Musielismy byc gotowi na 8 rano, bo musielismy sie stawic na autobus do Damaszku o 8.30.
Cale 3h dorgi do Damaszku przegadalismy z niejakim Alim. Jest Berberem i uzalal
sie nam na swa zone. Naprawde niezla zolza z niej i facet ma z nia ciezkie zycie, bo: ta nie gotuje, nie sprzata, nie ten tego... a tylko ciagle oglada TV. Sam Ali ma przy tym 15 owiec i 4 wielblady, ktorymi musi sie na codzien zajmowac. Zdebialam, gdy usyszlam cene wielbada - 1 szt to ok 4tys USD! Ale zycie na pustyni, czego nie musimy dodawac, to nie je bajka...
Po przyjezdzie do Damaszku razem z Alim zabralismy sie taksowka do centrum. Ali jechal w tym samym kierunku, ale na targ, by zakupic zywnosc dla swej trzody nie chlewnej. Kompletnie nie kumamy, czemu trzeba jechac praswie 300 km az do stolicy po trawe. To chyba kolejny niewyjasniony przypadek arabskiej filozofii.
Rozlokowalismy sie w tym samym hotelu, co za pierwszym razem - mamy nawet ten sam
pokoj :-) Szukalismy innych opcji ale niestety standard nie adekwatny do
ceny.
Pozegnalismy sie z Alim, ale jak sie okazalo nie na dlugo, bo gdy
czekalismy na zamowione szisz-kebaby przy stoliku wcisnietym miedzy dwa
zaparkowane samochody, Mirek wylowil go z tlumu "biznesmenow" przechadzajacych sie uliczka targowa. Szedl bardzo smutny, ale gdy nas zobaczyl, polbezzebny usmiech ropromienil jego marsowe oblicze beduinskie ;)
Troche sie czulam skrepowana, bo... bo Ali popatrywal mi dlugo i gleboko w oczy, a ponoc zgodnie z berberska tradycja, jesli kobieta odwdziecza sie dlugo utrzymywanym kontaktem wzrokowym z mezczyzna tzn, ze jest nim zainteresowana. Inna sprawa, ze Mirkowi tez dlugo i gleboko patrzyl w oczy ;)
Po drugim i juz naprawde ostatecznym pozegnaniu Alego udalismy sie do
dzielnicy Damaszku, ktora znajdowala sie na pobliskich zboczach gor.
Chcielismy sie koniecznie zapuscic w rejon, gdzie drugiego turyste trudno spotkac.
sie domki, balagan, brud i oczywiscie prawie zero angielskiego. Wpadlismy rowniez na pomysl, by wejsc na jakis miejscowy minaret, by zrobic zdjecie panoramy okolicy. Gdy wreszcie trafilismy na jeden z dosc wysoka wieza, rozpoczelismy pertraktacje wejscia. Mi od razu zabroniono (czyzby zadna baba nie weszla nigdy na minaret?). Pozwolono Mirkowi, ale jako, ze wlasnie wylano cement na minaretowych schodach musielismy sie obejsc smakiem - meczet bylw remoncie.
Udalismy sie zatem pieszo w kierunku centrum.
Na prosbe mego znajomego Jacka o dostarczenie zdjecia zrobionego 7 lat
temu z jednym panem sklepikarzem na souqu - rozpoczelismy poszukiwania jegomoscia,
by mu wreczyc zdjecie. Niestety z racji braku dostepu przez 2 dni do netu bylam swiecie przekonana, ze to chodzi o Damaszek - a to niestety byla Palmira. Ale moze uda sie to wyslac do hotelu Bel w Palmirze, gdzie bylismy i przekaza te cenna pamiatke w odpowiednie rece;)
Wypuscilismy sie jeszcze pod wieczor na ostatnie zakupy na suqu, by wydac syryjskie funty. Jutro ruszamy do Jordanii - a gdzie zakonczymy dzien - nie wiadomo:).
Mirkowa prognoza na jutro: nie ma prognozy, bo nie jestesmy w Jordanii, a
zdalnie spoza granic kraju zwiedzanego Mirek nie potrafi :-(
Edyta, a ten przystojny pan na zdjęciu z Tobą to kto? Mirek, Ali czy jeszcze ktoś inny?;)
OdpowiedzUsuńobstawiam ze tym panem ze zdjecia jest nieszczesliwy Ali choć w tym momencie bardzo szcześliwy.
OdpowiedzUsuńSzkoda ze nie byliscie na gorze Casio gdzie sa tarasy widokowe i wspaniała panorama damaszku (patrz zdjecia poczta).A byliscie na dobrej drodze...