piątek, 9 listopada 2012
Singapur – sb 3.11.2012
Po dobrych 13h lotu z Londynu dolecieliśmy do Singapuru na godzine 15ta tutejszego czasu. Zwiedzanie zaczelismy od znalezienia…… toalety, by moc zrzucic nasze zimowe ubrania i zalozyc krótkie spodenki oraz T-shirty. Tutaj temperatura bowiem powyżej 31C oraz ogromna wilgotność z racji morza oraz kropiącego deszczu. Singapur państwo-miasto lezace na wyspie (aczkolwiek ma jeszcze kilka malusieńkich innych). Jedyne polaczenia z stalym ladem to dwa mosty graniczne z Malezja oraz licznie przylatujące tu samoloty w drodze do Australii i Nowej Zelandii na tankowanie paliwa. Zgodnie z tym, co twierdza przewodniki – jest to chyba jedno z najczystszych miast swiata i mega uporządkowane. Zas pocztowka miasta – jest budynek skaldajacy się z 3 wiezowcow i nagorze polaczony tarasem z basenem. Nie mielismy czasu, by wjechać tam winda – wiec zrobiliśmy zdjecie tego cuda.
Na ulicy nie uświadczy się zadnego papierka a zucie gumy jest prawnie zabronione (nawet wwozic jej tu nie można!). Ale jak zwykle zawsze się znajdzie ktoś, kto lamie prawa – bo na schodach ruchomych zobaczyliśmy przyklejona jedna. Zapewne była to jakas akcja protestacyjna opozycji
Z tego co przeczytałam w przewodnikach to od lat 60tych rzadzi tu ta sama partia a opozycja nie istnieje. Jest to takie status quo – ze obywatele Singapuru maja wiele dodatkow (np. państwo w pewien sposób doplaca / gwarantuje mieszkania obywatelom) a w zamian za to partia nieprzerwanie jest u steru władzy – tak, ze obecnie premierem jest syn wcześniej panującego premiera od czasu upadku kolonializmu.
Coz tu można zobaczyć?
Wieżowce, wieżowce, i jeszcze raz wieżowce a w nich sklepy z mega eksluzywnymi markami z całego swiata. Trafilismy akurat na sobote po południu – wiec to był chyba szal tutejszych zakupoholikow. Aczkolwiek Krzys twierdzi , ze w tygodniu może tu być jeszcze gorzej. Wszedzie tlumy ludzi i ogromne korki. Obywatele Singapuru to w większości potomkowie wcześniej tu przybyłych Chinczykow, Hindusów, trochę Malezyjczykow, Anglikow i innych Europejczykow . Czasami miałam wrazenie, ze jestem na lotnisku, bo zwykle tam mieszjaa się ludzie z roznych państw – a tu widać to na ulicy.
Mieszanka iscie wybuchowa ale wszyscy od wiekow trzymają się wśród swoich, bo trudno spotkać skośnookiego Hindusa. Co więcej wszyscy mieszkaja w dzielnicach wyznaczonych jeszcze przez pierwszego „gubernatora” angielskiego pana Raffelsa w XVIIw. Taka mieszanka skutkuje tym, ze Singapur ma kilka urzędowych jezykow: angielski, chiński, malajski, co doskonale widać na wszystkich informacyjnych napisach, ze sa minimum w 2 jezykach – angielskim i chińskim. Taki kociol, spowdowal, ze wyksztalcila się miejscowa odmiana angielskiego – tzw singlish. Słyszeliśmy go wielokrotnie i dalo rade zrozumieć pojedyncze słowa angielskie, bo reszta to domieszka chińskiego.
Wplyw państwa jest obecny wszędzie – nie sposób wielu rzeczy zrobić, bo jest totalna kontrola – wszyscy posłusznie przechodzą przez ulice, pary nie trzymają się za reke ani nie caluja (zakazane!), wszędzie ruchome schody no i te swiecace wieżowce. Nawet ludzie mieszkają w budynkach, które maja więcej niż 30 pieter. W tym wszystkim az trudno zobaczyć slonce.
Zieleni prawie wcale nie ma – za droga jest tu ziemia. Sa może 2-3 parki i to wszystko – nie licząc pol golfowych i boisk tenisowych. Najbardziej wprawiające w osłupienie jest metro, bo:
- bilety kupuje się samemu w automatach – jest interaktywna tablica i się naciska na niej stacje docelowa, wsadza pieniądze / karte kkredytowa i wyskakuje bilet nabity na karte magnetyczna, która można potem po zużyciu zwrocic w automacie, by odzyskac 1 dolar singapruski
- można nabic sobie tez na karte magnetyczna jakas sume pieniędzy, a potem wsiada się do autobusu . metra i trzeba ja dotknac do kasownika, a gdy się wysiada – znow dotkac, by automat stwierdzil jaka sume pieniędzy należy zdjąć z karty. Pelna automatyzacja!
- żeby wsiąść do wagonu metra – to nie takie proste, gdyż miejscowi się bardzo tlocza. Tak wiec na większości stacji sa zaznaczone na peronach kreski, gdzie należy stać a gdzie jest miejsce dla wychodzących. Co więcej – tory sa totalnie odgrodzone oslona, by chyba nikt nie popelnil samobójstwa. Tak wiec pociąg musi tak się zatrzymać, by drzwi wagonu znajdowaly się dosłownie w tym samym miejscu, gdzie sa drzwi przesuwane oslony
- w wagonach metra sa interaktywne mapy, ze zapala się swiatelko, na której stacji teraz się metro zatrzymuje oraz z której storny będą się otwierac drzwi.
Razem z Krzysiem stwierdziliśmy, ze Singapur nas przytłacza swa megalomania, rozmiarami budynkow, budowlami super nowoczesnymi. Poza tym wszystkie panie sa mega bezgustownie ubrane – widziałam pania ubrana w grube czarne rajstopy a do tego zalozone klapki japonki na obcasie. Jak widać obecność swiatowych marek ubraniowych nie wiele tu pomaga. A oznaka statusu jest posiadanie pani do sprzątania z Filipin, które można przyrownac to sytuacji w Polsce w kwestii pan do sprzątania z Ukrainy.
Jedyny skrawek, który się nam podobal, to stara dzielnica chinska, gdzie sa może 200-letnie budynki z niezliczona liczba knajpek serwujących mega dziwne rzeczy – np. sprasowana wieprzowinę.
W wąskich uliczkach sa tez cale linie małych barkow serwujących wlasnie ugotowane rzeczy a przed nimi linia stolikow, gdzie można usiasc. W takiej jadłodajni najwazniesza rzecza jest…. paczka chusteczek higienicznych, bo gdy się ja polozy na stoliku to wiadomo, ze stolik jest zarezerwowany. Potem można isc spokojnie i zobaczyć serwowane potrawy w barkach, zamowic i powiedzieć, do którego stolika maja być przyniesione.
Na tej samej ulicy – tylko trochę wcześniej jest swiatynia hinduska – trafiliśmy akurat na jaks procesje. Na jakies platformie był ustawiony posag jednego z hinduskich bogów, który był ubrany w zlote szaty i siedział pod jakas altanka mega oswietlona. Calosc ciagnal samochod meag kolorowy i przybrany. Wokół był tlum ludzi, spiewy, i glosna muzyka. Dla mnie mily powrot do mych Indii – dla Krzysia ich namiastka. I co zadzwilo mnie bardzo – swiatynia hinduska sasiaduje z meczetem – a przecież w Indiach te wiary bardzo się zwalczają.
W dzielnicy chińskiej zwiedziliśmy tez swiatynie buddyjska – nota bene nazywa się ona tlumczac na polski: Swiatynia Zeba Buddy. Liczylam zobaczyć, gdzies ten zab buddy – ale nie było go Zastalismy za to złotego budde siedzącego w centrum swiatyni oraz na każdej ze stron swiatyni – rozne wcielenia buddy.
Lacznie jest ich 100 i żaden posazek się nie powtarza! Roznia się glownie trzymanymi w reku atrybutami – a to kwiatek, a to listek, berło, owoc, itd….
Czas nam uplynal bardzo szybko i musieliśmy wracac już na lotnisko – co zabiera więcej niż 1h, nawet gdy jedzie się meterem i byliśmy dosłownie ostatnimi pasażerami jacy zostali zabrani na pokład samolotu. Musimy powiedzieć, ze Singaupr Airlines ma super menu, mega wygodne siedzenia. Każdy tez ma swój wlasny ekran i pilot, by moc grac, sluchac muzyki, czy tez wybrać jeden z 250 filmow do obejrzenia – od Hollywood po kino chińskie i singapurskie. Przed nami było dobre 10h lotu.
A i najważniejsze – co można przywieźć na pamitake z Singapuru – kota machającego lapka – zapewne jak większość rzeczy – made in China:
Wiecej – co porabimay w Nowej Zelandii nastapi wkrótce – po prostu mamy mało czasu na pisanie, bo ciagle jesteśmy w drodze a ja tez kieruje samochodem
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz