poniedziałek, 12 listopada 2012

Motuoapa – Wellington – wt 6.11.2012



Nie musieliśmy się wcześnie wymeldowywać z hotelu, bo pan z recepcji powiedział wczoraj, ze możemy zostać do kiedy chcemy, bo przyjechaliśmy poznym wieczorem. Bardzo mile z jego strony ale i tak ok 10 tej byliśmy w samochodzie, by dalej eksplorować NZ. Zaczelismy od pobliskiego jeziora Taupo, bo Motuoapa lezy bowiem nad nim. Miejscowosc liczy gora 30 domow – wszystkie w bardzo podobnym stylu i często nawet nie sa ogrodzone, piękne ogródki.




A nad Taupo mielismy okazje zobaczyć piękne widoki i udało się nam uwiecznić czarnego labedzia, który domagal się chyba od nas czegos od jedzenia a my niestety nie mielismy





Pognalismy dalej do Tuarangi. Na początku wizyta w tutejszym punkcie informacyjnym, gdzie zaopatrzyliśmy się w mape oraz udzielono nam informacji, co do szlakow gorskich oraz zarekomendowano jeden, który trwa ok 1,5h i ma piękne widoki. Wykorzystalismy tez goscinnosc tutejszej miejskiej bibloteki, gdzie jest za darmo internet a jeśli ktoś ma swój wlasny komputer to jest specjalny pokoj do pracy. Moglismy tu na Skype porozmawiać z Rodzicami i dac znac, ze zyjemy i mamy się dobrze. Przy okazji pierwsza styczność z dwoma osobami strice Maorysami. Jeden pan na recepcji bibloteki – mega rozmiarow i klasa wagi sumo. Drugi pan przyszedł korzystać z bibloteki i miał cala twarz w tatuażach maoryskich no i wszedł jedynie w skarpetkach, bo Maorysi zdejmują buty wchodząc do domow. Rozmawiali miedzy sobą po maorysku – niestety nic nie rozumieliśmy z tego oprócz „Ka ora” – czyli dzień dobry.
W tutejszym supermarkecie zobaczyliśmy substytut ziemniakow – kumara (na zdjęciu w kolorze naszych burakow) oraz drugie miejscowe warzywo – ale niestety nie pamiętam nazwy jego.





Przeszlismy się po uliczkach scislego centrum miasta, gdzie jest to może 5 ulic na krzyz i gora 40 sklepow , które oczywiście sa otwarte tylko do 17tej. Jest to wszystko wielkości może targowiska przy Hali Banacha w W-wie i my mielismy wrazenie, ze jesteśmy na jakiś dzikim zachodzie w prowincjonalnym miasteczku, które powstalo gora 20 lat temu. Najbardziej ubawil nas miejscowy kosciol, bo  jednoczy az 3 wiary – metodystów, prezbiterian i anglikanów





Ekumenizm w 100%:-)
Jadac do Tuarangi były przepiękne widoki – tak jak już pisałam – jest plasko a od czasu do czasu wyrastają góry, które sa porosniete zielona trawa i drzewami. Takie krajobrazy jak we Wladcy Pierscieni, który tu był wlasnie kręcony. Jazda albo dolinami albo po tych zboczach gor – lepiej nie liczyc liczby zakretow a niektóre sa takei ostre, ze ograniczenie jest do 25km/h przy nich





Szlak wybrany przez nas w Tuarangi był naprawde piękny – szliśmy przez mini dzungle, gdzie bylo slychac spiew wielu ptakow. Widoki  a potem mineslismy jakas rzeczke i przeszliśmy przez most, dzięki któremu mogliśmy się uwiecznić, bo można było polozyc aparat na jego balustradzie





Zaczelismy wchodzić w krótkim rękawku, bo było cieplo, potem trzeba było zalozyc już polary, za jakis czas kurtki az przyszedł czas i na czapki oraz rękawiczki, bo tak strasznie wialo. Do sniegu nie doszliśmy na szczęście, bo chyba bym zamarzla.  Widoki były niezapomniane – Krzys średnio co piec minut powtarzal: „Jak tu jest pięknie” – no bo on jest miłośnikiem gor a tu takie widoki.





Szlak mielismy zrobić w 2,5h – wyszlo 3h, bo maz jest hobbysta zdjęć ale mielsimy tez mini postoj na posiłek i ciepla herbate z termosu.
Jadac dalej do Wellington trafiliśmy na znak drogowy „uwaga kiwi”. Niestety – jak mowi przewodnik, ten ptak nielot jest już prawie na wymarciu i ciężko spotkać go na wolności. Nie mniej jednak jest symbolem tego kraju i nawet obywatele nazywają siebie „Kiwi” a nie Nowozelandczyk. Wiekszosc rzeczy ma w swej nazwie kiwi i tak mamy: kiwi bus, kiwi bank, kiwi restaurant, kiwi car rentals, etc….





Kolejny symbol Nowej Zelandii to owce – jak się jedzie to widać wielkie polacie ogrodzonych pastwisk z zielona trawa i małymi białymi kulkami – czyli owcami, które z daleka wygladaja jak porozrzucane kamienie. Od czasu do czasu pojawiają się czarne plamy  - to krowy, które wystepuja tez w innych barwach: bialo-czarne jak u nas w Polsce, brazowe, biale, jasnobeżowe, bialo-brazowe. Wypatrzylismy tez pastwiska z lamami oraz sarnami i jeleniami.
3




Jadac po tym kraju ma się wrazenie, ze tutejsi ludzie sa dużymi indywidualistami – to można zobaczyć po tym jakie sa domy – każdy jest inny. Często każdy ma swa nazwe, która jest wypisana na skrzynce pocztowej, które często stoja samotnie przy drodze a dom jest gdzies daleko na gorze badz gdzies za waska kreta drozka. Najbardziej jednak wprawilo nas w osłupienie jedno ogordzenie pastwiska – cale bowiem było obwieszone butami. Naprawde nie mamy pojęcia o co chodzilo tu właścicielowi i skad wytrzasnal taka liczbe butow





Zawinelismy do Wanganui, które nas bardzo urzeklo. Wreszcie otarliśmy się trochę o historie – były tu budynki z końca XIXw i jakakolwiek stara czesc miasta. I co najważniejsze dla mnie – o stare budynki się tu dba i nadal sa eksploatowane w przeciwieństwie do Polski, gdzie stare rzeczy sa niszczone i wyburzane.





Z racji bycia pasażerem zaczelam przysypiać ale Krzys mnie obudzil na zwiedzanie starej stacji kolejowej w Otaki, by rozprostować nogi. Stacja ma ze 100 lat i nadal jest uzywana. Rozkład jazdy pociagow miesci się w dwóch linijkach – bo chodzi tylko 1 pociag dziennie: w jedne dni z Auckland do Welligton, by następnego ten sam wracal z Wellington to Auckland. I o dziwo – tu tez się pociągi spozniaja, bo była kartka z infolinia, gdzie zadzwonić, by sprawdzić, czy będzie on punktulanie





Udalo sie nam dotrzeć ok 21ej do Wellington ale znalezienie noclegu to walka z wiatrakami. Dobrze, ze mamy miejscowy numer pre-paida na komorke, wiec po kolei zaczelismy obdzwaniać wszystkie hostele, by ostatecznie chyba w 10tym znaleźć wolny pokoj.  Umowilismy się, ze będziemy w ciągu 30min i by dla nas potrzymano miejsca.  Hotel jest w dość specyficznym budynku – wymalowany jest on bowiem w paski jak u zebry.  Nie da rady go nie zauwazyc.
A jakie jest Wellington – od razu widać, ze bardziej tętni tu zycie, bo o 21tej jeszcze można kogos zauwazyc na ulicy i sa jakies knajpy otwarte.





Mnie znow zdziwilo, ze ja jestem w kurtce i rozważam zalozenie czapki na glowe a miejscowe panie paradują z golymi nogami i nawet w strojach iscie letnich. Jak widać punkt odczuwania zimna zależy bardzo od tego, gdzie się mieszka. A zsamej stolicy Nowej Zelandii zapamiętam nowy trend w butach – bo zobaczyłam takei cudo na wystawie sklepowej i tylko patrzeć jak się pojawi to w Europie





PostScriptum
Przepraszam za opóźnienie ale jesteśmy ciagle w drodze – przejechaliśmy już więcej niż 1,2tys km i sporo jeszcze przed nami – tzn tylko 2 dni więcej w NZ, bo u nas teraz wlasnie sobota i już po 11tej rano. Siedizmy w knajpce i zamieszczamy informacje na blogu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz