Potem taxi na dworzec. Pan oczywiscie po przywiezieniu zazyczyl sobie 150 funtow syryjskich - ale wyjelam mu kartke, gdzie recepcjonista napisal nam po arabsku nazwe dworca autobusowego wraz z kosztem przejazdu - 100. Kierowca wiec juz nie protestowal i zadowolil sie 100 funtami. Przeszlismy przez brame dworca, a tam ogromna aleja z roznymi firmami transportowymi i w kazdej informowano nas, ze wlasnie wyjezdza autobus do Homs. Rozpietosc cenowa za bilet byla od 150 do 100 funtow. Wybralismy wiec firme z kwota 100 funtow za osobe - czyli od rana mamy juz 150 funtow oszczednosci na 2 osoby. Pan wypisal szybko bilet i skierowal nas na posterunek policji w celu "autoryzacji" biletu. Proces ten polegal na tym, ze policjant obejrzal nasze paszporty i przystawil pieczatke na biletach. Wrocilismy do okienka, skad jeden z panow snignal z nami na tyly budynku, gdzie doslownie w biegu wskoczylismy do autobusu. Ten jechal powoli i zbieral w podobny sposob pasazerow. Do szlabanu wsiadlo tak chyba z 10 osob. Wniosek jest taki, ze wszystkie firmy sprzedawaly bilety na ten sam autobus. W odroznieniu od Libanu - autobus nie zatrzymuje sie tam gdzie sie chce, tylko na konkretnych przystankach. No to tak jak u nas.
Droga do Homs wiodla przez gorzyste tereny, gdzie nie roslo nic albo jakies male krzewy czy tez na bardziej plaskich terenach drzewa oliwkowe. Na dzien dobry dostalismy po plastikowym kubku z woda. W przeciagu ok 2h dotarlismy na miejsce. Tu musielismy zlapac jakis transport, by dotrzec do Crac de Chevalier. Sa to ruiny XIIw twierdzy, ktora uchodzi za najwieksza w tym regionie. Miejscowi nie bardzo znaja angielski, ale szybko znalazl sie odzwierny, ktory zaprowadzil nas do miejscowej "szychy" stojacej z garscia monet w holu dworca. "Szycha" z racji znajomosci ang. ma tu prawdopodobnie ogromne powazanie, bo zaczela udzielac nam instrukcji, ze jedynie taksowka mozemy dotrzec do twierdzy. Podkreslal przy tym chyba z 10 razy nim wydusil cene, ze taryfa jest bardzo "expensive" - 25 Euro od osoby. Gdy tak stalisy i rozmawialismy, przystanela przy nas moze 14letnia dziewczyna. Pan "mafioso" poinformowal nas, ze ona sie przysluchuje konwersacji, bo w ten sposob podszkala swoj angielski. Oby nie przysluchiwala sie za czesto takiemu miejscowemu akcentowi, bo nie wyjdzie jej to na dobre ;) Na koniec, by nas przekonac do taxi - odeslal nas wraz z innym miejscowym do okienka, gdzie sprzedawane sa bilety. Tam nam powiedziano, ze sa autobusy ale o 16tej i 17tej - celowy zabieg. Polak jednak nie da sie oszukac, wiec zaczelismy sie wypytywac o minibusiki. Panowie skapitulowali i wskazali kierunek na dworzec minibusowy. Za chwile zagadal nas mlody chlopak i zaproponowal zawiezienie i powrot taxi za 800 funtow syryjskich - czyli ok 12 Euro. (tak wiec mamy juz zaoszczedzony kapital w wysokosci 2350: 150+ teraz jeszcze 2200 funtow). Co lepsze w momencie negocjacji pojawil sie kolejny krzyczacy 100 funtow i chcacy nas zawiezc. Doszlo miedzy nimi do malej aczkolwiek ostrej wymiany slownej.
Pomysl z taxi byl naprawde rewelacyjny, bo zaoszczedzil nam sporo kombinacji transportowych. Chlopak mimo, ze znal malo angielski byl bardzo komunikatywny. Nota bene jest muzykiem - gra na bebnach - i mial wystep w twierdzy Crac de Chevalier. Zawiozl nas po drodze do knajpy kolegi, gdzie zjedlismy super shawarme i jakies inne cudo miejscowe. Majac pelne brzuchy ruszylismy zdobywac twierdze.
W drodze powrotnej nasz mlody pan taksowkarz zaczal nas przekonywac do zawiezienia nas za 600 funtow wmawiajac, ze autobus wyniesie nas za 2 osoby 500 funtow. Oczywiscie nie uwierzylismy, bo za odcinek Damaszek - Homs zaplacilismy po 100 funtow od osoby a odcinek Homs-Hama to ok 1/3 tej odleglosci, wiec na pewno jest mniej niz 100 funtow. Poprosilismy o zostawienie nas przy postoju minibusikow, gdzie poszlam szybko sprawdzic ile kosztuje przejazd - jak sie okazalo to 40 miejscowych funtow za osobe(stan oszczednosci wzrasta i mamy juz w kasie: 2350+520=2870 funtow).
Tak jak zawsze w przypadku transportu - minibusik juz na nas czekal. Ale pan kierowca zaczal z kolei wmawiac, ze na duze plecaki musimy wykupic bilety jak na osoby. Mirek sie wkurzyl i zaczal po polsku glosno artykulowac swoje racje i pan grzecznie zrezygnowal z tego pomyslu, a na bagaze miejsce sie oczywiscie znalazlo (stan zaoszczedzonych pieniedzy: 2870+80 = 2950 funtow)
W Hamie wysadzono nas przy jakiejs drodze prawie na obrzezach miasta. Natychmiast znalezli sie taksiarze gotowi nas porwac. Zaladowalismy sie do jednego i poprosilismy o transport w okolice jednego z meczetow i cytadeli. Zwiedzanie kolejnej cytadeli odpuscilismy sobie ograniczajac do podziwiania resztek jej murow popijajac herbate. Po Crac de Chevalier wszystko jest male... a isc na gore, gdzie jest plaski teren i miejsce piknikowe dla tutejszych mieszkancow nie bardzo sie nam podobalo. Stad zrobilismy sobie wycieczke wzdluz rzeki z duzymi plecakami na barkach. Zobaczylismy starozytne "norias". Sa to duze, drewiane kola, ktore poruszaly system nawadniajacy.
Oczywiscie po przyjezdzie na dworzec autobus tradyzyjnie wlasnie odjezdzal i ok 20tej bylismy w Aleppo. Tu znow nas obskoczyli taksowkarze. Zazadano na dobry wieczor 500 funtow za jazde do centrum... ostatecznie wyszlo 200 funtow(tak wiec oszczednosci calego dnia to: 2950+300 = 3250 funtow, co wynosi ok 68 dolarow!!!)
Trafilismy do dzielnicy hotelowej, gdzie w kazdej uliczce jest po kilka hoteli. Po przejrzeniu trzech i stanu ich pokoi trafilismy wg Mirka do "Barbie hotel". Wszystko w Hotleu Hanadi jest rozowe - lozka, sciany, koce, reczniki, przescieradla, nawet swiatlo w kinkietach i kaloryfery - te pierwszy raz widzane przez nas w Syrii. Co wiecej mamy rowniez kanape z rozowej krokodylej skory - oczywiscie to plastikowa atrapa. Mirek smieje sie, ze zaplanowalam to przed wyjazdem, bo mam rozowa pidzame. Cena za nocleg 1500 funtow (30 USD), ale ze sniadaniem - wiec ok.
Zostawilismy bagaze i ruszylismy w miasto. Tetni zyciem i to bardzo. Ok 22ej wyladowalismy w miejscowej "sziszarni" - sami panowie palacy fajki wodne, grajacy w nardi, pijacy kawe lub herbate. Nad biurkiem wlasciciela portret prezydenta w 2 ujeciach: solo oraz z zona i synem - kolejnym nastepca. Obok tego jeszcze zegar z podobizna pana prezydenta. Na drugej scianie kolejny zegar. Poczulam sie jak w big brotherze - prezydent wszedzie na wszystko ma oko. A jak wiadomo Panskie oko konia "tlucze" ;)
Herbata przepyszna - taka syryjska po turecku;) Dobrze, ze mam towarzystwo Mirka, bo inaczej nie moglabym tu sama siedziec w tym typowo meskim przybytku. Koniecznie dla podwyzszenia swego statusu musze kupic pierscionek/obraczke, bo to budzi tu powszechny szacunek gdy bede tu "mezatka".
Do hotelu wrocilismy ok 23ciej i po kilku drinkach padlismy majac zaoszczedzone 68 USD, czyli na 2 dni zycia w Syrii dla 2 turystow! :)
Edi,
OdpowiedzUsuńto ja tez poproszę pierścionek, znasz się na tych cudach,więc polegam na Tobie. Pzdr dla Was. Martyna