wiem bowiem, jak to nazwac). Calosc ma wiecej nzi 1mln akrów pierwszy osadnik nazwal swoja siedzibę Stalin Springs z racji swych socjalistycznych pogladow ale sotatecznie zmienil na Curtin (nazwiskojakiegos australijskiego polityka). Podziwiam, ze z jakies 100 lat temu, tkors na takim pustkowiu zlaozyl sobie farme bydla. Co wiecej – zyla tu cala rodzina. Taki dom musial być w zupelnosci samowystarczalny, bo do najbliższego sąsiada było pewnie ze 100km. Po prostu kolejny dowod na to, jak specyficzni ludzie przyjezdzali do Australii, wiec wspolczesni po kims te geny przecież maja i dlatego sa takimi indywidualnościami.
Odleglosci do najbliższy miejscowości – a raczej osad z 1 gospodarstwem sa drastyczne i trzeba mieć zapas benzyny oraz wody, by nie ugrzeznac na jakims pustkowiu, bo dojście po paliwo może zabrać z 2 dni.
W naszym przypadku – to 132km – zgodnie z znakiem przy drodze. I naprawde nie ma sensu zastanawiać się nad cenami benzyny – choć jest o dorby 1 AUD drozsza niż w dyzych aglomeracjach, tylko zawsze mieć min pol baku i nie schodzić poniżej. Na tym odcinku nic nie spotkaliśmy orpocz jakichś zabitych kangurow na poboczu, wielu porzuconych popsutych opon samochodowych oraz kilku samochodow. Bylko 42C na zewnątrz – tak wskazywal samochod – wiec nawet nie chciało się nam zatrzymywać na jakims parkingu, by rozprostować nogi. Kings Creek, gdzie ostatecznie dotarliśmy – to bardoz ciekawa historia. Malzenstwo osiedlilo się na pustyni w latach 80tych i można powiedzieć, ze pierwsze lata to jak dawni osadnicy – mieszkanie w namiocie, bez bieżącej wody i elektryczności. Wychowali 2 dzieci. W dostępnej informacji o tym miejscu obydwoje szszycili się aborygeńskimi korzeniami. Zastanawiam się jedynie na ile jest to chwyt reklamowy a na ile w rzeczywistości sa dumnie z tego, ze może w 20% posiadaja krew Aborygenow. Na zdjęciu – jakso nie było widać rysow charakterystycznych dla człowieka aborygeńskiego. Prowadza farme wielbladow ale obecnei chyba bardziej zyja z tego, ze turyści zatrzymują się po drodze do Kings Canyon, by cos zjeść i odpocząć bądź przenocować. Jest tez kilka osob zatrudnionych – glownie skośnookie panie na kuchni. Wlasciciele założyli tez fundacje, która zbiera pieniądze, by dzieci z okolicznych wiosek Aborygenow wysylac do szkoły do Adelaide. Jestm bowiem problem z ludnoscia miejscowa – nie czuja potrzeby edukacji, tylko zyja w zamkniętych swych wioskach. Trudno mi samej się opowiedzieć, czy to jest dobre czy zle? W długim okresie czasu może wszyscy Aborygeni zaczna uciekać do miasta i totalnie zatracac swa tozsamosc. Z drugiej strony jednak – edukacja pozwoli im wlaczyc o swoje prawa, by po raz kolejny „biali” nie wykorzystali ich. Tak jak to w zyciu jest – prawda po srodku. Zjdelismy tu tez cos na cieplo. Wyszly nam najdroższe hamburgery w Australii – po 15 AUD za sztuke!
Jadac z Kings Creek dalej – natknelismy się na cale stado dzikich koni. Po prostu przeszly sobie przez nasza pusta droge. Wcale nie były wychudle a wręcz w doskonalej formie i maily pieknia lsniaca sierść. Wcale nie baly się aparatu i mogliśmy je uwiecznić.
Dojezdzajac do Kings Canyon zaczyna się pasmo gor George Gill – po prostu zaczyan się robic ciut bardziej zielono i na widnokręgu bardzo długie i plaskie góry. W Kings Canyon znow monopol rzadowy – czyli jeden ośrodek z pokojami od apartamentow po pokoje wieloosobowe. Rozpietosci cenowe – astronomiczne. Dostalismy pokoj 5 osobowy – czyli 3 lozka pojedyncze i loze malzenskie, które zajelismy. Dopisalo nam szczęście, bo nikt inny nie został nam dokwaterowany, wiec mielismy calosc dla siebie. Była lodowka ale po tym upale w drodze nie za wiele rzeczy nadawalo się do wstawienia. Maslo było w formie płynnej jak i czekolda, która na szczęście dalo rade schlodzic. Krzys najbardziej był zadowolony z posiadaengo w lodowce pokojowej mleka. Czasami smieje się, ze jest mlekopijca oraz cukrozerca. Niestety w naszym mega ogormny pokoju nie dzialala klimatyzacja i musieliśmy wrocic na recepcje. Pani obiecala przyslac nam pana zlota raczke do naprawy. I rzeczywiście po gora 15min pojawil się u nas typowy Australijczyk. Akcent miał „z buszu” – jak to okresil Maz. Szybko nam naprawil – po prostu trzeba było odsunąć odpowiednio nawiew i cos zrobić na zewnątrz. Nie wypuscilsimy go jednak szybko, bo z checia odpowiadal na nasze pytania. Widziane przez nas konie – sa rzeczywiście dzikie i jest ich wiele w buszu. Kiedys uciekly człowiekowi białemu i teraz zyja sobie na wolności. Był tez bardzo dyplomatyczny w kwestii Aborygenow. Z jednej strony wszyscy placa na ich utrzymanie, bo rząd im buduje domy, daje samochody w ramach zadośćuczynienia za przeszlosc. Ponieważ nie zapracowali na to własnymi silami, to nie szanują tego. Stad wiele porzuconych wrakow na bezdrożach. On sam był dwa razy w przeciągu ostatnich 2 lat w wiosce Aborygenow – tylko i wyłącznie dlatego,ze został zaproszony przez osobe z niej. Normalnie – by pojechać do takiej wioski, to trzeba mieć pozwolenie rzadowe. Wyjatek to wlasnie jak zaprasza Aborygen. Jak oni zyja? Maja to samo jak w każdym miasteczku „białych” – domy. Czasy zycia w buszu już się skonczyly. Ponoc ostatnia para zyjaca w ten sposób „osiedlila się” w latach 70tych. Rzad naprawde ma problem z Aborygenami – dużo im daja a oni nic nie robia. Caly czas jest to forma „wynagradzania” za przeszlosc. Sama nie wiem, co zrobić, by wyjść z tej sytuacji tak patowej. A na koniec dnia – znow Krzys był na recepcji – zatrzasnal klucze wejściowe do pokoju a poszedł kapac się z samochodwymi:-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz