wtorek, 29 czerwca 2010

Albania – Kruja + znow w Tiranie

Poniedzialek zaczal się od stukania w drzwi naszego majtkowo-rozowego apartamentu, bo check-out jest o 10tej, a my przespaliśmy to. Spakowalismy się i ruszyliśmy z wszystkimi bagazami znow w poszukiwaniu knajpy ze zjadliwym jedzeniem. Mijajac wczorajszy bar-cafe zostaliśmy pozdrowieni przez siedzących w niej panow z „business club”. Niedzielna karma kulinarna jednak nadal na nas wisiala i opuściliśmy Szkodre z pustymi brzuchami. Udalismy się minibusikiem w kierunku miejscowości Kruja, która jest ok. 30km od Tirany. Miasteczko jest naprawde urokliwe – waskie uliczki na stromym wzgorzu no i oczywiście zamek na jego szczycie. Twierdza jest bardzo istotna, gdyz należała do albańskiego bohatera Skanenberga. Bronil się w niej przed 100tys armia turecka posiadając jedynie 17tys swych żołnierzy. Natknelismy się tam na 4 osoby z Polski – studentow robiących reportaż. Mirek bezblednie wyhaczyl, bo od razu zwrocil uwage na piekne dziewczyny:-)
Zrobilismy ostatnie zakupy i o 17tej ruszyliśmy do Tirany. Oczywiście miejscowa mafia taksówkarzy zapewniala nas, ze ostatni autobus odjechal o 16tej i musimy skorzystac z ich usług. Jak widac mężczyznom nigdy nie można wierzyc:-)
Zreszta w Albanii jest straszne zamieszanie samochodowe. Wiekszosc jeżdżących pojazdow ma bowiem niewazne miejscowe bądź zagraniczne tablice rejestracyjne. Ogolnie chodzi o to, ze jakies tablice musza być, wiec sa. Znow oczy bola od ilosci mercow oraz stacji benzynowych, których chyba jest tu wiecej niż w calej Polsce, mimo iż Albania ma 3,5mln mieszkańców.
Starym zwyczajem w czasie podrozy rozpadalo się a gdy dotralismy do Tirany – było slonce. Bez problemu znaleźliśmy nasz hotel, gdzie czekal już na nas pokoj. Lokalizacja Freddy’s Hotel jest naprawde rewelacyjna – blisko stacji kolejowej i autobusowej oraz samego centrum.
Wieczor spędziliśmy oglądając mecz Brazylia-Chile w kolejnym bar-kafe. Podziwialismy tez maniery pana kelnera, który z gracja (tzn lewa reka z tylu) podawal zamowienia do stolikow. Ucielismy sobie z nim pogawędkę. Dowiedzielismy się o czasach komunizmu, gdzie było tylko 15 samochodow prywatnych należących do wysokich notabli partyjnych. Teoretycznie nie było własności prywatnej – ale domy na wsi czy tez w miescie mialy swych właścicieli. Chlopak ma 19lat, zarabia ok. 125-150 Euro na miesiąc z czego na samo mieszkanie wydaje 50 (wynajmuje wraz z 2 kolegami). Napiwkow raczej duzych nie ma, bo klientela baru siedzi po 3-4h przy jednym drinku czy tez piwie. Skonczyl szkole srednia – na studia startowal, ale by dostac się trzeba mieć znajomości bądź 5,5tys Euro lapowki. Nie widzi szans na to, by mogl zmienic swoje zycie w Albanii. Do tego potrzebny jest cash bądź koneksje. Wzielam jego adres mailowy – i naprawde czuje, ze mozna mu jakos pomoc.

Jutro ostatnie chwile i o 14tej wylot do Polski…. a o 19tej koniec urlopu.
A tesknic bedziemy na pewno za tutejszymi mercedesami, stacjami benzynowymi, przepysznymi kebabami a Mirek za najlepsza kawa na swiecie.
Balkany rzeczywiscie sa Azja Europy.. to taka Szutka Europy:-)

Albania - Szkodra - dzien wpadek kulinarnych

W niedziele postanowilismy się wyspac i wstac naturalnie bez budzika… no i zeszlo się nam do dobrej 10tej nim opuściliśmy nasz cudowny apartament w kolorze majtkowego rozu. Udalismy się do restauracji hotelowej, gdzie serwowano sniadanie. To, co zobaczyliśmy na talerzach, utwierdzalo nas w przekonaniu, ze kury i kozy mogą tez miec problemy gastryczne – jajka sadzone były w kolorze szarym, a kozi ser przypominal twardy ser zolty:-) Do tego dzem wrecz sprzed stuleci oraz kawa w kolorze herbaty, a smakowala jak siki siostry Weroniki. A na osłodę kwiatuszek z maselka – po naszemu w typie kaktusa. Szkoda, ze nie zrobiliśmy zdjęcia, bo każdego przyprawiloby o wizyte u gastrologa.
Postanowilismy wiec zjesc sniadanie w szkoderskiej knajpie. Ruszylismy w poszukiwaniu sniadaniowej pychoty i trafiliśmy z deszczu pod rynne. Tym razem chcieliśmy uraczyc się typowa kuchnia albanska – tzn. pace (zupa z głowizny), taszkebabem (czyli kebab w zupie) oraz pilawem (bezsmakowy ryz z bezsmakowym sosem). Podane specialite jednak okazalo się niewypalem – malo co było do przełknięcia, wiec serdecznie przeprosiliśmy obsługę za glosne burczenie naszych brzuchow i czym prędzej wyszliśmy z lokalu. Finalnie skończyliśmy akcje na kawie i herbacie w jednym z tutejszych bar-cafe. Siedzialo tam przypuszczalnie stale grono panow, które zasługiwało na miano lokalnego business club: zlote lancuchy na rozbudowanych szyjach, sygnety na palcach, brzuchy zdradzające osiadly tryb zycia i oczywiście merce zaparkowane przed knajpa. Classic Albanian style Panowie jak się okazało swietnie mowili po wlosku, wiec się obstawiliśmy, ze to lokalny oddzial wloskiej cosa nostry:-)
Mafia jednak okazala się przemila i wydelegowala jednego członka, by nas swym mercem (bardzo wysokiej klasy!) odstawil pod same wrota twierdzy szkoderskiej. Twierdza podobna do tych wczesniej widzanych, ale o tyle ciekawa, ze z widokiem na rzeke wyplywajaca z jeziora – taka ciekawostka przyrodnicza.
Zlapalismy okazje, a raczej ona nas wyłapała. Dotarliśmy znow pod nasza „piekna” Rozafe i ruszyliśmy tym razem w poszukiwaniu bazaru. Niestety nie zlokalizowaliśmy go, za to Mirek namierzyl salon fryzjerski, który miał ze mnie uczynic bostwo. W miedzyczasie spotkaliśmy Albanczyka pracującego w Anglii w Shefield, który na czas mojego „zabiegu” zajal się Mirkiem. Chlopaki poszli na piwo, a ja przezywalam meczarnie albańskiej sztuki fryzjerskiej. Po godzinie wyszlam tak wkurzona, że Mirek przez godzine nie wiedział, czy nadal jestem w Albanii. Zlosc przeszla, jak dostalam od niego torbe czereśni:-)
Z powodu naszego opoznienia w czasie obejrzeliśmy druga polowe meczu Niemcy – Anglia. Zasiedlismy w kolejnej miejscowej spelunce. Zadziwil nas jeden „businessman”, który miał swe biuro wewnątrz knajpy w sąsiedztwie kontuaru. Pan posiadal biurko, komputer oraz wlasny telewizor, telefon a przede wszystkim biezacy dostep do informacji z okolicy. Jak widac prowadzenie biznesow nie generuje tu duzych kosztow lokalowych i problemow z wynajęciem biura:-)
Cala Albania - a przynajmniej Szkodra - kibicowala Niemcom. To co się dzialo po ich wygranej można porównać z tym, co dzieje się w Polsce po zwyciestwach Malysza czy Kubicy. Kawalkady samochodow machających niemieckimi flagami. Na wielu budynkach, w oknach domow „faszystowskie” flagi. W naszej obecności w sklepie zrobil się na nie taki popyt, że wykupiono wszystkie niemieckie gadzety. Jednym slowem – szal powygraniowy!
Teraz znow odezwaly się nasze brzuchy, wiec ruszyliśmy w kierunku pasnika. Dlugie poszukiwania dobrej karmy spełzły na niczym, wiec postanowiliśmy udac się na rybe na druga strone mostu granicznego (most „jeziorny” oddzielajacy albanska Szkodre od czarnogorskiej wyspy). Wyladowalismy w „Szutce” Szkodry – tj czesci cygańskiej. Jak to Mirek mowi: „Bialym wolno i kto bogatemu zabroni”, znaleźliśmy się w miejscowym klubie. Zostalismy przyjeci jak VIPy z ONZ – tj poczęstunek papierosem, wzajemnie przypalanie sobie fajek, nawet sciszenie muzyki oraz dostosowanie do norm naszych uszu. Cala knajpa śledziła każdy nasz ruch i gest. Z jednej strony fajne, ale z drugiej – krepujace. Zaserwowano nam dwa dzwonki karpia, których nawet nie tknęliśmy. Mirek zarządził odwrot do knajpy z „biznesmenami”, w ktorej gosciliśmy rano. Zastalismy tu ten sam sklad z poranka. Zaczelismy zastanawiac się jak ten „business club” funkcjonuje skoro od rana panowie siedza na swych stalych miejscach w knajpie. Przypuszczamy, ze zajmuja się kontrolingiem czarnej strefy, przemytem albo handlem żywym towarem.
Po obejrzeniu wraz „klubem biznesmena” meczu Argentyna – Meksyk, wróciliśmy do naszego hotelu, by spędzić ostatnia noc w apartamencie. Zasnac było trudno, bo po drugiej stronie ulicy trwalo karaoke i większość osob nie posiadala talentu muzycznego.

niedziela, 27 czerwca 2010

Kosovo - Prizren + Albania - Szkodra

Sobota uplynela nam pod znakiem przemieszczania sie - udalismy sie z Prisztiny przez Prizren do Szkodry w Albanii.
W autobusie na trasie Prisztina-Prizren pan kierowca uraczyl nas tutejszym odpowiednikiem naszego serialu Ranczo.... totalna zenada i zero pojecia o montazu. Gra aktorska na poziomie teatru kukielkowego. Majstersztyk roboty chalupniczej. Trase, ktora mielismy przebyc w 1,5h przejechalismy w 2h, bo po drodze utknelismy w kawalkadzie 15 kombajnow jadacych z predkoscia ok.10km/h. Czyzby to byl jakis protest rolnikow przeciwko budowie kosowskich autostrad? No wlasnie - jedyne zastrzezenie do Kosova - totalnie zaniedbane drogi, czesto w rozbabranej budowie, a w miastach brak chodnikow. Smiga sie online pomiedzy samochodami.
Za to Prizren nas urzeklo. Miasto ma atmosfere - waskie uliczki, masa kafejek, malownicze wzgorza wokol miasta, gorujaca nad miastem twierdza, widoczna z kazdego miejsca .
Przesladuje nas jezyk wloski i niemiecki - tutaj to prawie jedyne jezyki obce jakie znaja Kosowianie, czyli wiadomo gdzie chlopaki jezdza na saksy.
Z Prizren zlapalismy taxi do Kukes, tuz za granica z Albania. Miasto-widmo i chyba ze 20 kierowcow gotowych nas zawiezc do Szkodry. Kurs z 40 Euro stargowalismy do 20 (cena juz za 2 osoby). Jechalismy najlepsza autostrada w Europie - oddana zaledwie miesiac temu, a niektore tunele nadal w trakcie budowy. Cala inwestycja kosztowala 41mln USD - finansowana przez organizacje turecka i rzad albanski. Gdy czekalismy na wjazd do jednego z tuneli Mirek zostal porwany przez rozbawione panie z jednego z czekajacych busow, by razem z nimi bawic na autostradzie. Zrobil taka furore, ze ponoc dzis ma byc do obejrzenia na youtube film z nim w roli glownej :-)
Szkodra - miasto nr 4 w Albanii pod wzgledem populacji . Ogromna czesc to komunistyczne bloki. Mieszkamy w apartamencie hotelu o dumnej nazwie Rozafa. Tak samo jak twierdza "chroniaca" miasto. Czas zatrzymal sie w nim jakies 20 lat temu. Po pierwsze wyglad - odrapany 8-pietrowy wiezowiec. Winda nie dziala. Pokoje mialy byc z ciepla woda w lazience i telewizorem w salonie. Wszystko jak najbardziej jest, ale ciepla woda jedynie pod prysznicem, a TV tez, tyle ze bez anteny, wiec robi glownie za dekoracje. Zmusilam pana do poszukania jakiejkolwiek . Tym sposobem zajrzalam do innych pokoi, gdzie w wiekszosci za dekoracje robia czarno-biale odbiorniki TV, zas toaleta jest zbiorowa w korytarzu. My mieszkamy w pokoju o "swiatowym" standardzie. Mamy kolorowy odbiornik, sypialnie i drugi pokoj do patrzenia na nasz odbiornik. Sciany sa w kolorze ostrego rozu, zielony zyrandol z lat 70-tych. Zaslonki z rozu siegajace do wysokosci okien przeszly juz w odcien szarobieli. W tych wnetrzach naprawde mozna odmlodniec:-) Ach i najwazniejsze - przy wejsciu na balkon dywan z dumnym logo Touralbania (pewnie dawny panstwowy wlasciciel hotelu) :-)
Zostawilismy w hotelu bagaze i ruszylismy w poszukiwaniu kolacji. Po zapachu trafilismy do knajpy, gdzie grilowano kebabcze. Zasiedlismy, by przy konsumpcji obejrzec mecz USA-Ghana. Jako jedyni kibicowalismy Afryce. Starym zwyczajem przydala sie takze torebka z wlasna herbata ekspresowa, bo jedyne "herbaty" jakie maja w knajpach to IceTea badz rumianek.
To, co spalaszowalismy bylo prawdziwa uczta dla podniebienia. Przepysznie doprawione miesko, cieply chleb i salatka. No i Mirek mial swe ulubione tutejsze piwo marki Kaon.
W knajpie spotkalismy pana z ministerstwa rolnictwa, ktory bardzo fajnie dawal rade po angielsku. Razem z nim wybralismy sie na spacer nad jezioro szkoderskie. Dowiedzielismy sie przy okazji wielu ciekawych rzeczy. W okresie komunizmu w Albanii prawie nikt nie mial prywatnego samochodu - byly jedynie fury rzadowe, karetki itd.. Panowal totalny zakaz sluchania i ogladalnia zagranicznej telewizji lub radia . Podobnie z sluchaniem muzyki, za co grozilo wiezienie. Co wiecej, trzeba bylo miec zezwolenie na posiadanie pralki czy lodowki. "Jedynie poprawne i wzorowe" rodziny dostawaly takie pozwolenia. To dopiero byl komunizm w wersji hard .. nasz polski to zaledwie wersja light.
Do naszej Rozafy dotarlismy dobrze po polnocy. Milo bylo jeszcze posiedziec na balkonie na wiklinowych fotelach i popatrzec na wymarle o tej porze juz miasto...

Kosovo - Graczanica i Peja

Troche mamy zaleglosci na blogu - wiec zacznijmy od piatku, jak nam uplynal.
W naszym hotelu mamy dostep do kuchni - wiec sami zrobilismy sobie sniadanie - i Mirek robi naprawde przepyszna salatke z pomidorow, cebuli i tutejszego slonego sera owczego. Palce lizac:-). Potem postanowilismy zobaczyc, jak dzialaja stacjonujace wojska KFORu, ktore pilnuja przed atakami Albanczykow osad serbskich w Kosowie . Udalismy sie taxi do Graczanicy, gdzie stacjonuja wojska szwedzkie. Miasto naprawde spokojne - od czasu do czasu jezdzi patrol wojskowy, ale to naprawde cale ich zajecie. Przy cerkwi stoi Szwedzisko, ktore nas zapewnilo, ze obecnie jest tu bardzo spokojnie. I w calej miejscowosci wszyscy mowia po serbsku, brak meczetu, zas waluty to: euro.... i serbskie dinary, mimo iz jestesmy na terenie Kosowa.
Zwiedzilismy cerkiew - wewnatrz jest naprawde przepiekna. Po 30 minutach wsiedlismy do taxi i pognalismy do Prisztiny. Graczanica jest po prostu malym miasteczkem - enklawa Serbow otoczona wszedzie przez Albanczykow. Maja tu taki maly bigosik na terenie :-)

Kolejna podroz to Peja - miasto bardzo wazne ze wzgledow historycznych, gdyz tu znajduje sie siedziba Patriarchy Cerkwi Serbskiej... i o ironio losu, po oddzieleniu sie Kosowa siedziba nie jest juz w Serbii. Miasto jest tez bardzo wazne z zupelnie innych wzgledow. Tu wlasnie znajduje sie jedyny browar Kosowa. Jak nie odwiedzic takiego miasta?
W Peji stacjonuja wloskie wojska KFORu.... i jak przystalo na Wlochow wylacznie"parlo Italiano". Ot lingwisci:-) Caly kompleks patriarchy jest otoczony drutami kolczastymi, kilka zakamuflowanych budek dla wojsk wloskich. wszystko na wypadek, gdyby Albanczykom przypadkiem nie przyszlo do glowy wysadzic tego w powietrze. Za ogromnymi murami zobaczylismy ruiny starego kosciola, a w tle nowszy (moze z XIIIw), ktory ma naprawde przepiekne freski. Ale i tak Armenia ma piekniejsze i nie wszystkie tutejsze robia na mnie wrazenie. Sama Peja ma tez wiele starych meczetow. Bez problemu wskakujemy do nich nawet w t-shirtach. Bektaszyci nie sa az tak radykalni. To w nich bardzo lubimy:-)
W drodze powrotnej do Prisztiny mielismy mozliwosc obejrzenia tutejszych teledyskow, ktore po kilku minutach potrafia zmasakrowac kazde oko i ucho.
Wieczorem poszlismy do naszej knajpki na drinki... udalo mi sie ublagac menadzera, by mimo godziny 22ej zrobil mi herbate . Posiedzielismy do polnocy, a potem smignelismy na zabawe w dyskotece. Jak przystalo na kraj muzulmanski (tu w wydaniu bektaszyckim) w jednym miejscu sa... az 4 dyskoteki - uklad klasyczny jak na bazarach: uliczka z butami, uliczka z dywanami, itd...przynajmniej czlowiek sie nie naszuka.
Mirek obstawil disco Duplex, poniewaz stalo przed nia az 7 ochroniarzy i muzyka byla w miare ok. Jak weszlismy ogarnelo nas przerazenie - prawie nikogo wewnatrz, zas na wiekszosci stolikow "rezerwacja". Doszlismy do wniosku, ze pewnie za jakis czas dotra tlumy. Usiedlismy na pozycjach tzw" jury", by sledzic rozwoj sytuacji i gdzie wala najwieksze tlumy. Na szczescie bylismy tu, gdzie szla wiekszosc lansiarzy. Od polnocy obserwowalismy nie zmniejszajaca sie kolejke. Kreacje pan wprawialy nas w zaklopotanie - ja wygladalam jak sprzataczka w tym przybytku. Panie obowiazkowo niebotyczne szpilki, mini, dekolty, fryz prosto z zakladu fryzjerskiego. Wszystko na tzw. wysoki polysk :-) Panowie w garniakach i wiekszosc wygladajaca jak ochroniarze. Byc moze ochraniali swoje panie...
Muza o charakterze mocno meczacym, wiec i dance srednio realizowalny.
Gibanie sie z kieliszkiem czy butelka piwa w reku nad zarezerwowanym stolikiem znajduje tu wyjatkowe uznanie i taka wlasnie zabawa jest dobrze widziana. Poza tym dobrze tez w tym halasie wykonac do kogos telefon. To nobilituje.
Co jeszcze nobilituje? Podjechac pod dyskoteke hummerem czy mercedesem. To wrecz auta zaprojektowane na waskie uliczki Prisztiny :-)
Posiedzielismy, pokomentowalismy towarzystwo i zmylismy sie. Odwiedzilismy jeszcze 3 pozostale imprezownie, ale wszedzie ta sama sztanca. Dotarlismy do domu ok. 3-ciej i grzecznie polozylismy sie spac.

piątek, 25 czerwca 2010

Macedonia - Skopje. Kosowo - Prisztina

Wyrwalismy sie ze Skopje do Kanionu Matka, bardzo zachwalanego przez oba przewodniki .... ale wszystko okazalo sie zwykla berylowka dla turystow. Kanion ma pieknie wylozona kamienna sciezke, ktora nawet jeden pan z lisci zamiatal. Prowadzi ona do kompleksu restauracyjnego przy tamie, ktora jest jednoczesnie elektrowania wodna. Takie nasze Morskie Oko - a jak wiadomo Morskie Oko konia tuczy, wiec i turystow bylo co nie miara, a my liczylismy ze bedziemy zdobywac wszystko sami. Nastawilismy sie na wspinaczke i strome, karkolomne podejscia gorskie, a tu okazalo sie, ze wszystko mozna pokonac w klapkach.
Wrocilismy do Skopje zlapanym stopem. W drodze dowiedzielismy sie czegos wiecej o zyciu Macedonczykow. Srednia pensja to ok. 300 Euro, zas zakup mieszkania to ok 1.2tys Euro za 1m2. Do tego duze bezrobocie, wiec miodu nie ma :-(

O 16.25 wyruszylismy miedzynarodowym pociagiem "Interbalkans" do Pirisztiny w Kosowie. Sklad liczyl az... 1 wagon. Bilet kupuje sie tylko do granicy z Kosowem, a potem nastepuje zmiana ciuchci oraz obslugi skladu z macedonskiego na kosowski. Pociag jest jeden dziennie i jak sie okazuje wiecej wewnatrz wolnych miejsc niz pasazerow. Pokonuje 95km w zabojczym tempie.... 3h! Na wszystkich zakretach zwalnia do 10-15km/h.
Pasazerowie juz na pierwszy rzut oka sa wielkiej klasy. Wiekszosc to fani haute-couture, bo w koszulkach Dolce & Gabbana, Versace, Pama (zamiast Puma!). Reszta ubioru wskazuje jednak ewidentnie na pochodzenie robotniczo-chlopskie - ale co szyk to szyk. No i w koncu Europa!
Na granicy wstemplowano nam pieczatki graniczne Kosowa - najmlodszego panstwa swiata.
Istnieje od 2008 r, ma ok. 2mln obywateli (mniej niz cala W-wa!). Do tego bezprobocie na poziomie ok 60-70%!!!!!!!! Srednia pensja to 200-300 Euro na m-sc, brak panstwowej opieki zdrowotnej, korupcja rzadu oraz jednostki KFOR pilnujace enklaw serbskich. Generalnie cyrk na kolkach. W tej najmlodszej "demokracji" poza glownymi grupami narodowosciowymi, czyli Albanczykami i Serbami, sa rowniez: Chorwaci, Romowie, a co ciekawe ujawniaja sie coraz bardziej egzotyczne mniejszosci jak na przyklad....... Egipcjanie (stanowia 0,2% ludnosci Kosowa). Ciekawi jestesmy, czy beda walczyc o swe male panstewko w tej czesci Europy - np Maly Egipt:-)

Kosowo jako najmlodsze panstwo nie ma swego wlasnego numeru kierunkowego..... i tak mamy tu az 3 roznych operatorow telefonii komorkowej: slowenskiego, serbskiego i z Monako. Takze poczta kosowska musi korzystac z uslug serbskiej, bo np. Poczta Polska ... nie rozpoznaje panstwa Kosowo
Po przekroczeniu granicy od razu nastepuje zmiana swiata za oknem - naprawde widac potworna biede: brak peronow (pociag zatrzymuje sie z reguly na srodku przejazdu kolejowego lub skrzyzowania z droga), gorsze samochody, wiele zniszczonych domow i rozpoczete budowy nowych domow. Ludzie za oknem ubrani naprawde jak z lumpeksu. Na kazdej stacji widac wiejskich blokersow, podpierajacych sciany byle czego.
Po tym wszystkim nastawilismy sie na bazarowy charakter Prisztiny. Stoleczny dworzec potwierdzal nasze oboawy, ale jakiez bylo nasze zdziwienie, gdy dotarlismy do centrum. Tu okazalo sie, ze Prisztina jest metropolia ze swiatowym zadeciem - sklepy Terranova, Tally Weijl, Tom Tailor, miedzynarodowe banki (wszechobecny Raiffeisen). Ogolnie ludzie ubrani bardzo gustownie i zgodnie z europejskimi trendami. Przy Prisztinie Skopje to Szutka Balkan:-)
Po dotarciu do naszego hotelu ruszylismy o 21ej na miasto, gdzie spotkalismy wprost tlumy na glownej promenadzie. I to sami mlodzi ludzie!!! Po krotkim rozeznaniu sie i orientacji w terenie zasiedlismy w milej knajpce, jakich tu wiele. Przezylismy jednak kolejne zaskoczenie - po 21ej w knajpach nie podaje sie zadnych cieplych napojow - tj. ani herbaty ani kawy. Na szczescie Mirek uzyl swego czaru, wdzieku i powabu, bym otrzymala herbate w.... kuflu od piwa:-) Herbata miala przed szefostwem udawac browar. Generalnie chodzi o to, ze nie chca sie bawic w jakas drobnice, za to my bawilismy sie doskonale do 1 w nocy. Zakupy takze mozna spokojnie robic po polnocy, bo wszystko jest otwarte.
I kolejna ciekawostka - CD-skladanki Smooth Jazz Marka Niedzwieckiego mozna kupic tu za 1 Euro, co tez zrobilismy. Jak sie okazuje miejscowi maja faze na acid jazz i nasze polskie plyty-podrobki ciesza sie duza popularnoscia.

Ostatecznie wskoczylismy do taksowki i za 2 Euro (to jest obowiazujaca waluta w Kosowie) popedzilismy do naszego hotelu.

środa, 23 czerwca 2010

Macedonia - Skopje z niezwykla Szutka

Niestety, ale pogoda plata nam figle i ciagle pada. Na szczescie tylko wtedy, gdy jestesmy w drodze, ale przez wciaz naplywajace chmury deszczowe nie mozemy wybrac sie w gory na zwiedzanie macedonskich monastyrow. Zbyt ryzykowne, bo moze nas zlac jak matka lobuza ;-)

Dzis dotarlismy z Ochrydu do Skopje - tylk0 3h jazdy autobusem przez piekne gory. Krajobraz bardzo sie zmienia - w Ochrydzie i okolicach widac duzo kosciolow i sporadycznie minarety. Jednak im blizej Skopje tym wiecej minaretow, kobiet w chustach na glowach oraz - jak ja to okreslam - "plaszczykach - mundurkach". Z okien widac wiele wiosek porozrzucanych na zboczach gor i widoczny z daleka wysoki minaret.

Pierwsze chwile w Skopje - kompletny balagan i wszystko wyglada jakby nastapilo tu tydzien temu trzesienie ziemi, a przeciez tak bylo kilkanascie lat temu. Ochryd w prownaniu do stolicy Macedonii jest bardziej naswiatowym poziomie - nawet miejscowi ludzie byli tam lepiej ubrani. Obok dworca autobusowego jest kolejowy, wiec poszlismy sprawdzic jak mozemy dostac sie do Kosowa, gdyz chcemy jeszcze raz przejechac sie balkanskim pociagiem. Sama informacja glowna - to pan siedzacy w rozwalajacym sie "kantorku", nie mowi po angielsku, ale jakos na migi sie dogadalismy. Niestety o cene mozna dowiedziec sie jedynie w kasie.. i kolejne zdziwnie, bo bilet mozna kupic tylko w dniu odjazdu i placi sie tylko za przejazd po do granicy Macedonii, zas za dalszy przejazd zbiera pieniadze Kosowo. Nalezalo sie jeszcze spytac, czy nie czeka nas czasem przesiadka do innego zestawu wagonowego.

Najwazniejsza czescia dzisiejszego dnia byla wizyta w Szutce - dzielnicy Skopje zamieszkanej przez Romow.
Zeby uzumyslowic jak to wyglada - polecam zajrzec na ponizszy link:
http://www.youtube.com/watch?v=vBrJ-TpGSRo&feature=related
albo obejrzec dokument jaki powstal o mieszkajacych tu Romach:
http://www.youtube.com/watch?v=0S03BYHbTHs - link do czesci pierwszej - kolejne rowniez na youtube.com

No i musimy potwierdzic, ze rzeczywistosc faktycznie tak w Szutce wyglada. Po wyjsciu z miejskiego autobusu czlowiek wchodzi w inny swiat - miejscowi ubraniami nie schodza ponizej Armaniego czy Versace - kazdy w podrabianych ciuchach. Do tego w przypadku panow czesto diamentowy kolczyk w lewym uchu . Wiekszosc siedzi i dyskutuje przy glosnej muzyce. Co jakis czas zdarza sie "palac w stylu Carringtonow", ale niestety wiekszosc osob mieszka w bardzo zaniedbanych domach, gdzie w dwoch izbach zyje z 11 osob i do tego jeszcze wszedzie placza sie zwierzeta domowe. Widok gesi biegnaych ulica czy tez kur nikogo tu nie dziwi. Do kompletu zabawowego dochodza jeszcze jezdzace wozy konne - czytaj regularne furmanki.
Zycie toczy sie tu wlasnym rytmem i zwyczajami - nam sie trafilo dostac zaproszenie na majace miejsce sie odbyc w piatek obrzezanie 5 letniego chlopca. To jest wydarzenie dla calej ulicy i juz dzis w srode stoi na ganku przed domem cos w rodzaju lektyki (ale bez raczek do noszenia) wyslane poduszkami i z baldachimem. Tu ma siedziec "najwazniejszy"chlopiec podczas gdy goscie beda sie bawic. Pokazano nam rowniez stroj - chlopaczyna podczas uroczystosci bedzie wygladal jak krol, bo nawet berlo bylo w zestawie. I wszystko z powodu bolesnego usuniecia "zbednej" skorki...
Obecnie trwaja przygtowania, czyli:
- 3 panow przygotowuje najrozniejsze miesiwa
- powstaly specjalne profesjonalne zaproszenia, tzn tandetny fotomontaz zdjec chlopca w garniturze i stroju krolewicza - beda one wreczane zapraszanym osobom
- z domu plynie muzyka na full, by wszyscy w okolicy wiedzieli o zblizajacej sie dzamprezie

Spotkalismy w Szutce rowniez maestro od prac kamieniarskich - jak sie nam sam zaanonsowal. Przedstawil nam swe "cudne" dziela sztuki uzytkowej, w tym "przepiekna" fontanne z krasnoludkami i amorkami, z ktorych jeden mial na szyi dopiety zloty medialon na przegrubym lancuchu - tzw wersja bulgarska:-)

Chwile spedzone w Szutce naprawde niezapomniane.

Skopje jest miastem, ktore po 19tej niestety zamiera i ulice sa puste, zero zycia w knajpach ulicznych. Sytuacja wyjasnila sie wlasnie przed chwila - w calej Macedonii jest zakaz sprzedazy alkoholu po 19tej. Mozna pic jedynie w restauracjach. Jest tez zakaz palenia wewnatrz knajp. Dziwne o tyle, ze w Ochrydzie o kazdej porze mozna kupic alkohol i wszedzie palic.

Jutro ma byc ladna pogoda, wiec zamierzamy sie udac do Kanionu Matka a po poludniu udajemy sie do Prisztiny - stolicy Kosowa.

wtorek, 22 czerwca 2010

Macedonia - Ochryd

Dzis wstalismy dosc wczesnie, bo plan byl taki, by poszwendac sie po najpiekniejszej ponoc okolicy Macedonii, czyli po okolicach jeziora Ochrydzkiego. Jak mowia kto nie widzial Ochrydu ten nie widzial Macedonii. A my przeciez chcemy zobaczyc Macedonie!!!
Najpierw jednak poszlam po swieze buleczki na sniadanie, pomidorki, i takie tam. Gdy wrocilam, juz trwala walka Mirka z przygotowaniem sniadania. Dolozylam mu od siebie produkty i smignelam pod prysznic. Gdy wyszlam z lazienki sniadanie z pachnaca salatka z pomidorow i goraca herbata stalo juz na stole. Tak wiec trzeba bylo sie sprezyc i zmykac z apartamentu. W szybkim uporaniu sie z posilkiem pomogla nam VH1, ktora wyjatkowo skocznie grala tego poranka. Po wyjsciu na miasto skierowalismy sie glownym deptakiem w kierunku dworca autobusowego, ale jak sie okazalo nie trzeba bylo tak daleko dreptac. Wskazano nam blizszy przystanek - przy bazarze, ktory nie omieszkalismy odwiedzic. Znalezlismy tu czeresnie monstra, wielkosci malych pomidorow. Nabylismy je bezzwlocznie droga kupna. Widzielismy tez zolto - biale czeresnie i tych tez sie przestraszylismy, bo myslelismy, ze to jablka :-)
Natomiast Mirek bezblednie rozpoznal w butelce po wodzie mineralnej ... rakije domowej produkcji. Tu takze nastapil zakup (pol litra za 100 denarow = 6 PLN) i mozna bylo ruszac w droge. Cel na dzis to Vevcani lezace ok.35 km od Ochrydu. Droga na Struge i stad autobusem prosto do wioski. A wies to niezwykla - po odzyskaniu niepodleglosci przez Macedonie w obawie przed represjami ze strony mieszkajacych wokol Albanczykow - powolano to Republike Vevcani. Oczywiscie jak przystalo na niezalezne panstwo - jest i wlasna waluta - Licznici (caly pakiet walutowy zostal tu naturalnie nabyty). Jesli ktos mialby ochote mozemy za niewielka oplata sprowadzic paszport republiki Vevcani :-) Oprocz tego w miasteczku stylowe zabudowania i ciekawy kosciol. Godzina zwiedzania i mozna bylo wracac. Starym indianskim zwyczajem wsiedlismy do autobusu i rozpadalismy deszcz.
Znow bylismy w Ochrydzie, ale o nie... nie zamierzalismy sie nudzic, wszak to jedyne miasto Macedonii wpisane na liste UNESCO. Przeszlismy trase po wszystkich najwazniejszych punktach miasta i skoro bylismy w podrozy to jak zwykle padalo... a zwiedzanie ciezkie jak z nieba woda sie leje. Udalo sie nam dotrzec do fortesy Samuela, kilka cerkwi. No i wiemy jak wyglada renowacja po macedonsku - rekonstrukcja zaczyna sie od dachu a konczy na fundamentach:-) Prawdziwa magia... Ale tak na serio - najpierw stawia sie zelbetonowa konstrukcje slupow, na ktorych pojawia sie piekny dach z dachowek, a potem nastepuje wypelnianie przestrzeni miedzy fundamentami a dachem. Moze warto to opatenotwac dalej?:-)

Jaka jest Macedonia w blizszym zetknieciu?
Czujemy sie jak w Polsce, bo podobne domo-szesciany. Brak takiej floty mercedesow jak w Albanii - marki jak w Polsce oraz jezdzace stare samochody marki Yugo i Zastawa.
Ludzie wydaja sie nam ladniejsi niz w Albanii - bardziej okrzesani i zdecydowanie bardziej slowianscy. Natomiast to, co ich laczy z poludniowcami to klimaty choinkowe w ubiorze - u mezczyzn caly zestaw zlotej bizuterii w postaci traktorowego lancucha na szyi oraz bransoletki i kilku sygnetow na dloni. Panie nie sa gorsze i takze bardzo lubia grube lancuchy z krzyzykiem w kolorze zlota oczywiscie.

Zdobycie czarnej herbaty w tej czesci Europy to nie lada wyczyn. Wszedzie w knajpach rumianek i hibiskus, a czarna herbata sluzy ponoc do leczenia problemow zoladkowych - moze trzeba szukac jej w aptekach? A tak powaznie w jedym supermarkecie w Albanii udalo sie nam nabyc paczke herbaty ekspresowej i teraz wszedzie z nia chodzimy, proszac w knajpach jedynie o wrzatek:-)
Kawa za to, w przeciwienstwie do herbaty, jest dostepna wszedzie i w kazdej ilosci, i jak twierdzi Mirek - espresso najlepsza na swiecie.

Caly czas sledzimy pilkarskie Mistrzowstwa Swiata - chyba dopadla mnie mundialowa zaraza - wiec pewnie wieczorem zasiadziemy w jakiejs knajpie przed telebimem wraz z tysiacami Argentynczykow i Grekow na stadionie. Jestem za przystojnymi Argentynczykami, nie lubie jak ktos udaje Greka :-)

Strasznie pada - i jutro na pewno uciekamy z Ochrydu - tym razem do Skopje, no chyba ze do wieczora jeszcze sie cos wydarzy i plany ulegna modyfikacji.

poniedziałek, 21 czerwca 2010

Z Albanii do Macedonii czyli 8,5h autobusem po gorach

Wstalam o 6 rano, by przejsc sie po uliczkach budzacej sie Gjirokastry. Jak sie okazalowszystkie miejscowe barki serwujace piwo i kawe juz otwarte, a w nich panowie juz siedza i debatuja.
Budynek Partii Demokratycznej rowniez otwarty, a w mrocznej sali (chyba zeby nie bylo widac czy ma miejsce dawanie lapowek) obecni juz poranni dzialacze.
Ale co najgorsze - leje jak z cebra!

O 6.45 bylam znow w naszym hotelowym pokoju - Mirek gotowy, ale jeszcze pod koldra i droczacy sie, ze wyjdzie spod niej o 7 rano. Nie mialam odwagi sciagac koldry, bo kto wie, co ta gotowosc oznaczala:-) Okazalo sie jednak, ze byl gotowy do drogi i o 7.05 zajelismy sie szukaniem jakiegos fast foodu, ale ze nadal tylko dostepne bylo piwo i kawa, to wskoczylismy w takse. Pan kierowca jak uslyszal haslo "autobus Korcza" nabral przyspieszenia i to ogromnego mamroczac cos pod nosem. Sprawa stala sie jasna, gdy dotarlismy na przystanek - autobus odjechal o 7 rano, bo tak mial w rozkladzie. Jak widac w zadnym kraju nie nalezy wierzyc policji:-) Wczoraj nas zapewniala, iz odjazd jest o 7.45 :(
Szybka decyzja - zarzadzilismy poscig za uciekajacym pojazdem. Po 10 min ujrzelismy na widnokregu autobus. Pan kierowca spokojnie jednak rzucil haslo - Tirana. Poscig nadal musial trwac. Na szczescie kolejny autobus napotkany po 5 minutach wywolal westchnienie ulgi u pana taksowkarza. Spokojnie rzucil haslo: Korcza. Po chwili zatrzymal go nam i nastapila przesiadka. Nasze wejscie do autobusu wygladalo jak kontrola kontroli, ktorej bylismy swiadkami w pociagu do Durres. Jazda do Korczy trwala 6,5h, a to tylko 240km trzesienia sie na serpentynach gorskich. Oprocz tego dwa postoje na cos do zjedzenia. Na pierwszym - sniadanie w postaci zupy i rakiji. Mirek ma bowiem swa wlasna buteleczke i szybko przelamuje lody z miejsowymi raczac (rakijujac) sie nia po kieliszeczku. Po alkoholowym poczestunku nastepuje wymiana papierosowa i wzajemne podpalanie sobie fajek. Taki miejsowy rytualik :-)
W autobusie przezylismy urwanie chmury deszczowej, co spowodowalo, ze lalo sie na nas z okien i sufitu. Na szczesie jako wytrawny McGyver szybko przywiazalam reklamowke do polki, dzieki ktorej woda nie ciekla na nas. Bylismy uratowani.
Nasze zainteresowanie zbudzil jeden pan jadacy z jakims ptaszkiem w klatce. Czy dla ptaszka tez wykupil bilet?
Atrakcja byla takze pewna pani, ktora dostala ksywke Niunia, bo.... byla po prostu malo atrakcyjna, ze az Mirek postanowil to uwiecznic na zdjeciu, a wczesniej podac jej noge do towarzystwa (tak: noge - to nie literowka) .

W Korczy nie ma nic ciekawego - nawet Lonely Planet nie zamiescilo mapy tego miasta, choc inne przewodniki nazywaja to miasto "malym Paryzem". Niestety nie wiemy dlaczego - moze z powodu jednej ulicy pelnej samych Exchange?

Znow zaczelo padac wiec po krotkim obejsciu "malego Paryza" wpakowalismy sie do minibusika do Pogradeca, by dalej kierowac sie do przejscia granicznego z Macedonia przy jeziorze Ohrydzkim.
Podroz w dosc ciekawym towarzystwie - w busie dla 9 osob jechalo az 14 oraz pan z reklamowka pelna swiezych sledzi...nie musze wiec nadmieniac jaki zapach sie roznosil wewnatrz. Oprocz tego radio zastapil nam jeden rubaszny pan, ktoremu dalismy ksywke " DJ wolna Europa" - od samego poczatku nawijal jak nakrecony i zameczal rozmowa wszystkich - takze nas.

Albanskie budownictwo wiejskie to eklektyzm w 200%. Kazdy chce byc lepszy niz sasiad, tak wiec mozna spotkac domy z dachami jak pagody albo ewenement z wczorajszej drogi Berat - Gjirokastra - dom w ksztalcie statku. Smialismy sie, ze jakis kapitan postanowil dozyc konca zycia w stacjonarnych kajutach.
Stacje benzynowe - nadal sa i to w jeszcze wiekszym nadmiarze. Moze nic nie byc wokol - tylko pasace sie owce, ale stacja bedzie.
Pan z busika byl na tyle mily, ze dowiozl nas do punktu granicznego, ktory dobiero sie buduje, a sluzba graniczna siedzi w 2 kontenerach. Bez problemu opuscilismy Albanie i na piechote przespacerowalismy sie ok. 200m wzdluz jeziora Ohrydzkiego do kontroli macedonskiej. Po drodze minelismy dwie tablice graniczne - Albanii i Macedonii - obie z wielkimi dziurami po kulach. Troche zboczylismy z trasy i znalezlismy sie w przykoscielnym osrodku kempingowym pamietajacym czasy swietnosci Jugoslawii. Kosciolek Sveti Naum jest naprawde piekny, a my przy okazji spotkalismy tu malzenstwo wagi ciezkiej z Grojca - wegeterianka Marlenka oraz wedkarz Rafal - razem wazacy z 350kg. Dzieki nim nie musielismy czekac na autobus odjezdzajacy o 7 do Ohrydu, tylko zabralismy sie wszyscy razem ich autem. A droga wiodla poprzez chmury...

Pogoda znow sie popsula i do Ohrydu zajechalismy w strugach deszczu. Zawsze jakos tak sie dzieje, ze jak jedziemy, to pada - jak wychodzimy zwiedzac, to przestaje.

W Ohrydzie znow nocleg nas sam znalazl - znow Pan na rowerze wylapal nas i dostalismy swietny apartament w wiezowcu (tzn mieszkanie) z widokiem na jezioro. Cena 20 Euro - mamy farta albo po prostu jest poza sezonem.

Na kolacje wybralismy sie wreszcie na typowa balkanska kuchnie - wysmienite miesiwo z grilla nie mowiac o ohrydzkim torcie, ktory z racji przejedzenia Mirek poprosil o zapakowanie nam na jutro.

Jezyk macedonski jest zrozumialy dla nas - wiec my mowimy po polsku, badz rosyjsku i obie strony rozumieja. Uzywany tu alfabet to cyrylica. No i najwazniejsze - nareszcie jacys ladni ludzie, bo Albanczycy maja w sobie cos ze "zbirow".

Planow na jutro brak - wszystko zalezy od pogody. Jedno jest pewne - Mirek robi rano sniadanie.... tylko ja musze najpierw zrobic zakupy...

Albania - od tysiaca okien (Berat) do tysiaca dachow (Gjirokastra)

Pobudka o 9 rano, bo pan przyniosl nam sniadanie do lozka. I dostalismy okropna herbate cytrynowa z granulatu - uprosilismy wiec o wrzatek i poszly ostatnie herbaty przywiezione z Polski. Zas sniadanie to jakis albanski "chleb" smazony na glebokim tluszczu, do tego slony ser bialy i jajko na twardo. Przygnebila nas pogoda - pelno chmur i lekko padajacy deszcz, ale jak skoncyzlismy sniadanie, to pojawilo sie slonce. Ruszylismy w miasto. Zaczelismy od przejscia przez piekne mosty na rzece i dotarlismy do dzielnicy chrzescijanskiej znajdujacej sie po drugiej stronie. Domki sa piekne, pobudowane w waskich spadzistych uliczkach. Weszlismy tez do monastyru Sw. Spiridona. Tam uratowal sie kawalek freskow sredniowiecznych, ale ikonostas jest juz ze wspolczesnej boazerii.
Kolejny etap - twierdza gorujaca nad miastem, gdzie kiedys mieszkalo 40tys osob. Z racji upalu wjechalismy tam taksowka. Szybko obeszlismy teren twierdzy, ruiny kilku kosciolow i zeszlismy na piechote do centrum miasta, by o 14tej zlapac autobus do Gjirokastry. Busik maly i bardzo klimatyczny - tzn kiepsko dzialajaca klima. Droga przez piekne wzgorza i doliny pd Albanii. W oslupienie wprawila nas liczba mini szybow naftowych. Prawie na kazdym skrawku pola po kilka sztuk i wiele z nich pracujacych. Czyby Albania miala zostac kolejna petrodolarowa potega?
W Gjirokastrze bylismy ok 18.30., pierwsza taksa do centrum, zajecie rewelacyjnego pokoju w hotelu Relax za 20 Euro, a potem marsz kretymi uliczkami miasta na szczyt gory z ruinami dawnej twierdzy. Udalo sie nam tam dotrzec przed zachodem slonca i zrobic kilka fot. Widok z gory imponujacy i sprawa jasna, czemu Gjirokastra to miasto tysiaca bialych dachow - wszystkie domy pokryte sa bialymi kamieniami z pobliskich gor. Twierdza zapiera dech w piersiach - wszystkie omanskie odpadaja przy niej. Z gory zobaczylismy tez, ze w miescie nie ma zadnego kosciola - jak sie okazalo dlatego, ze w czasach imperium osmanskiego miasto bylo centrum handlu, a aby byc kupcem trzeba bylo byc muzulmaninem, wiec wszyscy przeszli na islam.
W samym centrum Gjirokastry stoja obok siebie dwa meczety - jeden z minaretem to meczet sunnicki, drugi - bez minaretu -bektaszytow.
Sa oni odlamem islamu, ktory jest bardzo "luzacka" odmiana - mozna pic, palic i jesc mieso wieprzowe. Jest to prawda, bo przed tym meczetem siedzialo 2 panow na plastikowych krzeselkach popijajac browarek.
Wieczor zakonczylismy w knajpce jedzac miejscowe przysmaki wraz z domowym winem, rakija i piwem. No a ja po raz kolejny obejrzalam mecz jako jedyna kobieta w meskim towarzystwie.
Na sam koniec dnia uzupelnilismy wpisy na blogu i jak dotarlismy do hotelu, to bylo juz ok 1 w nocy. A jutro pobudka wczesniej, bo autobus wedle relacji miejscowej policji juz o 7.45 .

A noc ciezka byla, bo duszno i chrapiaco - za duzo rakiji i wina :-)

niedziela, 20 czerwca 2010

Albania - w wagonie policyjnym do Durres

Obudzilam sie ok 8 rano i zza okna dobiegal odglos deszczu, ale na szczescie, gdy juz wstalismy na dobre tzn ok 10tej bylo slonce.
Mirek poszedl na obchod okolicy, zas ja mimo soboty konczylam prace lezac w hotelowym lozku z laptopem na kolanach sluchajac tutejszego kanalu muzycznego. Ubaw jest naprawde swietny, bo w naszym telewizorze mamy tylko kanaly muzyczne, badz sportowe. W przypadku muzycznych wybor jest "ogromny": rap, pop, disco plus lokalne wyjace spiewy w kilku wersjach. Wszystko w lokalnych klimatach. Z reguly teledyski to jakas wyjaca pani w kilku wieczorowych tandentnych kreacjach, zas z tylu w tle tanczacy ludzie w strojach regionalnych. Wersja meska - pan w garniturze, biala koszula, czarne buty (skarpetki nie wiem czy biale czy czarne) no i oczywiscie wycie na wysokim tonie i zawodzenie niczym kot w okresie marcowych godow. Teledyski - totalna tandeta na poziomie lat 80tych - nasze disco polo z dawnego pasma Polsatu.

Po jakichs 2h Mirek wrocil ze zdobycza - kupil figi. W zyciu nie widzialam tak ogromnych okazow a smak naprawde nie do opisania. Skonsumowalismy chyba z 1kg.
Zapakowalismy sie i ruszylismy na piechote w kierunku stacji kolejowej. Ok 13.30 bylismy kolo stacji i postanowilsimy jechac pociagiem mimo iz wczesniej odjezdzal autobus. Chcielismy przezyc podroz tutejszym pociagiem. Kolej rozwija zawrotna predkosc do ok 40km/h maksymalnie, co powoduje rozwiew wlosow pokroju Shakiry. Skomplikowanie dworca kolejowego w Tiranie okreslamy na poziomie 1 - bo jest tylko 1 tor w kierunku Durres! Najpierw myslelismy, ze scenografia peronu jest ustawiona do jakiegos filmu katastroficznego. Otoz nie - sklady maja tutaj parking. Nasz pociag to tylko 3 wagony, ktore wygladaly jakby przejechaly przez linie frontu i wygladaly jak po ostrzale - brak szyb, badz stluczone. Przejscia miedzy wagonami na swiezym powietrzu, wiec lepiej w czasie jazdy nie zmieniac wagonu:-) Obsluga konduktorska to az 3 osoby do kontroli biletow, potem 1 osoba do kontroli kontroli i do tego policja we wlasnym przedziale. My, jak to my, zostalismy skierowani do przedzialu policyjnego:-) Co zrobic - bialym i bogatym wolno :-) Standard roznil sie tym od pozostalych przedzialow, ze na plastikowych lepiacych siedzeniach mielismy polozone derki. Okno bylo uszczelnione gazetami, by dolna szyba nie wypadla, zas gornej bylo brak. Uprzejmy policjant - wlasciciel przedzialu, co jakis czas sie pojawial, usmiechal i podawal reke. Kasowanie biletow to tylko i wylacznie przeciecie ich nozyczkami, zas kontrola kontroli przedziera je zaznaczajac swa waznosc - dla rozroznienia. Do naszego policyjnego przedzialu dolaczyl rubaszny pan, ktorego Mirek nazwal "czlowiek kasownik" - brak jedynek i dwojek w gornym uzebieniu. Byl bardzo smieszny. Najbardziej ubawila go kwestia, ze po piwie mozna uprawiac fantazyjny seks - cos a la Travolta i Umma Thurman w tancu w Pulp Fiction, czyli atak na partnerke z upatrzonej pozycji. Swietnie na migi w tej kwestii dogadywal sie z Mirkiem. Pan "kasownik" jak sie okazalo dorabial spiewaniem i o maly wlos nie zaczal wyc. Co wiecej pozyczyl nasze bilety (te byly juz po kontroli kontroli) i to za zgoda policjanta. Na szczescie nasze bilety w Durres wrocily do nas. Przejechanie 60km zajelo nam 1h 15min! Jak widac wrazenia z podrozy kolejowej bezcenne.

Samo Durres w czasie sjesty jest senne i smutne. Na promenadzie kolo portu doslownie nie ma nikogo. Jak sie okazuje - wszyscy sa wtedy na plazach 4km od portu. Buszujac po miescie wpadlismy na knajpe o swojskiej nazwie Birra Polski. Taki mily akcent. Po 2h postanowilismy pojechac dalej - do Berat, ktore jest miastem tysiaca okien okolo 85km od Durres.
Trasa naprawde ciekawa - po 1h 45min jazdy dojechalsimy do celu. Droga minela nam szybko, bo zajelismy sie liczeniem stacji benzynowych. Na tym odcinku - 85km - po jednej tylko stronie byly 53 stacje. Zakladajac, ze po drugiej stronie analogicznie (a bardzo czesto sa na przeciwko siebie) jest tyle samo, wyszlo nam lacznie 106 stacji na 85km, co daje jedna stacje na 0,8km. Nie ma szans na pusty bak w drodze:-) Mega absurd!
Co wiecej - kazda stacja jest sama w sobie kompleksem. Z reguly komplet zabawowy stanowi: stacja, restauracja, hotel i myjnia. I to taki miejscowy standardzik. Nasza teoria jest taka, ze:
- to sposob prania mafijnych pieniedzy
- kazdy klan musi tankowac w swej rodzinie - a naprawde nazwy sie nie powtarzaja.
Loga stacji przypominaja swiatowe sieci jednak nazwy sa tutejsze i pewnie od imienia zony badz ojca :-)
- albo w tych restauracjach pracuja same panie i nie za lada tylko przed lada:-)

W Berat zgarnal nas przemily pan i wyladowalismy w prywatnym domu dostajac pokoj z lazienka. Jak sie okazalo pan jest imamem w meczecie, ktory ma za ogrodzeniem, a oprocz tego pracuje w miejscowym muzeum. Za 20 euro dostalismy pokoj dla nas ze sniadaniem i w gratisie 1,5 litra wina wlasnej roboty.

Wieczor w Berat spedzilismy chodzac glowna promenda, gdzie lansuja sie miejscowe gwiazdy niczego. Przycupnelismy w jednym z lokalnych barow (serwuja tylko piwo, rakije oraz kawe), by obejrzec mecz Kamerun-Dania. Musze sie przyznac, ze Mundial mnie wciagnal i to na dobre - to byl pierwszy mecz jaki obejrzalam w zyciu! Nie sadzilam ze tych nastu facetow ganiajacych za pilka moze budzic takie emocje.

Generalnie wszystko jest w porzadku - cierpie tylko z powodu kilku rzeczy: brak zwyklego soku pomaranczowego oraz zwyklej czarnej herbaty. Wszyscy pytani o herbate siegaja po gazowane napoje z lodowki badz Ice Tea. Gdy tlumacze, ze goraca - pokazuja hibiskus albo rumianek. Juz w Durres byla sytuacja, ze w knajpie pani mi dala wrzatek i parzylam swa wlasna herbate.

Dzien zakonczylismy siedzac na schodach naszej haciendy, pijac wino wlasnej roboty naszego dobrodzieja no i majac piekne winogrona nad glowa.

Jutro nastapi ciag dalszy - czyli jak uplynela nam niedziela.....

Albania - Pierwszy etap podrozy czyli slynna austriacka goscinnosc

Pedem z pracy taxi po Mirka i doslownie 1h 10 min przed odlotem bylismy na odprawie. Cale szczescie udalo sie nam przed ogromna wycieczka Niemcow. Obsluga okropna w Austrian Airlines a jedzenie najgorsze jakie sie nam przytrafilo. Chyba walcza o jakosc czarna patelnie linii lotniczych i ida w czolowce. Byly 2 kanapki z czego jedna wygladala jak posypana kupa (przepraszam ale tak naprawde bylo). Ubior stewardess nadaje sie do rosyjskiego zurnala bazarowego i to z lat '80tych. do tego maja okropne czerwone buty na plaskim obcasie. Jednym slowem klasyka horroru podniebnego - i nie mylic z podniebieniem:-)

Ale najwieksze atrakcje transportowe byly jeszcze przed nami - tzn lotnisko w Wiedniu. A tam slynna austriacka goscinnosc objawila sie nam w pelni. Najpierw tonem folksdojcza Mirek zostal cofniety z bramki, gdzie kontrolowano i przeswietlano bagaz, bo zgubil karte pokladowa. No ale to pani z obslugi nie oddala nam jej z korytka, ktore szlo na tasmie. Dalej czekalo nas tylko jedno dzialajace okineko z kontrola paszportowa a przed nim totalny tlum pasazerow w 90% stanowiacy nastolaktow austriackich w letnich kapeluszach i z girlandami kwiatow na szyi. Wszyscy oni wybierali sie na wyjazd szkolny do Antalyai w Turcji - chyba ze 3 samoloty. My fuksem poszlismy za panem z Armenii, ktory zaczal sie przez nich przedzierac, bo mial lot do swego kraju. Na calym lotnisku wszystkei punkty gastronomiczne zamkniete, wiec nic nie uswiadczy sie do wypicia. Dziury w suficie. Ale i tak furore robily krzyczace i dobrze bawiace sie tlumy nastolatkow. Wrzawe wywolal chlopak, ktory otworzyl torbe podrozna, w ktorej mial wypasiony glosnik. Podlaczyl komorke z muza i zrobila sie swietna impreza. A palacych fajki bylo tyle osob, ze nie miescily sie w specjalnej kabinie i palenie odchodzilo tuz obok. Naprawde totalny czad i wspolczuje pilotom, ktorzy te mlodziez transportowali do Turcji.

Do Tirany dotarlismy z opoznieniem 1h. Na szczescie pan Freddy wlasciciel hostelu, w ktorym spalismy czekal na nas. Od razu uderzyl nas wysoki standard lotniska mimo, iz jest male i super zrobiony parking. Samochody - pierwsza klasa - same mercedesy.
Kilka slow dygresji - takiego natloku mercedesow nie ma chyba w samych Niemczech - obstawiamy, iz 80% samochodow tu jezdzacych to wlasnie ta marka. Kolejna to BMW oraz audi... znalezienie fiata, kia, czy tez renault - naprawde ciezkie. I samochody naprawde sa dobre i wypucowane. Pokazaniem pozycji spolecznej jest to wlasnie samochod, wiec jesli ktos chce sie liczyc to musi miec mercedesa. Inne marki pozostaja w tyle. Przypuszczamy, iz rynek albanski jest oczkiem w glowie koncernu ze Stuttgartu. Jak widac mafia miejscowa dobrze zarabia.

Na lotnisku bylismy o 24.55. Po jakichs 30 min bylismy w naszym hotelu Freddy's i po zostawieniu bagazy wypuscilismy sie w miasto, ktore tetni zyciem 24h na dobe. Doszlismy to dzielnicy tzw Bloku pelnej knajp, kebabowni, lodziarni. I naprawde ludzie siedzieli i jedli badz imprezy byly w toku.
Nasze pierwsze wrazenia:
- natlok bankow i bankomatow oszalamiajacy - wiec nie wiadomo z ktorego wyplacic pieniadze. Raiffeisen bank ma multum placowek
- brak wiezowcow - raczej niska zabudowa. Cos z pogranicza stylu wloskiego (stare i nowe budynki) przemieszanego z obskornymi blokami, ktore sa pozostaloscia komunizmu
- zadziwil nas jeden budynek - bardzo ladny i nowoczesny, ktory mial kompletnie zniszczone pierwsze pietro - czyzby mafijne porachunki?
- minelismy kilka meczetow z pieknie podswietlonymi minaretami
- tu jest okropnie cieplo i bardzo parno - rosna przepiekne palmy i fikusy z tak sztywnymi liscmi, iz sadzilam, ze to sztuczne drzewo
- ulice sa pelne kwiatow i pieknie pachnie w uliczkach

Przechadzke po nocnej Tiranie zakonczylismy o 3 nad ranem, a ja jeszcze do 4 pracowalam, konczac sprawy sluzbowe.

Jeszcze kilka spraw bardzo istotnych dla zrozumienia Albanii, ktora ma niepodleglosc i jako panstwo powstala w 1912r. Wczesniej byly to tereny, na ktorych byli Grecy, Rzymianie, byl okres podboju przez Turcje i byla to czesc terytorium osmanskiego.
Gdy powstala Albania pierwszy problem stanowilo uporzadkowanie jezyka - wszyscy mowili tak samo, ale w zaleznosci od regionu, w ktorym mieszkali to uzywali alfabetu arabskiego, badz cyrlicy, badz alfabetu lacinskiego. Ostatecznie wybrano alfabet lacinski jako obowiazujacy. Sam jezyk albanski jest trudny do zrozumienia - chyba najbardziej podobny do j. rumunskiego. Ale jesli ktos zna wloski to naprawde latwo sie dogadac, bo wiele osob go zna. A gdy sie trafi na kogos starszego- kiedys w szkolach za czasow komunizmu rosyjski byl jezykiem obowiazkowym - to idzie dogadac sie po rosyjsku.
My radzimy sobie swietnie, bo jak nie angielski to zawsze wloski, ktory ja rozumiem a odpowiadam po hiszpansku i jakos idzie do przodu. Zdarza sie tez nam poslugiwac wlasnie po rosyjsku.

Wracajac jednak do historii Albani to po 1912r wladze przejal Zogu, kotry oglosil sie krolem Albanii. Kraj byl bardzo uzalezniony od Wloch i ponoc 80% wymiany handlowej miala miejsce wlasnie z Italia. Okres II wojny swiatowej to podboj Albanii przez Musolliniego, ktory okupowal ten kraj. Potem gdy Niemcy zaczely przegrywac, Grecja i Serbia siegnely po tereny Albanii. Finalnie jednak Albania przyjela komunizm i nawiazala silna wspolprace propagandowa z ZSRR. U wladzy stanal Enver Hodza - totalny despota, ktory doprowadzil kraj do ruiny. Jego pomysly byly naprawde szokujace, bo:
- w latach 70tych ogosil Albanie pierwszym na swiecie krajem ateistycznym - zamknieto wszystkie koscioly i klasztory prawoslawne i rzymskokatolickie, meczety. Zamieniono je na szkoly badz inne budynki uzytecznosci o ile nie zostaly zburzone.
- w latach 60tych stwierdzil, iz rosyjski komunizm odchodzi od swych podstaw i idei, wiec zerwal stosunki z ZSRR nawiazujac silna wspolprace z Chinami, ktore jego zdaniem realizowaly prawdziwy komunizm. Tak wiec w Europie znalazl sie w tym okresie kraj, ktory kompletnie nie pasowal - nie byl ani po stronie ZSRR ani Zachodu. Jednakze w latach 70tych Chiny zerwaly stosunki z Albania, ktora zostala sama sobie. Rozpoczal sie czas totalnej izolacji Albanii.

Demokracja albanska to poczatki lat '90tych i protestow ludzi (wtedy zginelo 500tys sztuk broni z jednostek wojskowych i do tej pory nie wiadomo gdzie ona sie podziala) ale i tak jest to kraj bardzo skorumpowany i wiekszosc jest zalezna od rodzinnych i klanowych powiazan.
Miejscowa mafia kontroluje rynek przemytu zywego towaru (tzn kobiet), wiec nie powinna dziwic liczba samochodow marki mercedes na ulicach:-)

Tyle tytulem wprowadzenia do albanskiej historii. Teraz wchodzimy w nasza wyprawe:-)