Poniedzialek zaczal sie roboczo - czyli pobudka o 7 rano tutjeszego czasu a spac poszlimy ok 2 czy 3 nad ranem w ndz, wiec bylo troche ciezko. Pogoda nie byla zachwycajaca - niebo lekko zachmurzone, ale temperatura ok 18C. Pierwsze rozczarowanie dnia - wszystkie knajpy ok 8 rano dopiero sie otwieraja i nawet nasz BarBar dopiero zaczynal prace. Udalismy sie na dworzec autobusowy Cola, ktory jest...na rondzie, gdzie stoja minibusiki. Niestety panowie z budek kebabowych tu tez byli w powijakach i nasze sniadanie ograniczylo sie do plaskiego placka chleba z tymiankiem. Wsiedlismy w jeden z wehikulow transportowych i ruszylismy do Tripoli. Tu trzeba zaznaczyc, ze w arabskim brzmi to Trablous, co po angielsku oznacza klopotliwy. W naszym przypadku sprawdzilo sie niestety w 100%:( Po wyjsciu z busika okazalo sie, ze Mirek zostawil w nim... swa czapke. Probowalismy zlokalizowac pana kierowce, ale niestety to bylo jak szukanie igly w stogu siana. Ruszylismy wiec w kierunku slawetnej twierdzy. Pytalismy o nia kilku miejscowych, ale ani slowo "citadel" czy "ruins" po angielsku nic im nie mowilo. Probowalismy tez zagadywac po francusku - to konczylo sie odsylaniem w przeciwnych kierunkach. Pytalismy zatem o khala, czyli po arabsku twierdze - sytuacja identyczna. Poszlismy w koncu na bazar, a tu napotkalismy niejakiego pana Samera mowiacego po angielsku. Zaprosil nas do swej knajpy, ale jako, ze mielismy inne plany poprosilismy jedynie o wskazanie wlasciwego kierunku. Wtedy pan szlachetnie wskazal paluchem poszukiwana twierdze. Jak przystalo na budowle obronna byla otoczona "zamaskowanymi" czolgami i krecili sie wokol niej "zamaskowani" zolnierze. Zastanawialismy sie jak mamy ja zdobyc i wejsc do srodka - pokazano nam wtedy szlachetnie paluchem waskie na stope schody i przeparadowalismy przed samym posterunkiem wojskowym. Cala cytadela stanowi obecnie plac budowy - wszystko rozkopane i zero pracujacych. Za wejscie na plac budowy skazowano nas po 5 USD od twarzy. Nie bylo znizek dla kobiet ani studentow, za to mozna bylo wejsc bez kasku ochronnego. Dopiero jak wychodzilismy, to raczylo sie pojawic dwoch miejscowych, by rozpoczac prace polegajaca na posiadywaniu na traktorze. Jedyny plus twierdzy - piekne widoki wokol.
Po zwiedzaniu okazalo sie, ze nie mam przewodnika. Nie bylo go w twierdzy, nie mieli go "zamaskowani" zolnierze ani tyrajay ciezko robotnicy. Droga eliminacji doszlismy do tego, ze zostal u pana Samera. I na szczescie faktycznie tam byl. Swiety Antoni w tym przypadku dal rade ;)Zostalismy zaproszeni na obiad, gdzie zachwycil nas bob z fasola - wszystko razem wymieszane z rewelacyjnymi przyprawami. Probowalismy dowiedziec sie, co mozna zobaczyc jeszcze w okolicach Tripolis... na wszystkie pytania o ciekawe miejsca w okolicy padala optymistyczna odpowiedz: nothing interesting. Jedynie Byblos mial byc warty zobaczenia, ale to dawno juz wiedzielismy. Za zaproszenie na obiad zabulilismy ...20USD :( Ot taka goscinnosc libanska;)
Ruszylismy zatem do Byblos...
Tam czekaly na nas naprawde ogromne ruiny twierdzy, a do tego dawne fenickie, romanskie i bizantyjskie pozostalosci budowli. Calosc robi mega wrazenie, a trzeba miec swiadomosc, ze w Byblos ok. 16 wieku p.n.e. narodzil sie alfabet, z ktorego powstaly alfabety arabski i lacinski. Wczesniej istnialy tylko hieroglify. Dzieki Bybnlos dzien okazal sie absolutnie nie stracony :)
Wrocilismy do Bejrutu ok 18tej i oczywiscie wyladowalismy na kolacji w BarBarze - jak zawsze niezawodne miejsce z przepysznym jedzeniem.
Spostrzezenia, jakie dzis poczynilismy:
-jazda + ruch uliczny
W skrocie: wariactwo, wariactwo, i jeszcze raz wariactwo. Kierowcy pedza tak, jakby byli uczestnikami formuly 1. Ma to swoje dobre strony, bo wszedzie mozna sie dostac stosunkowo szybko a rzadko kiedy na liczniku jest mniej niz 100km/h - nawet gdy stoja:-) Kroluje prawo wiekszego - mniejszy winen zjechac i ustapic wiekszemu-ale z drugiej strony, jesli mniejszy jest sprytniejszy, to prawo wiekszego nie dziala.
- uczestnicy ruchu ulicznego
W ciagu jednego dnia naliczylismy 3 rolls-royce, ok 10 hammerow, multum infiniti i lexusow. Poza tym od groma dobrze utrzymanych toyot, nissanow. Wiekszosc oczywiscie z przyciemnianymi szybami. To jest jedna strona - tzw bejrucka. Druga - to tabor transportowy poza stolica, gdzie mamy arabski sznyt: poobijane, przerdzewiale, wszechobecna bezmarkowosc, drzwi na sznurek, itd...
Przechodzi sie przez ulcie tam gdzie sie chce aczkowliek jest to zwykle walka o zycie: uda sie albo nie. Dobrze wiec zamknac oczy i isc prosto przed siebie.
I na koniec pytanie konkursowe - jaka czesc samochodowa jest najbardziej zuzyta badz najczesciej nadajaca sie do wymiany w libanskich samochodach? Przewidziane cenne nagrody za prawidlowa odpowiedz:-)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Obstawiam klakson:) Zdarzaki czy lusterka bylyby chyba jednak zbyt oczywiste:) Bawcie sie najlepiej jak potraficie i duuuzo piszcie. Z przyjemnoscia podrozuje z Wami wirtualnie:) Moze jakies fotki udalo by sie na bloga wrzucic?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
A.