poniedziałek, 12 listopada 2012

Matamata – Motuoapa – pn 5.11.2012


Dalismy sobie trochę odpocząć – i pobudka dopiero o 8 rano. A na sniadanie sprobowalismy wczoraj kupionego miejscowego dżemu z jeżyn oraz z … rabarbaru. Naprawde wyśmienity! Potem ulokowaliśmy się w tutejszej kajpce z Wi-Fi, by porozmawiać przez Skype z rodzina w Polsce. Roznica czasowa jest dla nas wlasnie idealna – bo o 10tej tutejszego czasu jest 22 w Polsce ale jeszcze dzień wcześniej. Ale najważniejsze – dziś mój debiut kierowcy – chyba nie było tak strasznie skoro do tej pory zyjemy. Jedynie nadal w glowie mam jeszcze Krzysia, który ciagle mowi – „trzymajs ie bardziej prawej” albo „nie wiezdzaj na pobocze”. Ale niestety momentami jest ciężko, bo miejscowi jezdza jak wariaci i spokojnie powyzje dozwolonego maksimum 100km/h w obszarze niezabudowanym. Stan drog – idealny, nie sposób zepsuc resory w samochodzie a co więcej – dużo napraw drog po zakończonej tu zimie. Ostrzezenia o naprawie zaczynają się jakies 2km przed pracami a pracują gora 3-4 osoby i nikt nie stoi z lapoata w reku jak to ma miejsce w Polsce – tylko każdy cos robi i to punktualnie do 17tej. Jak doczytałam w przeowdniku – Nowa Zelandia jest pierwszym krajem na swiecie, który dal prawa wyborcze kobietom – 1893r, oraz pierwsze państwo z wprowadzonym systemem emerytalnym, który jest tu od 1898r( mam nadzieje ze nie pomyliłam dat, ale obydwa zdarzenia miały miejsce w latach 90tych XIXw). Może jeszcze kilka faktow historycznych o NZ: - w 1840r miał jedynie 2tys osadnikow i to jedynie w jednej miejscowosci, by w 1850r mieć już 22tys i dodatkowe 6 osad! A jeszcze większy wzrost nastapil po odkryciu zlota w I polowie lat 60tych XIXw - Nowa Zelandie odkryl w 1642r Holender Abel Tasman , ale gdy tu przyplynal to Maorysi zabili mu 4 członkow załogi – wiec postanowil zawracać. W 1769r doplynal tu Anglik James Cook i rozpoczal się okres handlu miedzy Anglikami, Francuzami a Maorysami. Handel polegal glownie na tym, ze Europejczycy wymieniali muszkiety na tutjesze futra zwierzat upolowanych przez Maorysow. Efektem tej wymiany była prawie calkowita eksterminacja Maorysow, którzy w plemiennych wojnach zaczeli uzywac muszkietow. Prowadzenie wojen miedzy plemionami było tradycja, gdyż panowie musieli się moc gdzies wykazac swa walecznoscia i honorem. W tych wojnach prawdopodobnie zginelo 20tys spośród 85tys Maorysow, których było w 1769r. W 1840r było ich juz tylko 70tys. - w 1840r Maorysi podpisują umowę z Wielka Brytania i Nowa Zelandia stala się kolejna kolonia tego państwa - i juz naprawde ostatni interesujący fakt – stan na 2009r – 4,4mln mieszkancow a w 1986r było to 70,3mln owiec, wiec na każdego obywatela przypadaly 22 owce! Ponieważ owce emitują dużo metanu (no coz po prostu …. pierdza) to rząd chciał tu wprowadzić podatek od owiec (raczje od ich wydzielanych gazow) tzw FART TAX, by ograniczać emisje metanu i przeciwdzialac dziurze ozonowej. Ale ten pomysl skonczyl się fiaskiem, bo przecież to ograniczyloby populacje owiec a tym samym glowne zrodlo dochodu wielu tutejszych obywateli. Wracajac do teamtu glownego – to zwiedzanie zaczelismy dziś od odwiedzenia typowej wioski Maorysow – której nazwy nie jesteśmy w stanie poworzyc bo sklada się az z 27 liter:
Na szczęście można tez uzywac wersji angielskiej - ta krotsza na gorze, bo Nowa Zelandia ma dwa jezyki urzędowe: maoryski i angielski. W wiosce nie spotkaliśmy jednak zadnego 100% Maorysa – większość to jakies mieszanki z Europejczykami a pozostali byli w pracy, wiec ciężko było kogos wypatrzeć na uliczce oprócz turystow z aparatami. Aby wejść do wioski – niestety ale trzeba zaplacic 30 NZ$ od osoby. Pieniadze na szczęście ida do budżetu wioskowego tej spolecznosci i stanowią ich wspólny budżet. W chwili obecnej Maorysi tak jak w dawnych latach maja swoja „pa”, a jeśli kiedyś rząd zabral jakas ich rdzenna ziemie – to bardzo często ja odzyskują i stanowi ona wspolna wlasnosc danego klanu / plemienia Maorysow. Często w miastach sa specjalne sklepy z produktami robionymi przez Maorysow z danego plemienia albo możliwość zorganizowania wycieczki, zakwaterownia w takiej wiosce. Zasada bowiem jest, ze w wiosce Maorysow może mieszkac jedynei osoba, która udokumentuje ze wsrd swych przodkow miała kogos z tego wlasnie plemienia / osady. W tej sytuacji Krzys i ja nie mamy szans zamieszkac w Tewhakarewarewatangaoteopetauaawahiao, co by pewnie nie zmiescilo się w rubrykach wiekoszosci dowdow:-) Byliśmy kolo 12tej i akurat wtedy była opcja wycieczki z przewodnikiem – wiec skorzystalismy z tego, by dowiedzieć się więcej o Maorysach. Wioska jest o tyle specyficzna ze lezy na obszarze gejzerów i działalności wulkanow. Bardzo często przy danym domu jest jakas dziura a z niej wydobywa się siarka bądź jakies zrodlo z goraca woda – do 200C. Jak dla nas to jak mieszkanie w srodku dzialajcego wulkanu. Jedna z rodzin musiala opuscic swój dom, bo pod kuchnia zaczela się wydobywac goraca woda. No ale sa i pozytywy – gotowanie. Bierzmey jakies meisa, przyprawiamy, wkładamy do garka, przykrywamy a potem tylko stawiamy w takiej dziurze, skad leci para z siarka i zostawiamy na 2h. Do tej pory tak gotuja miejscowi i ponoc wcale nie czuc od jedzenia siarka a wręcz jest to bardzo zdrowe.
Co więcej – kapiele w tutejszej lekko osiarkowanej wodzie dzialaja ponoc rewelacyjnie na zdrowie. Jako przykład ma sluzyc prawie 100-letnia mieszkanka tej wioski, która codziennie 2 razy się kapie w tej wodzie. Naprawde podziwiamy ludzi, którzy maja odwage mieszkac w takim miejscu i wdychać codziennie powietrze z lekkim zapachem siarki oraz mieć z okna widoki na dziury, z których dymi bądź leci jakies bloto.
W samym centrum wioski znajduje się budynek, w którym maja miejsce wszystkie ważne dla mieszkancow wydarzenia – my dziś trafiliśmy na pogrzeb, gdzie zgodnei ze zwyczajem zmarly przez 3 dni lezy w trumnie i każdy może go odwiedzić. Sa tez ponoc specjalne spiewy. Troche to jak kiedys w Polsce było. Tylko tu sa bardzo male domy i ciężko byłoby zmiescic dużo osob, wiec wykorzysuje się do tego budynki wspólne.
W tej malej wiosce – gora 30 domow – znajduja się az 2 koscioly – rzymskokatolicki oraz anglikański. Jak historia mowi – wodz Maorysow kazal kiedys stanac wszystkim poddanym w kolejce i naprzemiennie podzielil, kto będzie anglikaniniem a kto wyznania rzymskokatolickiego, bo nie widział roznicy miedzy tymi dwoma wiarami. Po zwiedzaniu z pania przewodniczka udaliśmy się jeszcze na wlasna wycieczke wokół wioski, by zobaczyc więcej gejzerow a było ich naprawde wiele i często pojawialy się karteczki, ze obok temperatura ziemi to 100C i nie należy schodzić z kladki, która prowadzi szlak. Natura jest naprawde zadziwiajaca i az strach pomyslec, co dzieje się we wnętrzu ziemi, w czym utwierdzila nas wizyta w Waiotapu Thermal Park. Tu sa gejzery – jeden na przykład codziennie punktualnie ok 10.30 ma erupcje – niestety nie widzieliśmy, bo byliśmy po południu. Ale za to Krzys zrobil tu tyle zdjęć, ze spokojnie moglby być z tego wydany album o parku A naprawde jest tu tyle cudow natury, ze nawet mi było trudno wybrać tylko jedno zdjecie do bloga – stad dwa. Jest wiele dziur w ziemi, z których wychodzą rude bądź zolte ciecze, parujące rude wody i rozgrzane kamienie, ze chyba mozna byłoby na nich jajecznice usmazyc. I wszędzie lekki zapach siarki
Urzadzilismy sobie mini piknik na parkingu i od razu mielismy towarzystwo ptakow podobnych do naszych wróbli oraz drugi – identycznych jak sikorki, tylko zamiast zoltego koloru pior maily tu brazowo-rude. Kompletnie nie baly się nas , bo chyba zyja na codzien z turystami i czekaja na okruchy. Z pelnymi brzuchami pognalismy do kolejnej atrakcji - wodospadu Huka. Z tablicy informacyjnej dowiedzieliśmy się ze ten jeden wodospad dostarcza 20% energii elektrycznej w Nowej Zelandii. Jest naprawde gigntyczny i woda w nim plynie z ogromna sila.
Musimy powiedzieć, ze wszystkie szlaki turystyczne i oznaczenia atrakcji sa tu perfekcyjnie zrobione – zawsze minimum 1km przed atrakacja pojawia się brązowy znak informacyjny ja zapowiadający, potem jest parking dla samochodow i tablica informacyjna opisujaca dany punkt, szlak dojścia do glownego punktu. Tylko pozazdroscic. Jazde po tutejszej autostradzie można okreslic jak – wszystkie pasy sa twoje, bo średnio raz na 10 min można zobaczyć kogos jadącego… bywaja momenty ze przez dobra godzine nei ma zadnego samochodu. A za oknem zielone rowniny i co jaksi czas wystajaca gorka porosnieta drzewami
Nocowalismy w Motuoapa na jeziorem Taupo, bo tu Krzys zaczal mi przysypiać, gdyż nie miał nic do roboty siedząc jako pasażer. Jak zwykle wyladowalismy w przypadkowym motelu przy glownej trasie. Jak zwykle sypialnia z malym aneksem kuchennym i lazienka. Zastanawiam się, czy standardem sa tu łazienki bez kafelkow – po prostu na scianie takie plyty z pcw albo plasitku. No ale może to standard hotelowy po prostu. I wychodzi tez cala brytyjskość - zawsze dwa oddzielne kurki na wode ciepla i zimna, wiec trzeba zatykać umywalke korkiem i sobie napuscic wody, bo alternatywa jest albo poparzenie rak albo ich zamarzniecie. Tutejsza nowość – kurki do prysznica, który im bardziej się kreci tym cieplejsza woda i więcej. Mam nadzieje, ze poniższe zdjęcia wyjasniaja w zupelnosci to, co napisałam:-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz