Mielismy wstac o 8 rano ... no i wstalismy, ale czasu polskiego, czyli o 9 tutejszego. Nie przestawilam komorkowego czasu na tutejszy i zapomnialam uwzglednic przy nastawianiu budzika. Ale jako, ze jestesmy szybcy, to o 10tej bylismy poza hotelem. Wczesniej szybkie sniadanko zlozone z zapasow zgromadzonych z dwoch kolacji z BarBara plus polska mielonka (bought by Mirek):-)
Najpierw znow stacja autobusowa Cola i stad minibusikiem do Saida. Tam kolejne fenickie i rzymskie ruiny, ale glowny punkt programu to twierdza zbudowana "na wodzie", gdzie na jej glowny plac wpadaja fale morskie. Oczywiscie pilnowana przez "zakamuflowanych" zolnierzy. Tym razem byli tak "zamaskowani", ze gdyby nie sprzedawali biletow nie zauwazylibysmy ich :) Widoki z wiezy idealne dla kazdego reportera. Twierdza jest chyba tutejszym miejscem randkowych schadzek, bo napotkalismy ze 3 pary wpuszczane w "odpowiednich" odstepach czasowych przez "zakamufowanych" zolnierzy jako bileterow.
Ewidentnie miasto jest zdominowane przez muzlumanow - panie w chustach na glowie i w sukniach do samej ziemi, zalozonych na zwykle ubranie.
Po zwiedzaniu przeszlismy przez miejscowy bazar (suq), gdzie na pierwszy ogien poszly stragany z rybami, potem mieso, dalej owoce, ciuchy, warsztaty krawieckie, szewskie i cala masc rzmieslnicza. Ogolnie bardzo klimatycznie i typowo arabsko.
Mnie najbardziej zadziwiaja jednak wystawy sklepow z bielizna, ktore porownalabym do naszych sex shopow. Niektore przedstawone propozycje sa naprawde zapierajace dech w piersiach :)
Zwiedzilismy tez meczet - mozna tam wejsc bez zadnych problemow bez wzgledu na plec i wyznanie.
Krecac sie po rynku zatrzymalismy sie na herbate w jednej knajpce, gdzie przy okazji zobaczylismy jak sie robi humus, bo byl przygotowywany na naszych oczach.
Ostatnim punktem programu bylo zwiedzenie ruin twierdzy Sw. Ludwika. Obeszlo sie bez kupowania biletow, bo miejscowi panowie wskazali nam dzika sciezke, prowadzaca pod same ruiny, mimo iz wszystko bylo ogrodzone jako "archeological site". Nota bene przy samych ruinach dzieciaki zrobily sobie boisko do gry w pilke z pozbieranych kamieni przy twierdzy. Za bramki robia ... zabytkowe kolumny. To jest wlasnie arabska kultura...
Z racji pory - ok 13tej ruszylismy do Tyre. Mirek jako osoba majaca "specjalne" uklady, zawsze gwarantuje ze busik podjezdza zanim sami go poszukamy. Jest takze "wytrawnym" meteorologiem, bo zapowiedzial na dzis bardzo sloneczna pogode i chodzenie w T-shircie. Sprawdzalnosc prognozy 100% ;)
Busik wysadzil nas w Tyre przy samym nabrzezu tuz przy lodkach rybakow reperujacych swoje sieci. Byl tu tez malowniczy zaklad szkutniczy.
W pierwszej kolejnosci udalismy sie do latarni morskiej i przeszlismy przez katolicka czesc starego miasta, ktora stanowia krete, waskie uliczki. To istny labirynt i mimo posiadania mapy zgubilam sie. Ale od czego "gpsowska" zdolnosc orientacji mojego towarzysza podrozy. Bez mapy doszlismy do poszukiwanej rzeczy - ruin z okresu romanskiego i biznatyjskiego. Sa naprawde majestatyczne i wlasnie dzieki nim Tyre jest wpisane na liste UNESCO. Mimo ogrodzenia przechodza przez nie wydeptane skroty i spokojnie mozna wejsc bez biletu. Tak samo w ich wiekszej czesci, gdzie trafilisimy na 4 panow idacych z ogromnym pudlem z napisem "Samsung plazma". Musi, ze szli zlozyc ofiare jakiemus starozytnemu bostwu ;)
W samym Tyre natknelismy sie tez na samochody oznakowane jako UN, gdyz na terenie miasta znajduja sie osiedla uchodzcow palestynskich ze wzgorz Golan.
Ok.18tej zwinelismy sie do Bejrutu. Czekala nas zmiana busika w Saidzie, bo nie trafilismy na bezposrednie polaczenie. Busik z Saidy do Bejrutu to byla istna podroz przez meke, bo przy dzwiekach zywcem z arabskiego horroru lub relacja z obrzedu zarzynania osla... Aczkolwiek ja sie zastanawialam, czy to nie jest jakis miejscowy audiobook o zyciu lub niezyciu Mahometa.
Garsc kolejnych faktow o Libanie:
- koszty przejazdow
Przede wszystkim w Libanie brak kolei, wiec wszedzie dojezdza sie na czterech kolkach. Taksowki i busiki jezdza po "wynegocjowanych" cenach i nie istnieje cos takiego jak taksometr. I tak podroz z naszego hotelu do stacji autobusowej Cola to koszt 8tys lirow libanskich, czyli ok 6USD, zas przejazd z Bejrutu do Tripoli (85km) to rowniez 8tys lirow libanskich za 2 osoby, czyli na glowe 3USD.
- libanski savoir-vivre
Jak tylko wsiadziesz do busika czy samochodu - zapal papierosa! Nie musisz otwierac nawet okna - nawet nie wypada;). Kierowca zobowiazany jest do zapewniania muzyki przez caly czas przejazdu i najlepiej odkreconej na full. Kroluja zestawy arabskie w wersji gleboko tradycyjnej - czyli tragiczne wycie na wysokich tonach przy bezrytmicznym podkladzie nieokreslonych instrumentow. Dobrze wiec miec przy sobie zatyczki do uszu, by zminimalizowac tenze dyskomfort.
- kafejki internetowe
W 99% zapelnione panami grajacymi w gry, a nie buszujacymi po internecie. Koszt 1h internetu to 2tys lirow libanskich czyli 1 Euro. Przy zakupie 4h dostaje sie 5h gratis.... wiec widac jak granie jest tu popularne. Takie arabskie dopalacze ;)
Co zapamietamy z Libanu to na pewno jedno: kuchnie, ktora jest naprawde przepyszna. Poza tym Liban sprawia wrazenie jakby nikt nie byl swiadomy i nie docenial tego, jak wazne dziedzictwo kulturowe dla swiata posiada. Nie jest to w zaden sposob szanowane, pilnowane ani zadbane.
Konczymy akcje pod "zamaskowanym" kryptonimem Liban i jutro zasuwamy do Damaszku, czyli akcja pod "nie wiemy czy zamaskowanym" kryptonimem SYRIA.
Postanowilismy jechac, bo po nas moze tu byc druga Libia...;)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
no prosze pozdrów damaszek szkoda ze wczesniej nie pisalas dałbym Ci namiary na polska polonię .I byc moze odpowiedzial na pare pytań Dobre stare dzieje wsponimam wspaniały Damaszek wzgórza Golan , Bosre. Koniecznie zalicz górę Casio w damaszku ale nie rób fotek twierdzy prezydenta Asaada.Miłych wrazen na szalonym rondzie.polecam perlarza na suku w damaszku .Jest po prawej stronie jak wchodzi sie na głowny plac frontem do meczetu omaydów .na samym rogu mowi po polsku .Miłych wrazeń
OdpowiedzUsuń