Dzis pobudka nastapila o 9tej. Po krotkich ablucjach i szybkim sniadaniu zebralismy sie na miasto. Jak zwykle, gdy wyszlismy z hotelu, zaswiecilo slonce. To sie nazywa miec farta. A sprawdzalnosc Mirkowych prognoz pogody na kolejny dzien - 110%! :)Na pierwszy ogien poszedl Gran Mosque bedacy ok 300m od naszego "Barbie" House. W srodku typowo - plac, dwie fotnanny do mycia rak i nog, miejsca na buty. Oczywiscie mi kazano wlozyc spodnice, bo dla kobiet spodnie zabronione. Na glowe na szczescie nakrycie mialam. Wewnatrz meczetu, na lewo od mihraba (wglebienie w scianie pokazujace kierunek na Mekke) znajduje sie ogromnych rozmiarow pomnik / katafalk. Zgodnie z wierzeniami i legendami pochowana jest tu glowa Zachariasza (ojca Jana Chrzciciela). Miejscowi oddaja kult stajac przed nim i modlac sie, albo zakladaja klodki na kratach chroniacych pomnik - ma to im zapewnic blogoslawienstwo Boga.
Niestety z racji piatku - caly tutejszy suq jest zamkniety i malo co otwarte. Nie mielismy wiec pokus, by zatrzymywac sie i ogladac tutejsze dobra do kupienia, a tym samym szybko wszedzie sie przemieszczalismy. Kolejny punkt programu - cytadela. Obydwojgu nam podobala sie bardziej niz ta w Crac de Chevallier. Jest co prawda mniejsza, ale wewnatrz wiecej pozostalo z dawnych budowli. Trafilismy tu przypadkiem na najazd szkolnych wycieczek, dla ktorych stalismy sie nieoczekiwanie...glowna atrakcja. Wszyscy chcieli robic sobie z nami zdjecia. Mirek przezyl totalne oblezenie przez nastolatki, ktore jedynie z nim chcialy rozmawiac. Zastanawialam sie kiedy tylko poprosza go o autografy i adres :-)Musimy stwierdzic, ze zycie gwiazdy chyba jest ciezkie, skoro nam sie to znudzilo po niecalych 2h.
Porzucilimy przewodnik i mapy i ruszylismy prosto przed siebie, bez celu. Zapuscilismy sie w ten sposob w "praska" dzielnice Aleppo, poprzecinana waskimi, wijacymi sie uliczkami, pelnymi radosnie nas witajacych dzieciakow tradycyjnym "welcome" i " what's your name". Szukajac herbaciarni natknelismy sie na kilku panow siedzacych na stoleczkach na chodniku przed cukiernia i raczacych sie wlasnie herbata. Panowie w mgnieniu oka i bez slowa poczestowali nas pyszna, slodka herbata i ciastkami. Poczestunek przyjelismy i ruszylismy dalej, ponownie w kierunku cytadeli.
Wlasnie przechodzlismy obok niej, gdy przemknelo obok nas kilkoro szalejacych mlodych rowerzystow na swoich bike'ach. Wyobrazilismy sobie, ze to z pewnoscia mlodociany gang, ktory stoczy bitwe o przejecie wplywow w miescie ;)
I tu puscilismy wodze fantazji - nastapilaby relacja z bitwy gangow rowerowych podawana na zywo przez Tomasza Zimocha:
"Taaaak, dzisiaj w godzinach popoludniowych nastapi generalne starcie bike gigantow walczacych o wplywy w Aleppo! Na pewno bedzie sie liczyc w tej potyczce mlody, dobrze zapowiadajacy sie gang Airforce Dragons z okolic Souqu. Przeciwko nim stanie z pewnoscia zaloga Oldtimers Citadel, ktora bedzie bronic swego terytorium przy Cytadeli. Ci dzentelmeni z pewnoscia moga liczyc tu na wsparcie Wild Dudes z As Safirach. Przeciez pamietamy slynna jatke z 1978 roku w Homs, kiedy to Dudesi przylaczyli sie do Oldtimersow! Wtedy dostali takze wsparcie samego Al Haar Jamala z Hell Carpenters z Dead Cities! Tym razem nie wiemy po ktorej stronie opowiedza sie w tej rzezi niewiniatek Falafel Bombers, Shawarma Masters i Kebab Lovers. Co prawda Abn All Ahmed z tej ostatniej formacji zadeklarowal swoja bezstronnosc, ale kto wie co sie wydarzy w tej zapowiadajacej sie dzis masakrze w Aleppo!!!
Oj, troche nas tu ponioslo, bo Oldtimers, to po prostu grupka kilku niegroznych zuli stojacych przy smietniku z jednym rozwalajacym sie starym klamotem, a Airforce Dragons, to wlasnie kilku mijajacych nas rozwrzeszczanych dzieciakow na poreperowanych x-bike'ach ;)
Gdy juz wysmialismy sie do woli z tej projekcji, stwierdzilismy, ze czas na posilek. Tym razem urzadzilismy piknik pod cytadela: kurczak z rozna + frytki + sos czosnkowy. Pychota! W miedzyczasie minely nas wczesniej widziane szkolne wycieczki, a Mirek na dobry kwadras stal sie znow gwiazda :-)Pozegnan nie bylo konca! Co wiec mi bylo poczac szarej myszce - postanowilam dzis bezwzglednie zakupic pierscionek, by zyskac nalezny "zonie" szacunek przynajmniej w czesci odpowiadajacy randze szacunku budzonego przez Mirka;)
Najedzeni udalismy sie wiec do dzielnicy chrzescijanskiej, gdzie czesc sklepow z racji pt (dnia swiatecznego dla muzulmanow) winna byla byc juz otwarta. Od razu w pierwszym napotkanym sklepie z bizuteria zakupilam pierscionek i chodze dumna! :-)
Posnulismy sie jeszcze po miescie - po opustoszalych bazarowych uliczkach. Odwiedzilismy kosciol ormianski, roznego rodzaju galerie, sklepy. W tym miejscu z racji liczby dzisiejszych wrazen stwierdzilismy, ze koniec zwiedzania i czas na internet. Nota bene zrobilismy dzis pieszo od 12 do 15km.
Koniec rozdzialu Aleppo i zaczynamy kolejna akcje - Palmyra. Co po drodze - zobaczymy. Mirek na jutro zapowiada 20C ciepla i mozliwe przelotne opady ;)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz