poniedziałek, 28 lutego 2011

Syria - z Palmiry do Damaszku (pn 28.02)

Noc w hotelu Bel byla taka zimna, ze Mirek na swym lozku wygladal jak poczwarka w kokonie - calkowicie zawiniety w koc.
Musielismy byc gotowi na 8 rano, bo musielismy sie stawic na autobus do Damaszku o 8.30. Niestety ten o 8.30 byl juz zapelniony, wiec ruszylismy tym 30 minut pozniej. Po raz kolejny trafil sie nam VIP, ale chwile musielismy poczekac :-) Gdy tak rozmawialismy przy herbacie pojawilo sie 2 panow - bardzo podobni do siebie, ale nie jak rodzeni bracia, a raczej ciepli bracia. Byli to Hiszpanie (moglam sobie porozmawiac w mym ulubionym jezyku obcym). Panowie wprawili nas w nie male zdziwienie - pozyczyli od nas przewodnik, by go poczytac i zrobic sobie zdjecia map. Podrozuja bowiem tylko z bagazami bez jakichkolwiek planow, map i przewodnikow. To jest dopiero hiszpanska fantazja, nie mowiac o temperamencie w innych chwilach ;)

Cale 3h dorgi do Damaszku przegadalismy z niejakim Alim. Jest Berberem i uzalal
sie nam na swa zone. Naprawde niezla zolza z niej i facet ma z nia ciezkie zycie, bo: ta nie gotuje, nie sprzata, nie ten tego... a tylko ciagle oglada TV. Sam Ali ma przy tym 15 owiec i 4 wielblady, ktorymi musi sie na codzien zajmowac. Zdebialam, gdy usyszlam cene wielbada - 1 szt to ok 4tys USD! Ale zycie na pustyni, czego nie musimy dodawac, to nie je bajka...
Po przyjezdzie do Damaszku razem z Alim zabralismy sie taksowka do centrum. Ali jechal w tym samym kierunku, ale na targ, by zakupic zywnosc dla swej trzody nie chlewnej. Kompletnie nie kumamy, czemu trzeba jechac praswie 300 km az do stolicy po trawe. To chyba kolejny niewyjasniony przypadek arabskiej filozofii.

Rozlokowalismy sie w tym samym hotelu, co za pierwszym razem - mamy nawet ten sam
pokoj :-) Szukalismy innych opcji ale niestety standard nie adekwatny do
ceny.
Pozegnalismy sie z Alim, ale jak sie okazalo nie na dlugo, bo gdy
czekalismy na zamowione szisz-kebaby przy stoliku wcisnietym miedzy dwa
zaparkowane samochody, Mirek wylowil go z tlumu "biznesmenow" przechadzajacych sie uliczka targowa. Szedl bardzo smutny, ale gdy nas zobaczyl, polbezzebny usmiech ropromienil jego marsowe oblicze beduinskie ;)
Zasiedlismy z nim przy herbacie. Mirek wzial go w obroty namawiajac, by zastanowil sie nad decyzja o zmianie swojego jalowego zywota z zero-zona. Ja za to utonelam w tym czasie w piekarni obok na sesji fotograficznej etapow wyrabiania malych chlebkow.
Troche sie czulam skrepowana, bo... bo Ali popatrywal mi dlugo i gleboko w oczy, a ponoc zgodnie z berberska tradycja, jesli kobieta odwdziecza sie dlugo utrzymywanym kontaktem wzrokowym z mezczyzna tzn, ze jest nim zainteresowana. Inna sprawa, ze Mirkowi tez dlugo i gleboko patrzyl w oczy ;)

Po drugim i juz naprawde ostatecznym pozegnaniu Alego udalismy sie do
dzielnicy Damaszku, ktora znajdowala sie na pobliskich zboczach gor.
Chcielismy sie koniecznie zapuscic w rejon, gdzie drugiego turyste trudno spotkac. Udalo sie - trafilismy naprawde na arabskie klimaty - waskie uliczki, rozwalajace
sie domki, balagan, brud i oczywiscie prawie zero angielskiego. Wpadlismy rowniez na pomysl, by wejsc na jakis miejscowy minaret, by zrobic zdjecie panoramy okolicy. Gdy wreszcie trafilismy na jeden z dosc wysoka wieza, rozpoczelismy pertraktacje wejscia. Mi od razu zabroniono (czyzby zadna baba nie weszla nigdy na minaret?). Pozwolono Mirkowi, ale jako, ze wlasnie wylano cement na minaretowych schodach musielismy sie obejsc smakiem - meczet bylw remoncie.
Udalismy sie zatem pieszo w kierunku centrum.

Na prosbe mego znajomego Jacka o dostarczenie zdjecia zrobionego 7 lat
temu z jednym panem sklepikarzem na souqu - rozpoczelismy poszukiwania jegomoscia,
by mu wreczyc zdjecie. Niestety z racji braku dostepu przez 2 dni do netu bylam swiecie przekonana, ze to chodzi o Damaszek - a to niestety byla Palmira. Ale moze uda sie to wyslac do hotelu Bel w Palmirze, gdzie bylismy i przekaza te cenna pamiatke w odpowiednie rece;)

Wypuscilismy sie jeszcze pod wieczor na ostatnie zakupy na suqu, by wydac syryjskie funty. Jutro ruszamy do Jordanii - a gdzie zakonczymy dzien - nie wiadomo:).
Mirkowa prognoza na jutro: nie ma prognozy, bo nie jestesmy w Jordanii, a
zdalnie spoza granic kraju zwiedzanego Mirek nie potrafi :-(

2 komentarze:

  1. Edyta, a ten przystojny pan na zdjęciu z Tobą to kto? Mirek, Ali czy jeszcze ktoś inny?;)

    OdpowiedzUsuń
  2. obstawiam ze tym panem ze zdjecia jest nieszczesliwy Ali choć w tym momencie bardzo szcześliwy.
    Szkoda ze nie byliscie na gorze Casio gdzie sa tarasy widokowe i wspaniała panorama damaszku (patrz zdjecia poczta).A byliscie na dobrej drodze...

    OdpowiedzUsuń