czwartek, 6 grudnia 2012

Kings Canyon – Alice Springs pt 16.11.2012

Pobudka rano – by jak najwcześniej zacząć wspinaczke w Kins Canyon. Pani w recepcji uczulala, ze to bardzo trudna trasa – najgorszy jest poaczatek, gdzie sa schody.
Dla nas to był po prostu spacer. Az strach pomyslec, jakei przerażenie ogarneloby Australijczyka, gdy musiałby wejść na Giewont, gdzie jest odcinek po lancuchach. Tu pierwszy etap – rzeczywiście schody ale to sa kamienia posklejane betonem i idzie się bardzo bezpiecznie. Trasa była cala na 4h – my zrobiliśmy ja o cala 1h szybciej. Byloby może i krócej, gdyby nie zamilowanie Meza do fotografowania:-)
Weszlismy na sama gore kanionu i trzeba było ja obejść – schodząc drugim jego zboczem. Troche jak na patelni bylo – na szczęście niebo dziś zachmurzone i temperatura ok 36C.
Momentami było bardzo spadziście i nie nalezalo podchodzić do krawędzi – grozilo bowiem spadkiem w przepasc. Mimo wszystko zycie w takim kanionie się toczy – jest dużo drzew (niestety nie rosna takie duże – krzew wielkości sporego bzu rosnie az…. 400lat!!!), niestety trzeba uwazac na ziemie.
Nam się udało spotkać jaszczurke – kolorem bardzo się wkomponowywala w rudo-czerwone glazy kanionu. Wszedzie również był spiew ptakow tylko niestety turyści potrafią go często zagluszyc. Najgorsze jednak same muchy – wszędzie i co gorsze – najchętniej weszlyby do oczu. Mozna się namachac rekami a one i tak niewzruszenie siedza i nic sobie z tego nie robia. Zaczelam się zastanawiać, czy muchy tu były zawsze, czy tez jest to kolejny prezent „białych osadnikow”. Obstaje raczej przy tym drugim. Choc pszczoly musiały tu byc i wcześniej, wiec może i muchy tez? Trzeba będzie to koniecznie sprawdzić. Widze, ze rosnie mi liczba pytan i problemów, które trzeba będzie zweryfikować. Byliśmy ok 9.30 znow w naszym hotelu – jedynie po to, by zatankować oraz wziąć prysznic. Spocilismy się bowiem trochę w tym sloncu a przed nami jeszcze dziś droga az do Alice Springs. Po drodze znwo zatrzymaliśmy się w Erldunda – znow rodzinna „zagroda” po srodku pustyni. Tu jednak chyba jest bardziej turystycznie, bo stacja benzynowa pod dachem a nie jedynie dwa dystrybutory na otwartej przestrzeni. Jest tez bar fast food’owy oraz restaruacja, w której znajdowala się bardzo ciekawa informacja
Co wiecej – sami widzieliśmy osobe keirujace, które zakupują piwo i jada dalej. Natknelismy się tez tu na 8-osobowe wycieczke z Rosji. Krzys podejrzewa, ze jedna z pan jest bita przez meza, bo maila strasznie poobijana twarz. Moim zdaniem – miała wypadek i teraz wszystko się jej goi. My kupiliśmy jedynei frytki, aby cokolwiek przegryzc, bo przy takich upałach jesc się bardzo nie chce a jedynie rozsadek nakazuje. A i Maz oczywiście kawe, która okresilabym jako cukier z kawa:-)
Poobserwowalismy tez miejscowych. Jak zwykle potrafią wyjść na bosaka z samochodu i pojsc tak do sklepu. Na stacje podjechal tez jedne samochod, który chyba nie miał klimatyzacji, wiec pasazerowie wystawili sobie nogi na zawnatrz przez okno. Totalna beztroska. Poza tym akcent pracujących tu osob jest inny niż do tej spory słyszeliśmy i trzeba się bardzo wsluchiwac w to, co mowia. Zaczelam się zastanawiać jak dzieci z takich odludzi chodza do szkoły. Krzys jak zwykle na wszystko miał odpowiedz – nauka radiowa a teraz pewnie online przez internet. No tylko, czy tu jest dostep do internetu? – nie sprawdziliśmy tego. I gdzie potem te dzieci jak dorosną poznają swoje drugie polowki?
Dotarlismy wreszcie do Alice Springs. Pierwsze wrazenie – czy to była jakas wojna? Duzo budynkow bowiem ma ogormne ogrodzenia i często z takiej pofałdowanej blachy. Wszedzie sucho – nawet biegnaca przez srodek miasta rzeka jest wyschnieta. Przy drzewach często stoja baniaki z woda, by zasilac drzewa a ja początkowo myslalam, ze to smietnki:-) Zaczelismy od znalezenia lokum do spania. Podjechalsimy do jednego hsotelu – ale tam było spanie w przyczepie kempingowej i ze slaba klimatyzacja. Podjechalsimy do motelu, który wskazywala nam nawigacja. I tu było lepiej – udało się nam nawet wytargować cene, mieć darmowy dostep do internetu oraz jutro sniadanie w cenie noclegu. Mamy tez kuchnie – ale przy tym upale naprawde nie chce się za bardzo jesc zwłaszcza cieple rzeczy. Milismy naprawde szczęście – to był ostatni wolny pokoj. Okazalo się również, ze pan wlasciciel jest Hindusem ale urodzil się w Nowej Zelandii. Ma jednak nadal rodzine w Indiach i często tam jeździ – wiec mielismy wspólny temat do rozmowy i podstawe do negocjacji ceny:-)
Rozpakowalismy się i ruszyliśmy w miasto. Najpierw supermarket i zakupy, gdzie można było kupic konsery pdo marka Spam, co się bardzo spodobalo Krzysiowi. W sklepie widać jzu sezon przedswiateczny – zielone lancuchy, czerwone bombki i Mikolaj na saniach, a na zewnątrz przecież upal. Taki dysonans, do którego jest mi ciężko się przyzwyczaić, bo nie ma sniegu a Swiety Mikolaj jest, wiec jak przyjechal skoro ma sanie??:-) Przeszlismy tez kolo poczty – gdzie w zyciu nie widziałam tylko skrzynek poste restante.
Na ulicach kreci się tez dużo Aborygenow – w większości sa otyli (zapewne dużo jedza a mało pracują). Mieszkaja w budynkach komunalnych, które wybudowalo państwo australijskie. Musze powiedzieć, ze komfort naprawde jest niezły, bo jest nawet klimatyzacja i wszytsko wygląda na nowozbudowane. Jak dojezdzalismy do centrum to widać było, ze w niektórych dzielnicach sa wręcz oznaczone osiedla aborygeńskie. Samo Alice Springs sprawia wrazenie, ze biali odgradzają się od Aborygenow, bo się ich boja a z drugiej strony, nie mogą ich stad wyrzucić. Strach wynika z tego,z e oni strasznie pija, cpaja narkotyki i potem sa nieobliczalni. Potrafia ponoc zdemolować z zewnątrz czyjs dom bądź chcieć się pobic z kims. Musi cos w tym być, bo bardzo czeszto jeźdza po ulicach samochody policyjne.
Nam bardzo podobaly się malunki na starcyh zniszczonych budynkach. Dzieki nim miasto wygląda bardziej kolorowo a brzydkie i szkaradne budynki – zakryte. To graffiti jest celowo robione i zawsze opowiada jakas historie – nie sa to jakies „mazgroly” nastolatkow jak to często jest w Polsce.
Trudno było zrobić zdjęciem Aborygenom. Krzys nie miał smialosci. Rozumiem to doskonale – bo to jakby ktoś chciał zrobić zdjecie mi, gdy stoje pod rotunda w W-wie. Slonce jzu zachodizlo, wiec wrocilsimy do hotelu, zwazywszy ze po 19tej jest zamykana brama i trzeba wklepywać jakies kod

1 komentarz:

  1. trudno się dziwić aborygenom - skoro przez wiele lat prowadziło się taką politykę, oddzierało się ich z ich ludzkiej godności. to mniej więcej taka sama droga jak biali postępowali z Indianami w USA. Tam tez alkohol przyczynił sie do ich degradacji

    Michał

    OdpowiedzUsuń