sobota, 5 marca 2011

Jordania - Z Aqaby do Ammanu przez Petre (czw 3.02)

Pobudka w srodku nocy, bo o 7 rano - kto na wakacjach tak wstaje??? Ale dzis sporo w planie - dotarcie i zwiedzanie najwiekszej atrakcji Jordanii - Petry. Jako tako sie podnieslismy, bo i za dlugo nie dali nam spac demonstranci z uliczki nieopodal. Tutejszy protest odbywa sie w typowym arabskim stylu (przynajmniej tym dotychczas, bo fala egipska ukazala inne oblicze): na ulicy i czesciowo na drzewach rozlozone jakies plotno chroniace przed sloncem,protestujacy siedza sobie na plastikowych krzeslach w koleczku i knuja, pala pyszne papieroski i szisze, graja w karty, pija herbate. Raz na godzine wzniosa harde okrzyki, a potem znow zajmuja sie "rozbijaniem atomu". Policja raczej ich pilnuje i siedzi przy samochodach takze popijajac herbate. Wszystko jest na gruncie pokojowym. Pozostali mieszkancy przychodza i robia sobie zdjecia na tle calego tego balaganiku. Dzis rano pojawily sie biale transparenty z "robakami", wiec moze cos wyknuli...Nie rozszyfrowalismy co:(
Co do jezyka arabskiego, to jest mega gardlowy i sklada sie w wiekszosci ze spolglosek i jak naliczylismy maksymalnie 4 czy 5 samoglosek. Pisane sa tylko spolgloski, a samogloski sa domyslne (to tak jak w hebrajskim). Sprawe komplikuje dodatkowo, ze inaczej pisze sie dana litere, gdy jest sama, a inaczej gdy jest na poczatku lub koncu czy tez w srodku wyrazu. W skrocie mozna rzec, ze taki Arab moze Cie zwymyslac i nigdy sie do tego nie przyzna, bo stwierdzi, ze nie powiedzial "dupa" tylko wyraznie "dipy" ...i co Pan mi zrobi;)???

Spakowalismy sie juz poprzedni wieczor, wiec zostalo nam szybkie sniadanko (ostatnia paroweczka hrabiego Barry Kenta). Szybko opuscilismy hotel i ok 8.15 bylismy juz na dworcu autobusowym, gdzie pan taksowkarz przekonywal nas do skorzystania z jego uslug. Oferowal 35 dinarow jordanskich (ok.140 PLN)za kurs do Petry. Tlumaczyl nam zywiolowo, ze on moze jechac juz, a minibus ruszy dopiero jak bedzie 25 osob wiec mozemy czekac for sure 3h na jego zapelnienie. I gdy juz bralismy bagaze w rece podjechal inny minibus i wyskoczyl z niego kierowca mowiac, ze za max 30min bedzie ruszac do Petry. Postanowilismy zaryzykowac zwazyszwszy, ze autobus to 5,5 JD za osobe. Mina pana taksowkarza - niezapomniana. Urabial nas jeszcze z 10 min zgrabnie balansujac cialem, by kierowca minibusa nie mial do nas dostepu , ale my zaladowalismy do autobusu i grzeczie czekalismy az ruszy. Wyszlo mniej niz pol godziny.Droga do Petry wiedzie przez typowy jordanski krajobraz - pustkowie z droga posrodku, od czasu do czasu jakies skaly po jednej ze stron. Z racji wczesnej pobudki wiekszosc przespalismy. Mi jeszcze sie udalo przeczytac o Petrze w Lonely Planet . Na miejsce dotarlismy przed 11-ta. Tradycyjnie po wyjsciu z autobusu dopadlo nas miejscowi biznesmeni transportowi-wszyscy chcieli zbic na nas interes zycia. W takich sytuacjach najlepsza jest strategia znana juz jako slynna rada wujka "Dobra rada": kompletnie nie zwracac uwagi. Zalala nas istna fala pytan przerywana powitaniami "welcome": do jakiego hotelu chcemy, czy moze do muzeum a kiedy wracamy itd. Mirkowi nawet puscila cierpliwosc z racji namolnosci biznesowej. Mi jest latwiej, bo jestem kobieta, a ze podrozuje z mezczyzna, to mnie sie o nic nikt nie pyta, stad wszystko spada na Mirka :-) Momentami mam nawet wrazenie, ze mam czapke niewidke, bo gdy idziemy razem ulica, to witaja i pozdrawiaja tylko jego. Zalozylismy bagaz na plecy i ruszylismy w kierunku starozytnego kompleksu w Petrze z planem wczesniejszego przycupniecia w jakiejs knajpie na sniadanie i zostawienia tam bagazy. Po 100 metrach natrafilismy na kebabownie ze stolikami na ulicy, kurczaki na roznie. Nasz klimat, bo wewnatrz sami lokalesi, a obecnosc tubylcow w knajpie z reguly gwarantuje sukces kulinarny. Jadanie w miejscach z bialasami to strata kasy i czasu. Wlasciciel bez problemu zgodzil sie na zostawienie naszych ogromnych plecakow i zdjal nam tym problem tulaczki z glowy. Zasiedlismy przy ulicznym stoliku i lada chwila wjechaly lokalne specjaly: odjazdowy szisz kebab, w ktorym mieso bylo zmieszane razem z natka, do tego jakas pyszna salatka (jak zwykle rozowa rzepa moczona w sosie z burakow). Byl to najlepszy kebab jaki jedlismy w czasie urlopu - na rowni z pieczonym kurczakiem z Aleppo. Zakupilismy jeszcze zapasy wody i udalismy sie po taxi do zabytkowej Petry. Mirka musialam juz na miejscu dlugo namawiac, by sie wybral ze mna, bo jak zobaczyl na mapie w Lonely Planet, ze w jedna strone musimy zrobic 4,5km w pelnym sloncu to stwierdzil, ze pojdzie na herbate a potem obejrzy zdjecia. Ale udalo mi sie sposobem go przekonac do zmiany zdania. Co lepsze -na mapie jaka dostalismy w muzeum skala pokazywala, ze to jest dystans 1,2 km. Cos z ta mapa w LP nie halo...
Natezenie zwiedzajacych ogromne. Bialych twarzy masa, ale trafily sie tez wycieczki z Indii i Malezji - jedni w swych lokalnych strojach, a drudzy w grubych polarach, co wygladalo naprawde zabawnie.
Bilet dla turystow to 50JD, miejscowi placa zas 1 JD.... bialy w tych stronach naprawde bywa odbierany jak bankomat:-(

