niedziela, 20 lutego 2011

Liban - weekend w Bejrucie (19-20.02)

Wystartowalismy z w-wy punktualnie o 12.40 wchodzac do samolotu na final call,z przesiadka w Paryzu.Sprawnie wyladowalismy w Bejrucie o 21.30 tutejszego czasu. Temperatura ok. 20C, a miejscowi w kurtkach z futrem:-)Taksowka za 15 USD dotarlismy do naszego milego hotelu Embassy w centrum dzielnicy Hamra. Trzeba przy tym zauwazyc, ze tutejsi kierowcy tak napieraja jeden an drugiego podczas rajdowej jazdy, jakby chcieli mu sprzedac berka :)Trzymaja sie za pojazdem przed soba doslownie na grubosc lakieru. Na przeciwko hotelu mamy rosyjska knajpe Kazkaja! Po zrzuceniu bagazy w pokoju i szybkim przebraniu ruszylismy na wieczorny spacer promenada wzdluz Morza Srodziemnego. Pierwsze wrazenie o Libanie po przejazdzce taxi oraz spacerze, ze wszyscy sa tu bogaci. Takiej liczby hammerow i samochodow z wyzszej polki to chyba doswiadczylismy wczesniej w Omanie. Promenada ponadto jest punktem obowiazkowym przejazdu orszaku weselnikow wychylajacych sie przez okna swoich aut i trabiacych jak wsciekli. Sobotnie zwiedzanie bylo noca - wiec stanu czystosci nabrzeza nie mozemy poswiadczyc, ale woda morska na pewno byla przejrzysta. No i ludzie na promenadzie wszyscy okutani w puchowki i czapki podczas gdy Mirek paradowal w t-shircie :)
Spacerujac bulwarem natknelismy sie na cale mnostwo wedkarzy. Najbardziej podobaly sie nam bulwarowe lawki wykonane z mozaiki i sponsorowane przez rozne firmy - moze by tak u nas w Sopocie zaadoptowac kilka siedzisk ;)
Oprocz bulwaru chcielismy zobaczyc tutejszy odpowiednik paryskiego Champs Elysees nazywany tu Solider. Jeden z miejscowych tak nam to zachwalal, ze ponoc to miejsce jest znacznie piekniejsze niz paryski odpowiednik. Niestety okazalo sie nie do konca prawda. Nasz godzinny spacer zakonczyl sie w jakiejs super nowoczesnej dzielnicy pelnej pozamykanych sklepow z wyzszej polki i braku zywego ducha na ulicach. Powrot do hotelu okazal sie ponad 1.5h tulaczka, bo mapa kompletnie nie koresponduje z tym, co jest napisane na tabliczkach z nazwami ulic. Ponadto miejscowi chcac pomoc wprowadzaja dodatkowy zamet. Udalo mi sie na jednej ulicy uchwycic 3 tabliczki z trzema roznymi nazwami! Co wiecej przewodnik jaki mamy ze soba radzi, by zawsze miec przy sobie telefon miejsca, do ktorego sie jedzie, by w razie czego taksowkarz mogl zadzwonic i dopytac o droge dojazdu. Nie pomagal nam rowniez fakt, ze o godzinie 1 w nocy wylaczane jest oswietlenie uliczne, co skutkuje nie egipskimi, ale bardzo zblizonymi libanskimi ciemnosciami...Ostatecznie dzieki spotkanemu Francuzowi pracujacemu w Bejrucie dotarlismy do hotelu, skad udalismy sie do ponoc najlepszego (tak nam mowil pan baraman z baru) w Bejrucie o nazwie Danny's. Wszyscy mlodzi mowia bardzo dobrze po angielsku zas wiekszosc po francusku (kiedys Francja miala tu swoj mandat Ligi Narodow nad tym terenem. Wybor drinkow w barze oszalamiajacy! Ale... brak polskiej wodki:( Mozna sprobowac co najmniej 3 marek rosyjskich a i nawet Becherovki. Moze warto rozwazyc handel naszego Polmosu z Libanem? No i jeszcze jedno - tu nadal mozna palic a knajpach... Ech stare czasy u nas ;)

Dzis byl dzien tzw pobudki naturalnej - czyli bez budzika... co skonczylo sie powstaniem o godzinie 12tej czyli pora na Aniol Panski :) Nim sie wygrzebalismy z hotelu bylo po 13tej, czyli zajac gotow - mozna zaczynac;) Slonca dzis prawie nie widzielismy - za to byly przelotne oberwania chmur.

Pierwszy punkt programu - pozne sniadanie. Zgodnie z poleceniem pana barmana z wczorajszej knajpy, ruszylismy w kierunku przybytku o nazwie BarBar. Jest to siec tutejszych libanskich fastfodow, gdzie mozna zjesc z 10 rodzajow roznych szaszlykow z mielonych mies i wiele potraw tutejszej kuchni. My wybralismy sobie prawie pol menu do testowania. Stol wyraznie sie uginal;) Furore zrobila rzecz tak banalna jak... siekana pietruszka z kawalkami pomidora polana oliwa i dodatkiem soli i pieprzu. Po prostu palce lizac! Na dodatek miesa rewelacyjnie przyprawione i humus rozplywajacy sie w ustach. Mi najbardziej podobalo sie cudo - paski jakiegos warzywa w kolorze rozowym. Jak sie okazalo to jest rzepa zabarwiona sokiem z burakow.
Jako, ze jestesmy rasowymi turystami, ktorzy rzadza sie swoimi prawami, czesc rzeczy zapakowalismy sobie na pozniej. Ot tak, co by przypominac sobie ten smak w ciagu dnia;)

Przerwa w ulewach pozwolila nam podjac decyzje o marszu do tzw "Pigeon rocks" - czyli 2 czy 3 skal w zatoce, o ktore rozbijaja sie morskie fale. Ulewa poki co nas oszczedzila, ale nie oszczedzil nas porywisty wiatr urywajacy wprost glowe. Z urwanymi glowami dotarlismy do skal, ktore sa naprawde olbrzymie. Ledwo zdazylismy zrobic zdjecia, nastapilo kolejne oberwanie chmury, ktore zalalo miejsca urwanych glow ;) Pierwsza z brzegu taryfa ruszylismy do bejruckiego National Museum. Gdy dotarlismy Mirek stwierdzil, ze winno nazywac sie arechologiczne i po 3 min zginal z sal. Prawda jest taka, ze sa tam jedynie rzezby, monety i wszelkiego rodzaju skorupy uzytkowe, troche bizuterii - wszystko z czasow przed narodzeniem Chrystusa. Mozna by sadzic, ze nowozytny Liban nie wydal na swiat zadnego zdolnego malarza, rzezbiarza czy muzyka. Co do tych ostatnich, to sluchajac tutejszego radia mozna odniesc podobne wrazenie ;) Cale szczescie, ze sa tez zeuropeizowane stacje radiowe nadajace tez "ludzka" muzyke.
Mi najbardziej spodobaly sie pudelka z przyborami do makijazu z okolo 3500 r pne. Nawet teraz posiadanie takiego cudenka byloby niekiepska rzecza.
Po 20min wizycie w muzeum ruszylismy na piechote w kierunku naszego hotelu. Po drodze wstapilismy na tutejszy hipodrom, gdzie wlasnie trwaly przygotowania do wyscigu. Jednak wczesniejsza ulewa spowodowala, ze hipodrom wygladal jakby byl przygotowany do walki koni w blocie;) Nam nie chcialo sie jednak czekac i zwinelismy sie predziutko dalej.

Idac glowna ulica minelismy 4 czolgi, ktorych nie pozwalaja tu fotografowac - ale dzieki naszej pomyslowosci prawie kazdy jest zarejestrowany;). Czolgi stoja chyba w celach propagandowych, ze dzielne wojsko jest i czuwa. Bylo takze kilka punktow wojskowych kontroli w pelnym zamaskowaniu, ale nie na tyle dobrym, zebysmy ich nie zauwazyli i nie sfotografowali ;) Wojskowi cichociemni - od siedmiu bolesci...
Znudzeni marszem podjechalismy taxi do hotelu.
Na wieczor wybralismy sie do tzw. downtown na Place d'Etoile, ktory okazal sie wymarlym miejscem z na wpol pozamykanymi knajpami, wiec ucieklismy stamtad do "naszej" tetniacej zyciem Hamry.

I jeszcze garsc spostrzezen i uwag dla co bardziej zainteresowaych:
- zabudowa miasta
Ogolnie wszedzie wiezowce z apartamentami, wysokiej klasy hotele, rozpoczete place budowy (nawet jeden ma wnetrza projektowane przez marke Versace). Pomiedzy nimi puste male place z parkingami dla samochodow i ciecie pilnujacy wozow. Od czasu do czasu trafia sie jaksi stary budynek w oplakanym stanie, badz poniszczone po wojnie domowej pustostany.

- ludzie
Wiekszosc o rysach arabskich: czarne oczy i wlosy, sniada cera, co akurat nie dziwi, ale mozna tez spotkac osoby z niebieskimi oczami mimo sniadej cery i czarnych wlosow. Zdarzaja sie tez ciemni szatyni. Nie wysocy, wiekszosc raczej lekko pulchna.
Zadziwiaja nas jedynie napotykani czarnoskorzy. Naprawde jest ich tu dosc sporo i nurtuje mnie z powodu jakich zawirowan historycznych sie tu znalezli. Dzis spotkalismy tazke skosnookich, zas w kafejce internetowej siedziala pani zasuwajaca po rosyjsku przez Skype'a, z wlascicielami kafejki rozmawiajaca po arabsku i chyba dobra ich znajoma. W Libanie jest ok 4.4mln ludzi, a ponoc 10mln Libanczykow zyje poza granicami. Sa wszedzie - od Brazylii przez Francje, Niemcy itd... Miejscowi twierdza, ze na przyklad wicepremier w Brazyli ma libanskie korzenie.

- zarobki
Sredna krajowa to ok.500USD, zas wynajecie 1-pokojowego mieszkania to takze ok. 500-600USD. Poziom zycia w Bejrucie dosc wysoki, a i ceny na poziomie europejskim. Skad wiec wszycy maja kase i takie samochody, podczas gdy jest tu 20% bezrobocie? Ponoc w rekach libanskich jest kontrola wydobycia diamentow w RPA, finanse mafii wloskiej rowniez - a to juz chyba wiele tlumaczy. Ponadto brak tu klasy sredniej - albo sie jest bogatym albo biednym. Nic pomiedzy...

- religia
Zgodnie z tym, co mowil nam wczoraj pan barman jest tu ok.20 wyznan i kazde z nich ma jakies swoje prawa polityczne. Stad byc moze do tej pory brak tu zamieszek na "egipskiej fali". Na przyklad jesli prezydent jest muzulmaninem, to wiceprezydent czy premier musi byc innego wyznania i vice versa. Fenomenem sa maronici. Jest to odlam chrzescijan chyba z IVwieku, ktorzy schronili sie w libanskich gorach i nie przyjeli wielu postanowien synodow... Stad jakiez bylo zdziwienie wypraw krzyzowych, ktore chcialy uwolnic tutejsze ziemie od innowiercow, a natrafily na... chrzescijan! Mozna na ulicy spotkac panie w chustach na glowie, ale ogolnie wszystko jest dozwolone - nawet calowanie sie na ulicy. Ja osobiscie ubolewam nad tym,ze nie wzielam zadnego zestawu do make-upu, bo wygladam jak szara myszka, podczas gdy panie na ulicy w pelnym zestawie upiekszajacym. Jakby byly non stop przygotowane na jakas nieoczekiwana impreze ;)

- ruch drogowy
prawostronny, ale klaksony w ciaglym uzyciu. Zgodnie z tym co mowi przewodnik najwieksza trudnosc w tej czesci swiata to ruch uliczny. Nas najbardziej bola glowy od stale zatrzymuajcych sie obok nas taksowkarzy, ktorzy trabia, by nas gdzies podwiezc. No istny bejrucki sajgon ;)

Teraz chyba polecimy na jakiegos drinka lub moze... ciacho...:)

PS. A w kafei internetowej podkladki pod myszki z napisem "Logitech" - a to zdaje sie polska firma...

3 komentarze:

  1. No nie... Logitech z Polski... :)
    (specjalnie na przekór komentuję Logitecha a nie resztę hihi)
    mk

    OdpowiedzUsuń
  2. No nie... Logitech ze Szwajcarii...;)My obstawialismy Szwajcarie kaszubska...czyli jednak Polska;)

    OdpowiedzUsuń