Petra to dawna stolica Nabatejczykow. I pozwole sobie zacytowac tu kolege - Michala Radkiewicza: "W skalach same grobowce i wszystko glebokie na trumne. Nikt tu nie mieszkal w skalach, bo w dolinie/kanionie rozbijano namioty i tam mieszkano". Sytuacja jednak zmienila sie w okresie hellenistycznym i rzymskim, gdzie powstaly jakies budowle na przestrzeni otwartej, ale do czasow dzisiejszych.
niewiele juz z nich zostalo. Najwieksze wrazenie robi przejscie przez wysoki i dosc waski kanion, po ktorym dopiero pojawiaja sie budowle wykute w skalach. Rzeczywiscie jest to piekne - ale podobne rzeczy istnieja w perskim Persepolis i tamtejsze grobowce sa bardziej monumentalne.
Zwiedzanie jest utrudnione, bo liczba handlarzy pamiatek jest wprost proporcjonalna do rangi tego miejsca na mapie turystycznej Jordanii. Oprocz tego ze wlasnie dla nas sa zawsze zarezerwowane "good prices" ciagle ktos chce przewiezc na koniu, osle czy wielbadzie. Zrobienie zdjec tez trudne - non stop ktos wlazi w obiektyw.
Calosc obeszlismy w jakies 4h majac naprawde ekspresowe tempo. Slonce przy tym mocno dawalo czadu.
Wrocilismy taxi do centrum, zabralismy bagaze i pognalismy na dworzec. No i zaczela sie kolejna akcja namolnosci tutejszych transport- biznesmenow. Wszyscy chcieli nas zawozic, ale po takich cenach, ze lepiej oplacalo sie przenocowac w Petrze i rano jechac minibusem. Ostatecznie dogadalismy sie z jednym wirazka, ktory za 45 dinarow zawiozl nas do Ammanu.
Duza dawka tlenu i zrobione kilometry w Petrze spowodowaly, iz wiekszosc drogi znow przespalismy. Liczylismy juz na spokojna koncowke dnia - ale okazalo sie, ze wieczor niesie ze soba wiele atrakcji.
Poczatkowo rozlokowalismy sie w hotelu zaproponowanym przez taksiarza wirazke- koszt za pokoj dla 2 osob 20JD/noc, a warunki chyba najgorsze jakie do tej pory mielismy. Nie bywamy wybredni, ale stwierdzilismy, ze juz dawno skonczylismy jezdzic na kolonie ;) Ruszylismy w miasto, by przejrzec baze hotelowa i doslownie 100m od naszej "ohydy" trafilismy na perelke, gdzie za 2 noce chciano od nas tylko 24 JD. Pokoj i lazienka czysciutkie a do tego TV z satelita. Postanowilismy sie przeniesc, ale czekala nas jeszcze przeprawa z wczesniejszym hotelem. I tu rozpoczela sie jatka, nazywana przez niektorych walka o klienta. Na samo slowo "przeprowadzic" cena za noc poszybowala w dol o polowe plus sniadanie gratis. My jednak bylismy na tyle zdesperowani, by stamtad uciec, ze nie sluchalismy juz zadnych propozycji. To chyba najbardziej zalamalo pana kierowce wirazke, ktory z pewnoscia dostawal jakis bakszysz za przyprowadzonych klientow. Ale to w koncu nasze wakacje, a nie jego, tak wiec nie dalismy sie zbic z podjetej decyzji, a nasz Normas Hotel jest idealny :)
Przenieslismy manele, porzucilismy w pokoju i chwile potem wyladowalismy w sziszarni znajdujacej sie na 2 pietrze w tym samym budynku. Zajal sie nami Nael,wlasciciel calego budynku, z ktorym ja moglam sobie porozmawiac po hiszpansku a Mirek po francusku. Obydwoje jednak po angielsku, wiec tak zostalo. Na dodatek podczas misji zaplata uswiadomiono nas, ze zaproszono nas, wiec wara od portfeli ;);)Porzadnie po polnocy leglismy do lozek w naszym pieknym i czystym hotelu:-)Na dzien nastepny bylismy juz umowieni z wirazka na poldzienna wycieczke po okolicznych atrakcjach...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz